Skocz do zawartości

Ranking

  1. KrisK

    KrisK

    Użytkownik


    • Punkty

      12

    • Liczba zawartości

      3 807


  2. Sansei6

    Sansei6

    Użytkownik


    • Punkty

      6

    • Liczba zawartości

      4 784


  3. wkg

    wkg

    Użytkownik


    • Punkty

      6

    • Liczba zawartości

      11 183


  4. BeastOfTheEast

    BeastOfTheEast

    Użytkownik


    • Punkty

      5

    • Liczba zawartości

      59


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 21.05.2020 uwzględniając wszystkie działy

  1. 11 punktów
  2. Bo z tej strony jeszcze nie widziałem mojego miasta....i w sumie za bardzo go nie widzę
    4 punkty
  3. Chyba miał za ciężką korone...
    4 punkty
  4. To chyba nie do końca tak. Przynajmniej ja tego nie widzę tak czarno-biało. Używam stravy od 2013 r. Wtedy "wszyscy" byli na endomondo a pocztą pantoflową szło - przesiadaj się na stravę, bo segmenty. No i się przesiadłem. Genialne narzędzie do porównywania wyników. Tym sensowniejsze, im więcej ludzi się w to bawi. Zatem polecałem znajomym, aby było się z kim porównywać. Wytworzyła się społeczność. Społeczność stworzyła segmenty i wypełniła je wynikami. Doszliśmy do etapu "jak nie ma na stravie, to nie ma na świecie". Teraz za oglądanie wyników tej pracy ktoś chce, żebym mu płacił (ja i reszta społeczności, która zbudowała zasób danych tego serwisu). A czy ja mogę ustanowić subskrypcję za korzystanie z danych, które na stravie stworzyłem? Mogę dostać jakieś wynagrodzenie, za osoby które do stravy ściągnąłem? Nie mogę. I to jest nieuczciwe. Mogli robić płatne dodatki. Niektórzy moi znajomi korzystają. Mogli ostatecznie dodać odrobinę reklam, których subskrybenci by nie oglądali. Jednak zabranie rdzennej funkcjonalności z wersji darmowej to moich zdaniem agresywne monetyzowanie a nie prośba o godziwe wynagrodzenie za uczciwie wykonaną pracę. Oczywiście nie powiem, że nigdy nie przyszło mi do głowy, że nie zrobią tego, co zrobili. Wcale nie jestem zdziwiony, choć mam nadzieję, że strzelą sobie w stopę tym ruchem. Dlaczego? Bo podjęli złą decyzję, którą odbieram jako chciwość. Chcą strzyc za blisko skóry. To nie w tym rzecz czy 250-300 zł rocznie to dużo czy mało. Nie chodzi o to, żeby udowadniać, że mnie stać. Pytanie właściwie postawione brzmi: czy to uczciwa cena. Może jak ktoś zaczął kolarstwo wczoraj, to wskoczy w to i zapłaci bez zająknięcia. Ja czuję się w jakimś sensie współtwórcą tego co w stravie jest wartościowe, więc odbieram taką stawkę za wygórowaną. Ja stworzę przynajmniej kilka. Nie jestem hadkorowym łowcą KOMów, ale mam kilka miejsc, w których sprawdzam swoją formę. Tych kilka segmentów wyląduje w GC i będę miał porównanie swoich wyników. Nie będę płacił 250 zł rocznie, aby móc z kolegami sprawdzać, kto ma dłuższego. I tak widzę kto mi odjeżdża a kogo zostawiam z tyłu. Już się przyjrzałem garminowym segmentom. Jest tam jakaś społeczność. Ludzi mniej, ale narzędzie funkcjonalne. Gdyby nie strava, to by się lepiej rozwinęło. Obecnie wziąłem darmowe premium na dwa miesiące i to będzie czas na pobawienie się dodatkowymi funkcjami i zinwentaryzowanie ważnych dla mnie segmentów. Potem mówię stravie pa pa! Ze względu na znajomych będę tam jednak dalej eksportował jazdy. Pewnie ustawię prywatność, aby nie trafiały na tablice wyników. Nie będę ich karmił danymi, skoro oni nie dają mi w nie wglądu. Ciekawe jak po kilku miesiącach będzie to wyglądało.
    3 punkty
  5. bo zimno, rzut oka na Beskid Śląski
    3 punkty
  6. Czarodrzew na skwerze w miasteczku
    2 punkty
  7. Jako człowiek który siedzi w kilkustetterabajtowych bazach danych od lat mogę Cię zapewnić, że przeliczanie tego dla 55 milionów użytkowników i udostępnianie tego 44 tysiącom aplikacji third party + zapewnianie środowisk deweloperskich i backupowych kosztuje od groma. I to nie jest żadne międzynarodowe przedsiębiorstwo. Biznesowo jest oczywiście niewydajne.
    2 punkty
  8. Rower masz pod tyłkiem, pasuje, więc jaki problem? Sztywne osie, nowoczesna geometria itp itd to raczej miły dodatek niż coś co musisz mieć. W tym okresie nie ma co szukać okazji, okazje zostały przetrzebione. Rower to nie żona nie wybierasz na całe życie, lepiej już kupić teraz i cieszyć się z słońca niż długo analizować tabelki w internecie z specyfikacja rowerów.
    2 punkty
  9. Po różnych sugestiach takie zmiany poczyniłem: Przód:tarcza 28 na 26 z tyłu 11-40 na 11-42. Żadnych zmian na przerzutkach,nawet regulacji nie musiałem robić.Wszystko działa przy 114 ogniwach łańcucha(Niezmieniałem).Wszystkie tarcze dostępne. Dane producenta twierdzą że nie będzie działało:-)
    2 punkty
  10. 2 punkty
  11. Bo całkiem przyjemną mam drogę do i po pracy.
    1 punkt
  12. X-Caliber8 zły nie jest, zwłaszcza jeśli uzyskasz na niego w sklepie dobry rabat. Wciąż twierdzę, że to niezła rama a rower (jakikolwiek) warto kupić dla dobrej, dobrze dopasowanej ramy. Problemem Treka są słabe koła - okej, pojeździj parę sezonów. Padną na gwarancji, to Ci wymienią. Jak się zużyją, zrobisz mocniejsze nowe, na szczęście pod ten dziwny boost 141 piasty robi Shimano, już z bębenkiem microspline, więc ulepszysz sobie stopniowanie i rozpiętość napędu zakładając kasetę Deorkę 10-51. Niezłe piasty pod ten standard robi znany i lubiany Novatec, już na maszynach. Fajne, szerokie obręcze Dartmoor Tomcat i przyzwoite szprychy i ogarniesz temat, nie za drogo a lepiej niż fabryka. Popieram.
    1 punkt
  13. W nawiązaniu do tematu łańcuchów do SS wykonanych z wysoko przetworzonej marchwii oraz stopów metali miękkich, to znalazłem rozwiązanie. Wymagało to co prawda wymiany przedniego blatu na zwykły, bo żaden narrow-wide tego łańcucha nie chciał przyjąć, ale działa. Nie chciałem 1/8, bo za szeroki i ciężki jak na moje, więc wziąłem 3/32. Tak nawiasem mówiąc to blat ZEE 36T ma pewien niewielki owal, bo łańcuch w pewnym momencie (korba u góry) jest bardziej napięty a w innym jakby puszcza. Przedstawiam wam Connex 7z8:
    1 punkt
  14. Wtedy to bym dwóch minut nie myślał.... tak myślę ze do 100 to mało kto by sie szczypał. ALe pytanie, czy oni chcą, żeby im tak cos wzrastało. Możliwe, że właśnie szukają sposobu na ograniczenie liczby użytkowników niedochodowych skoro mają tych dochodowych. Zarządzają popytem. Cena ma być zapora, a nie zachęcać do masowego zakupu. Dostosowują cenę do zasobu i popytu a nie zasób do ilości klientów. Biznesowo to ma sens, bo nie muszą rosnąć w nieskończoność co często kończy się upadkiem pod cieżarem kosztów. A w świecie globalnym profilowanie pod biedne kraje skończy się tym że będą tylko tam sprzedawać.
    1 punkt
  15. Ja polecam rozszerzenie Elevate dla stravy https://thomaschampagne.github.io/elevate/#/landing Jest to rozszerzenie do Chrome'a (być może do innych też już jest) i działa offline, więc wszelkie profile tworzone są lokalnie. Daje fajne statystyki i z tego co widzę, pokazuje pozycje na segmentach (jeszcze)
    1 punkt
  16. Sprawdź w aplikacji na telefonie, u mnie jeszcze działa w wersji darmowej dla wszystkich segmentów. Funkcje będą wycinane dopiero za miesiąc. https://www.dcrainmaker.com/2020/05/strava-cuts-off-leaderboard-for-free-users-reduces-3rd-party-apps-for-all-and-more.html Oprócz wyników na segmentach usuwają też narzędzie do planowania tras. Szkoda, bo ja z niego korzystałem bardzo często, szczególnie na telefonie bardzo wygodnie się go obsługiwało. No ale trudno, płakał nie będę, płacić nie zamierzam :p
    1 punkt
  17. https://www.rowerzysta.pl/rower-gorski-kellys-gate-30-27-5-2019.html?fee=4&fep=36292&gclid=EAIaIQobChMI4Iaw3cPD6QIVTe3tCh29Ggi-EAYYASABEgKEGfD_BwE . Sztywne osie, tył na booście, przód nie ale to przy twojej wadze najmniej istotne. 3300 przed negocjacjami. Podsiodłówka 40cm - musisz mieć luz. Jak amor za słaby to sprzedać od razu i kupić Rebę albo jakiegoś Foxa - wyjdzie razem koło 4000. https://sklep.k2rowery.pl/rower-kellys-gate-50-kola-275-2019-p-3595.html - lepszy amor, napęd jedenastkowy, 4700 przed negocjacjami. Tyle to kosztuje. Gdyby nie nazwa to ten XC500 kosztowałby 6000-6500 a ten Trek 2800-3200. Kellysy jak wyżej. Tak to wygląda. Chyba dla geometrii z 2018 roku i zapomnieli zmienić. Rura pozioma 575 dla wzrostu 179 ?? Chyba żeby sobie zniszczyć kręgosłup.
    1 punkt
  18. Kasa, kasa, kasa. Utrzymanie apek kosztuje. Apki bez ciągłych prac nad zabezpieczeniami to "darmowe" listy userów.
    1 punkt
  19. Dzisiaj natrafiłem na taki artykuł jest sporo nowych fotografii AM100s i innych nowości: http://www.biketo.com/product/44857.html
    1 punkt
  20. 1 punkt
  21. Bo zanurzam się w zieloność. Nie ma to jak nieznana ścieżka kończąca się w środku lasu. Dalej gravel został pokonany i parę razy musiałem zejść.
    1 punkt
  22. Gdy truskawki powoli odchodzą w niepamięć, poziomki mają swoje pięć minut.
    1 punkt
  23. 1 punkt
  24. Start w Mombasie, już na lotnisku było można odczuć wysoką temperaturę. Składanie roweru na lotnisku do godziny 23:00, widok na hotel był, ale w końcu miałam spać w namiocie, w końcu po to człowiek tacha ten namiot żeby w nim spać. Ogromne zainteresowanie, lokalsi mnie otoczyli. Każdy zadawał pytania, nie pojmowali że można jeździć na rowerze dla przyjemności, cały czas pytali ile mi za to zapłacą, i czy to jest na pewno rower bo bardziej przypomina motocykl. Wyjazd z lotniska był straszny, szok i niedowierzanie, 24:00 środek tygodnia ulica tętniąca życiem, wszędzie motocykle, piach i rozwrzeszczali ludzie. Suahili jest bardzo przyjemnym językiem, jednakże w mieście gdy jest gwar, każdy do siebie wrzeszczy. O 1 udało się znaleźć w centrum Mombasy miejscówkę na rozbicie namiotu, jakieś gruzy, teren hotelu, kawałek murka i krzaczory, idealnie zakamuflowany namiot. Pobudka o 6:00, nie z powodu hałasów ulicznych, czy chęci wstania, po prostu upał, słońce zrobiło saunę w namiocie. Po spakowaniu ruszam na przeprawę promową. Prom to dużo powiedziane, bardziej czułam się jak uchodźca na tratwie, a wokoło mnie setki czarnych twarzy. Nie było osoby która chociaż raz na mnie by nie spojrzała, ale nie czułam wrogości tylko zaciekawienie. Po bezpłatnej przeprawie na ląd, wsiadam na swojego rumaka i jadę asfaltem, główną droga w Kenii zwaną "Bara Bara". Asfaltu nie widać, tylko piach i pył unoszący się przez wszechobecne motocykle i tuktuki. O 12:00 temperatura sięga 42 stopni C, pora na jakiś dłuższy odpoczynek, zjazd z drogi BaraBara na czerwone ziemie które prowadzą prosto do Oceanu Indyjskiego. Ocean = ukojenie, świeżość i odpoczynek, trzeba bardzo uważać na kujące czarne kulki – jeżowce. Oprócz mnie i jeżowców nie ma żywej duszy na plaży. Postanowiłam zostać tutaj na noc, i porządnie się wyspać. Pobudka o 5:30 słońce już wschodzi, o 6 będzie już sauna więc nie ma co dłużej spać. Wszędzie na kawałkach zieleńca wielkie skolopendry, niektóre nawet 40cm. Pakowanie sprzętu po wypoczętej nocy zajmuje około 40 minut + śniadanie. Dojadam jeszcze kanapki które mogły by się już zepsuć. O 07:30 już na głównej trasie, w poszukiwaniu jakieś małej butli gazowej, niestety w Kenii nie ma turystyki ani takiego zapotrzebowania, więc butli mniejszej niż 25 L nie kupisz. Nie ma sensu czegoś takiego wozić na rowerze. Zabieram się za wyminę waluty i zakupy spożywcze. Kantorów nie ma tylko NB Kenya, wymieniałam dolary na Kenijskie szylingi, wychodzi najkorzystniej. Liczyłam na markety w większych miastach – zapomnij. Był tylko 1 w Mombasie. W całej podróży zauważyłam łącznie w 2 markety. Jedzenie kupuje się w sklepikach lub na straganach. Restauracje to tak naprawdę kuchnia polowa ławy drewniane, pod parasolka, zazwyczaj dostawałam jakiś widelec, ale bywało też że nie było widelca. Rączki natomiast musiałam myć przed każdym posiłkiem, nakłaniała do tego osoba która obsługiwała kuchnie. Najtrudniej było zdobyć jakieś mięso do jedzenia, tutejsza kuchnia opiera się tylko na bananach pastewnych, ryżu, frytkach, warzywach, czasami (nie wszędzie były) rybach. O mięsie zapomnij! Ku mojemu smutkowi (bo jestem fanką) nie można było też nigdzie kupić piwka, pierwsze piwko dopiero kupiłam w Tanzanii i nazywało się uwaga, Kilimanjaro. Kilimanjaro to był cel wyprawy, oczywiście już nie mam na myśli Piwa, tylko górę. Od Poziomu oceanu do samej bramy wjazdowej do Narodowego Parku Kilimanjaro była różnica wysokości 2000 metrów. Przez pierwszy tysiąc nie wjeżdżało się bardzo ciężko, bo codziennie pokonywałam docinki 50-80 km. Jak miałam ochotę na dzień przerwy, bo trafiło się miłe towarzystwo to oczywiście nie odjeżdżałam, tylko zostawałam na kolejną noc. Horror dopiero się zaczął w samym mieście Moshi. Tam już widziałam pierwszych białych ludzi, śmiałków którzy wchodzili na sam szczyt góry. Miasto rozwinięte przez to że kwitła turystyka. Udało mi się nawet zakupić łatki i klej do klejenia dętek, bo niestety już wszystko zużyłam. Codzienne Pancie (w języku suahili dziurawa dętka) były normą, jazda po bezdrożach była pewniakiem dla awarii. Rekord padł już pod koniec wyprawy 4 dziury w ciągu jednego dnia, niestety opony od gorącego asfaltu się niemal stopiły. Na Kilimanjaro prawdziwy podjazd zaczął się właśnie w Moshi, do pokonania było 1000 metrów w górę na rowerze totalnie obciążonym, wjeżdżałam na przełożeniach 1x1, nie było szansy inaczej, nogi paliły a wody brakowało. Koło godziny 18:00 zazwyczaj się już robiło szarawo, o 19:00 zupełna ciemność. W czasie wspinaczki rowerowej nie zauważyłam żadnego miejsca gdzie by można było rozbić namiot, więc pomyślałam że skorzystam z trawnika na kościelnej posesji. Okazało się że to kościół Katolicki, proboszcz zaprosił mnie na Plebanie i zostałam ugoszczona jak gość honorowy. Łóżko, kolacja (w tym pieczone mięsko, chyba kozina), umywalka z bieżącą wodą. Ksiądz okazał się bardzo przyjacielski, chciał posłuchać o mojej wyprawie, zapytał mnie czy niczego mi nie brakuje. Odpowiedziałam pół żartem pół serio, że piwa mi brakuje. Za jakąś minutę miałam zimne piwko przed sobą wypiliśmy brudzia , opowiedziałam mu o mojej wizycie w Watykanie, bardzo go to zainteresowało bo nigdy nie maiła okazji tam być, pokazałam również zdjęcia z wycieczki. Z rana dostałam błogosławieństwo na dalszą cześć wyprawy, porozdawałam jakieś fanty dzieciakom. Warto na wyprawę zabrać jakieś lekkie zabawki dla dzieci, gadżety typu smycze do kluczy, piłeczki antystresowe, dzieci tam nie mają żadnych zabawek, wiec jak coś dostają w prezencie bardzo się z tego cieszą, nawet jeśli jest to błahostka. Ostatnie kilkadziesiąt metrów podjazdu było najgorsze, pchać roweru się nie dało bo ręce bolały, całym ciałem się zapierałam, już lepiej było jechać na przełożeniu 1x1, zresztą nogi już miałam przyzwyczajone do szczypania. Dojechałam Na górę przez 1,5 dnia męczarni, a zjazd 40 minut – masakra. Maksymalna prędkość do jakiej dopuściłam to 62km/h jechałam z sakwami, opony już cierpiały, nie chciałam bardziej ryzykować. Myślę że spokojnie kolarz leciałby 120km/h może nawet więcej. Afrykanie są bardzo mili, i gościnni, czasami aż za bardzo. Kiedy zjeżdżałam na odpoczynek wciągu dnia, przeważnie między 12-15 wtedy temperatury przekraczały 40 stopni, najwyższa odnotowana temperatura to 48 stopni. Gdzieś w cieniu lub nad wodą, zawsze się pojawiały jakieś dzieci, albo dorośli gospodarze, rybacy, budowlańcy. Mimo upałów u każdego był uśmiech na twarzy, każdy chciał zagadać, naprawdę czułam się jak atrakcja dla tubylców. Było w tym wiele dobroci, chociaż ubodzy ludzie, dawali od siebie owoce, orzechy, trzcinę cukrową, tak po prostu z dobroci serca. Ja natomiast dawałam się przejechać na rowerze, uczyłam dzieciaki skakać na skakance albo bawiliśmy się w koci łapci (nie wiem jaka jest oryginalna nazwa). Codziennie miałam miłe towarzystwo, nawet jak nie znali angielskiego to dało się dogadać, chociażby na pokazywanie. Najlepiej wspominam gościnę Sofiji, moja równolatka, z synem Richardem oraz mężem i wujkiem, mieszkali w chatce z jakieś trzciny zalepionej gliną. Rozbiłam namiot przy należącej do nich bananerze, Sofia była bardzo podekscytowana naszym spotkaniem. Zaprosiła mnie na swoje podwórko pod chatkę. Tak więc koło jej chaty rozbiłam namiot. Namiotu nigdy na oczy nie widzieli, tak samo jak i białego człowieka. Sofia ugościła mnie bo była ciekawa mojej kultury, chciała mnie po prostu poznać, gotowałyśmy razem posiłki, bawiłam się z jej synem, uczyli mnie obsługi maczety, od tego czasu sama obierałam ananasy i kokosy. Wieczorem piliśmy wino kokosowe, które pozyskuje się ze szczytu palmy, pod koniec dnia dlatego że, zachodzi proces fermentacji. Delikatny alkohol, lekko spieniony o smaku kokosa – uwielbiam. W zamian za pożywienie i gościnę, ja trochę popracowałam na ich plantacji kukurydzy, zrywaliśmy kolby które już nadawały się zbioru. Mogłabym wiele takich miły okoliczności wypisać, wielu dobrych i życzliwych ludzi poznałam w ciągu tej wyprawy. Teraz trochę opowiem o egzotycznych, ekstremalnych sytuacjach W drodze powrotnej do Mombasy, przejeżdżałam centralnie przez Park Narodowy Tsavo. Aby wjechać na teren parku, musiałam zapytać o zgodę policji, niestety takiej nie dostałam. Policjant odesłał mnie do Strażnika parku. Strażnik zmierzył mnie wzrokiem, zadał kilka pytań, i stwierdził z uśmiechem na twarzy, "karmiłem dwa dni temu lwy przy drodze, możesz jechać, o tej godzinie są zbyt leniwe żeby atakować" haha Ogólna zasada jaką mi przedstawił była taka, jedź, nie zatrzymuj się na dłużej, rozglądaj się na wszystkie strony. Wyciągnęłam nóż, przypięłam pochwę do paska żeby mieć pod ręką, gaz pieprzowy umocowałam na kierownicy. To było całe moje zabezpieczenie przed dziką zwierzyną. Od wjazdu do parku miałam do pokonania 55km do wyjazdu z Paku. Nie tak dużo, ale trzeba było się liczyć z tym, że w godzinach szczytu upału. Pierwsza myśl po wjeździe do parku to, to żeby, pany nie złapać. Po drodze mijałam niesamowite widoki, wygrzewających się na piasku zebr, antylop, słoni przy wodopoju. No i tak rozglądając się na prawo i lewo, poczułam że jakoś dziwnie się jedzie, o kur.. PANA. Oczywiście tylne koło, zajmuje mi wymiana około 15 minut, ale gotowej dętki nie miałam, musiałam kleić. Przez cały ten czas, byłam obserwowana przez żyrafę, nie spuszczała ze mnie wzroku, przeżuwając jakieś liście. Chociaż zwierze te jest roślinożerne i stało ode mnie jakieś 15-20 metrów, czułam sporą adrenalinę, serce wyskakiwało mi z piersi. Po montażu ruszam dalej, przez 55km nie zauważyłam żadnego drapieżnika, prócz sępów, tego tam naprawdę dużo latało. Z innych dzikich akcji, rozbijam namiot już godzina 18:30 robi się ciemno. Widzę w oddali, wybiera się do mnie pół wioski, dzieci, starcy i młodzianie. Witam się z każdym z nich (przywitanie dla tych kultur jest bardzo ważne), upływa więc trochę czasu i jest już całkiem ciemno. W czym jest problem? Problem polegał na tym że rozbiłam namiot koło gniazda grzechotników, cała polana była ich siedliskiem. Przeniosłam rzeczy nieco dalej, a miedzy czasie przyszedł szaman, rozpalił ognisko i wachlował, odmawiając jakieś modły, jakiś rytuał odpędzania złych duchów. Byłam zmęczona, nie chciałam wyjść na niegrzeczną, ale wierzcie mi, zasypiać w dymie, w towarzystwie szamana, węży i upału, niezbyt komfortowo. Ta noc nie należała do najlepszych, mało spałam, w dodatku szaman zażyczył sobie 5 dolarów za usługę, tak naprawdę to była jedyna sytuacja w której zostałam naciągnięta na wydatek. Dzikich akcji nocnych w sumie było więcej, ale nie tak abstrakcyjnych, bo koniec końców żaden wąż mi się nie objawił. Z ciekawszych sytuacji, przypominam sobie inne szukanie noclegu, o godzinie 18:00 zjeżdżam z głównej BaraBara w wąską piaszczystą alejkę, a tam stado wielbłądów, wracam na główną, 18:30 wjeżdżam w kolejną piaszczystą a tam zgraja małp, wracam na główną. O 19:00 wyciągam czołówkę, nic już nie widać, kolejna alejka okazała się już wolna od zwierząt, przynajmniej taki mi się wydawało. Miałam szczęście bo spałam do 4 nad ranem, czyli można uznać że się wsypałam. Obudziło mnie coś co dotykało mojego namiotu, byłam pewna że to kopytne, bo słychać było wyraźnie przeżuwanie. Założyłam czołówkę, ubrałam buty, chwyciłam nóż w rękę, otwieram delikatnie namiot wokół namiotu stado Gnu. Było ich dziesiątki, zrobiły ogromne wrażenie, zaczęłam głośno mówić żeby je spłoszyć, gdy już się oddaliły, a kórz opadł, zaczęłam się pakować, nie ma szans by zasnąć, za dużo wrażeń. Po spakowaniu chce wsiadać na rower, a tu co... pana. Od razu po powrocie z Afryki do Polski, kupiłam nowe opony, i dętki. wiza Kenijaska 50 dolarów wiza Tanzańska 50 dolarów szczepionka przeciwko żółtej febrze 50 dolarów odganianie demonów węża pończosznika 5 dolarów obiad 3 zł (u lokalsów) paczka ciastek 5 zł woda 1,5 litrowa lub coca cola 0,5 litra 3zł ananas, mango (u lokalsa) 3zł owoce z drzewa 0 zł trzcina cukrowa 0 zł
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
×
×
  • Dodaj nową pozycję...