Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 19.06.2020 uwzględniając wszystkie działy
-
7 punktów
-
7 punktów
-
Relacja: Czwartek 11.06.2020 (Boże Ciało) godzina 3.00. Budzę się pełen optymizmu, mimo iż pogoda za oknem jest... nie wiadomo jaka. Potężna mgła powoduje, że z 5 piętra nie widać dosłownie nic. Wyruszam z Katowic o 4.00, gdyż jestem umówiony w okolicach Dąbrowy Górniczej na godzinę 5 z resztą grupy, która jedzie m.in. z Jaworzna, Krakowa, czy innych części Dąbrowy Górniczej. Punktualność to nie jest moja mocna strona, a nawet - z resztą szkoda gadać :p Początkowe kilometry są dość górzyste jak na trasę w kierunku Bałtyku. Przemykamy więc przez kilka odczuwalnych hopek w kierunku Zawiercia jak i po terenach Jury Krakowosko-Częstochowskiej. Po około 100 km, zatrzymujemy się na leśną toaletę i ściągamy warstwy ubrań - temperatura rośnie i jest bardzo duszno. Przeraża mnie jednak tempo jazdy. Jedzie się dobrze, nie muszę napinać, ale do pierwszej większej pauzy (Bełchatów - 160 km) średnia to 31,5 km/h. W mojej głowie pojawiają się różne myśli, a przede wszystkim to, że mając w perspektywie 600 km, złapię jakąś totalną bombę po 350 km, ponieważ to był mój maksymalny dystans i nie wiem jak potem zachowa się mój organizm. Nie mniej jednak czuję się bardzo dobrze i noga gładko podaje. W Bełchatowie zatrzymujemy się w McDonald’s (jest godz. 10.30 - idealnie, skończyła się oferta śniadaniowa). Nigdy nie praktykowałem jedzenia tam na takich trasach, ale kupuję McZestaw z McRoyalem + Kurczak Burger. Co mogę dodać? Mega polecam McD. Najadłem się, nie czułem jakiegoś dyskomfortu na żołądku, a zjedzone kalorie naprawdę długo mnie trzymały. naprawdę mega pozytywne zaskoczenie. Spotykamy tam też innych pasjonatów kolarstwa. W oczy rzuca się mężczyzna ubrany w koszulkę z Tour do Pologne, który jest tam ze znajomymi. Zagaduje nas i pyta gdzie jedziemy. Nie wierzy, że mówimy prawdę jadąc 600 km „bez przerwy” nad morze. Człowiek czuje wtedy dumę, gdy spotyka innych ludzi, którzy są zaskoczeni tym na co się porywamy, uważając że to niemożliwe i że tak się nie da. Robimy sobie fotkę z całą naszą grupą, ponieważ dwóch kolegów nas opuszcza, ale dołącza do nas kompan z Wrocławia. Jedziemy zatem nad morze w 6 osób. Trasa jest zaplanowana przez mało uczęszczane drogi i wioski, ale asfalt jest naprawdę dobry. Najfajniejsze w takich wycieczkach jest to, że podziwia się cały czas zmieniający się krajobraz. Tak samo jest i podczas tego ultra. Bardzo przyjemnie jedzie się przez miejsca, które znacząco odbiegają od naszej miastowej codzienności. Wydaje się jakby na tych „wioskach” życie wygląda inaczej - spokojniej, a ludzie mają zupełnie inną mentalność i pewnie tak z resztą jest. Po południu robi się naprawdę gorąco. Ciężko się oddycha, a temperatura wzrasta do 25 stopni. W słońcu jest pewnie powyżej 30. W sumie pozostaje tylko się cieszyć. Do ostatniego dnia przed wyjazdem nie było wiadomo czy w ogóle pojedziemy, ponieważ prognozy były bardzo nieoptymistyczne. Byliśmy wręcz pewni, że na pewnych odcinkach trasy spotka nas deszcz (raz mniejszy, raz większy) i burze, więc i wiatr może nas zamęczyć. Ale decyzja zapadła. Jedziemy! Będzie co będzie! W grupie i tak będzie fajnie. I rzeczywiście, towarzystwo było super, a i pogoda udała się idealnie. Mimo przerażających prognoz, nie padało w ogóle. Pogoda była wręcz idealna (no może poza jazdą w nocy, ale o tym później). Ale wracając do jazdy... Przez super pogodę, woda w bidonach kończy nam się bardzo szybko, a pojawiają się problemy z jej uzupełnieniem. Jedziemy przez wioski gdzie nie ma nic (poza super asfaltem i zerowym ruchem), a jak jakiś sklep już się pojawia na horyzoncie to jest niestety zamknięty, ponieważ jedziemy w święto. Przy pustych bidonach jedziemy kolejne kilometry i na szczęście widzimy malutki sklepik przy drodze, gdzie cała lokalna społeczność zaopatruje się w alkohol ;p Około 350 kilometra dojeżdżamy do jednego z większych miast na naszej trasie - Włocławka. Będzie wyżerka, wiadomo gdzie. McDonald’s. Godzina chyba 18, dzień wolny, więc jedyne czego się możemy spodziewać to braku wolnego stolika i tak też właśnie się dzieje. Jest tam tyle ludzi, że nie ma gdzie się ruszyć. Kolejki ogromne. Na szczęście stolik na zewnątrz się zwalnia, więc siadamy. Tutaj była zaplanowana dłuższa przerwa i dobrze, że akurat tutaj, ponieważ po złożeniu zamówienia mieliśmy gdzieś 30 numer w kolejności, więc czekaliśmy na swoje zamówienia również prawie 30 minut. Dla dodania dramaturgii pozwolę sobie dodać, że jestem alergikiem na potęgę i akurat tam dostaję „ataku”. Kicham średnio co minutę albo częściej, więc chyba nie muszę tutaj pisać jak patrzyli na mnie ludzie... Na pewno roznoszę koronawirusa Aplikuję tabletkę, więc trochę mi się polepsza, a po jedzeniu dorzucam dla pewności warstwę Sudocremu. Obok na Orlenie uzupełniamy płyny. Jedziemy dalej. Wyczekujemy ciemności, chociaż teraz jedzie się najprzyjemniej. Jest rześko, słońce zaczyna zachodzić, więc i widoczki są bardzo fajne. Nadmienię tutaj, że mimo przejechania 380 km wciąż na liczniku średnia prędkość jest powyżej 31 km/h. Niby cały czas o tym pamiętam z obawą o dalszy przebieg trasy, ale jedzie się doskonale, więc coraz częściej o tym zapominam. Pora włączyć lampki, ponieważ zapada pełna ciemność. Momentami też pojawia się gorszy, dziurawy asfalt, przez co podejmujemy decyzję, żeby trochę zwolnić podczas jazdy nocnej w takich warunkach. O godzinie 23, czyli już 440 km, zatrzymujemy się na Orlenie w centrum miejscowości Golub-Dobrzyń. Nie pasujemy tutaj, ponieważ w tym momencie na stację przychodzą tylko imprezowicze, ale jest spokojnie. Ja wrzucam zapiekankę do brzucha, a pozostali popijają kawę. Dopiero teraz (prawie przez 24) czujemy potrzebę „ubrania się”. Ubieramy nogawki, kurtki i buffy. Niestety warunku pogodowe w mojej ocenie są bardzo niekomfortowe. Jest potężna mgła i ogromna wilgotność. Mimo tego, że nie spadła ani kropla deszczu to jestem cały mokry. Cała kurtka w wodzie, z kasku cały czas skapuje, a przez okulary nic nie widać, więc trzeba jechać bez nich, więc całe powieki są pokryte wodą. Zaczynam się źle czuć. Nie mówię tutaj o mojej dyspozycji fizycznej, ale nagle całkowicie zatyka mi nos, gardło boli mnie potwornie. Stwierdzam, że kolejne dni spędzę w łóżku z potężnym przeziębieniem albo anginą. Dodatkowo zaczynają się oznaki senności i chętnie by się zamknęło na chwilę oczy, ale jest okej... Kilometr 500, środek nocy. Orlen. Grudziądz. Nareszcie! Od razu kupuję gorącą herbatę, żeby poczuć się lepiej i rzeczywiście, poprawia mi się. Przestaje mnie boleć gardło i nos się odtyka. Ten stan był chyba podyktowany tą okropną wilgotnością. naprawdę mi ulżyło. Ale humor zepsuło mi zachowanie obsługi na stacji, ponieważ do jedzenia na ciepło nie było kompletnie nic i mimo „robiących się” parówek, pani ze stacji oznajmiła mi, że nie będzie nic do jedzenia. Nawet jakbym musiał czekać pół godziny to i tak nie mam co liczyć na ciepły posiłek. Wyczuwalna była ogromną niechęć, że w ogóle się na tej stacji pojawiliśmy. Zjadłem jakieś swoje batony, ale to nie było to. Chciałem coś ciepłego. Czując oznaki zmęczenia, biorę jedną tabletkę polecanego mi Guaranaxu. Nie dał mi on nic. Zero pobudzenia i redukcji zmęczenia, więc na mnie on chyba nie działa. Do celu zostało już niewiele. Słońce zaczyna się pojawiać na horyzoncie. Robi się jasno. Jedziemy aż do Gdańska DK91, gdzie jest bardzo szerokie pobocze, a ruch znikomy o tej godzinie. Niestety od momentu kiedy zaczynało się robić jasno i jechałem na kole oczy zaczynały się przymykać. Nie mogłem patrzeć na osobę przede mną lub jej koło. Zatem poczułem potrzebę bycia nieco aktywniejszym i to rzeczywiście dało rezultaty. Więc szarpałem trochę bardziej, ponieważ na DK91 cały czas były hopki w górę i w dół. To pozwoliło mi zapomnieć o zmęczeniu. Ogólnie tempo było już mniejsze, ponieważ jeden z naszych kolegów doznał kontuzji kolana, więc holowaliśmy go. Ale bywałych też momenty, gdzie odjeżdżaliśmy, a potem chwilę czekaliśmy. W Gniewie na 540 km, poprosiłem grupę o przerwę na Orlenie. Chciałem zjeść coś ciepłego, więc wjechały dwa hot dogi. Jeden duży, jeden mały. Dodatkowo kupiłem Red Bulla i to on dał mi pobudzenie i skasował senność. Ma on niestety jedną wadę. Brzuch nie czuje się po nim najlepiej. Ostatnia przerwa była w miejscowości Tczew, na 570 km, pozostali chcieli też coś zjeść w McD. Pozostał kierunek na Gdańsk. Im bliżej końca tym czułem się mocniejszy. Adrenalina robiła swoje. Nagle nic mnie nie bolało, bo jak wiadomo ból dupy, czy barków przy takim dystansie po prostu musi być. Ważne żeby nie był on uciążliwy. W moim wypadu najbardziej bolały mnie barki (ponieważ miałem jeszcze plecak) i szyja od naciągnięcia. Cztery litery też trochę bolały, ale jeżeli tak wygląda ból po 600 km to niech będzie taki zawsze. Nogi niezmordowane. Zaryzykuję stwierdzenie, że w ogóle się nie zmęczyły, gdyż po tak dużym dystansie wciąż była w nich bardzo duża moc, co mnie bardzo cieszyło. Od znaku „Gdańsk” jechaliśmy ścieżką wzdłuż Wisły. Ładna, aczkolwiek z kostki, więc niektórych na szosie może mocno zniechęcić. Ścieżki rowerowe w centrum męczące. Co kilka metrów światła, na których czeka się zawsze minimum minutę. Wiec dojazd z centrum do wybrzeża dłużył się w nieskończoność, ale wreszcie osiągnęliśmy cel! Bałtyk! Średnia 29 km/h. Wszyscy z naszego małego peletonu byli zadowoleni. Cały wyjazd udał się bardzo dobrze. Bardzo cieszyło nas to, że pogoda była dla nas łaskawa i przede wszystkim, że bezpiecznie dojechaliśmy (nie było żadnych niebezpiecznych sytuacji - a to rzadkość). Każdy z nas czuje niedosyt i chce więcej, więc to na pewno nie ostatnia relacja. Każdemu polecam taką przygodę i w razie pytań zapraszam I zapraszam też tutaj: https://www.instagram.com/kubeush https://www.strava.com/athletes/kubeush Zdjęcia wykonane prze Kamila (@aydemne)6 punktów
-
6 punktów
-
5 punktów
-
5 punktów
-
5 punktów
-
3 punkty
-
Bo na górze chmury, na dole trawa Jazda rowerkiem to fajna sprawa2 punkty
-
Witajcie. Oto mini recenzja Kross’a Esker 6.0 2020. Rower ten stał się ostatnio popularny, na fali wzrastającego zainteresowania grawelami. Mnie też nosiło od jakiegoś czasu na grawela, w końcu po rozpoznaniu rynku nabyłem Eskera 6.0 2020. Choć początkowo zupełnie nie brałem Kross’a pod uwagę, to jednak analiza stosunku wartości do ceny przekonała mnie do zakupu. Co dostajemy za sześć tysi ? Ano dość zgrabny rower, złożony bez nadmiernych oszczędności. Specyfikacja jest w Internetach – GRX – trochę pomieszany, ale kompletny. Karbonowy (cały) widelec, sztywne osie przód i tył. Hydrauliczne hampelki. Waga nie jest rewelacyjna, ok. 11 kG. Rama, malowana na skromny grafitowy, satynowy kolor ma ciekawie rozwiązany tylny widelec. Jest on mocno niesymetryczny, w celu zapobieżenia obijania łańcuchem. Choć właściwie zjawisko to nie występuje, z racji hamulca w przerzutce tylnej. Spawy głównego trójkąta są szlifowane na gładko. Linki są schowane w ramie, co daje czystą formę całości. Główka taperowana, bardzo prosta w formie. Widelec jest mocno „oversize”, wejdą bardzo grube opony. Jak już o oponach – fabryczne WTB są, niestety, drutowe, choć takowe nie występują w katalogu WTB. Widać robione na zamówienie… Cięższe od zwijanych o 25 g = 490 g. Wepchano do nich dętki Schwalbe, uniwersalne potwory ważące 210 g. Całość ogumienia, jak dla mnie, nie pracuje zbyt dobrze. Opory są spore, a na szutrze opony okrutnie ciskają kamykami w ramę. Szybko zmieniłem na Vittoria Voyager Hyper – różnica w toczeniu i komforcie jest spora. Poza tą przykrą niespodzianką, Esker nie daje powodów do narzekań. W rozmiarze M, dla mojego wzrostu 176 cm, rower ma idealną wielkość. Pozycja jest raczej komfortowa, bez nadmiernego wyciągnięcia. Klamkomanetki GRX są ergonomiczne, i dają pewny chwyt. Jakość zmiany biegów jest absolutnie bez zastrzeżeń. Hamulce, po krótkim dotarciu, mają wystarczającą moc, aby hamować swobodnie w górnym chwycie, trzymając ręce na łapach. W dolnym chwycie to już kilery. Wydaje mi się, że hamulcom pomagają sztywne ośki. Generalnie czuje się też, że sterowanie rowerem jest „dokładne”. Reakcja roweru jest dość szybka, jest zwinny, ale nie nerwowy, jak szosówka. Przy większych prędkościach nabiera stabilności, i trudno wytrącić go z równowagi. Zamontowane przełożenia – 46/30, moim zdanie są optymalne. Co prawda nie pojedzie się tak szybko, jak na rasowej szosie, natomiast dla mnie zakres jest użyteczny i na drodze, i w lesie. Tu uwaga o sztywności – na szutrach, w lesie, będzie trochę trzęsło. Rama jest sztywna, wideł też – tłumi wibracje, ale nie dziury w drodze. Tu pole do popisu mają opony. Siodła WTB nie skomentuję, bo od początku jeżdżę na swoim starym Fabricu. Generalnie, po przejechaniu jakiś pięcuset km jestem bardzo zadowolony z Eskera. Moim zdaniem, jest warty swojej ceny, bo dostajemy rower kompletny, w którym na starcie nie trzeba nic zmieniać, a ma potencjał do ulepszeń w późniejszym czasie. Zapraszam do dyskusji. Rob1 punkt
-
1 punkt
-
Co najwyżej wynająć. CAVA, nie mogłeś zapomnieć bo nie wiedziałeś, a ja zmyślał'em.1 punkt
-
A ja tam mam wrażenie, że gdyby jakikolwiek sprzęt o tak strategicznym znaczeniu (xd) się pojawił to przez pół dnia byłaby transmisja live z przejazdu konwoju, na którego czele jechałby ten opancerzony range1 punkt
-
Zgadza się - nieprawda. Z 1200 respiratorów zamówionych za 250 mln złotych nadal brakuje 1150.1 punkt
-
Możesz podrzucić źródło, które potwierdza, że te przekazywane respiratory są "nowe"?1 punkt
-
@wkg XC61, rocznikowo to samo co M089. Jakbym w drewniakach łaził. Tak samo mi pasują, ale czuć, że są o wiele, wiele sztywniejsze. Póki co jedna jazda i po przymiarkach na podwórku byłem rozczarowany, ale po 60km w terenie przyzwyczaiłem się do nich i już nie są takie obce jak były w pierwszych chwilach. Te kolce to generalnie buty mtb xc miewają, jakieś takie żeby się móc odepchnąć w terenie od czegoś jak trzeba, niektóre buciki mają w zestawie takie kolce + klucz do ich wkręcenia - tutaj są razem z butami. No i podeszwy: w M089 była guma a tutaj to jest chyba plastik. Wszystkie te zęby co wystają, są plastikowe. Stukam jak koń na betonie. Do chodzenia się nie nadają. Wracam do domu, wkładam 089 i jakbym w kapciach siedział A kosztowały równe 4 stówki.1 punkt
-
Jeżeli 36 to i tak będę musiał kupować zębatkę oddzielnie bo z tego co pamiętam Deore występuje w wersji 30 i 32 oraz chyba 34. Masz standardową ramę, bez boost, a do tego dość duże już fabryczne tarcze. To dobrze, bo z przodem zrobiłbym tak: 1. Kupujesz nową korbę 3s na zintegrowaną oś pod bcd 104, jakąś tanią shimano ale z demontowalnymi tarczami. MT 500 albo niżej. Albo kupujesz lepszą używaną. 2. Wywalasz tarcze a na środek montujesz sobie tarczę NW 40T pod bcd 104 od producenta, jakiego chcesz, drogą lub tańszą. Masz wtedy najlepszą linię łańcucha do napędu 1xXX i dostęp do wielu ciekawych tarcz NW. To tańsze niż dedykowana korba 1s rozwiązanie. Wiedząc też, jak jeździsz, doradzałbym Ci raczej 11s, 11-46.1 punkt
-
Z moich obserwacji wynika że 12s musi mieć idealnie prosty hak aby wszystko działało świetnie i bezproblemowo. Często nowe rowery mają z tym problem. Skrzywić hak w rowerze nie jest trudno. Nagminne są przypadki transportowe, wywrotkowe itp ;-) Jaką masz wielkość kół???? To jest główny argument dotyczący doboru zębatki NW. Dla przykładu mój terenowy rower 29 ma zębatkę 30 lub 32 z kasetą 11-46, a graveldoroboty ma zębatkę 40 z kasetą 11-32 (tu króluje szosa i lekkie szutry) Z napędami 1xxx jest tak że trzeba się ich uczyć i dobierać pod siebie. Ale w życiu często bywa że rządzą kompromisy ;-)1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00