Skocz do zawartości

[jazda]Jak się uczyliście jeździć?


Rekomendowane odpowiedzi

Witam!

 

Ciekaw jestem jak uczyliście się jeździć na rowerze? Był już temat jakie były nasze pierwsze "maszyny" ale jestem ciekaw jak przebiegała nauka ich ujeżdżania.

 

Ja po kilku latach użytkowania Reksia2 z kółkami, otrzymałem nówke :) seledynowego(limit edition:D) wigry3. Podejść było wiele, z kijem, bez kija, a nawet bez jednego zęba :D i wtedy wigry został przykryty warstwą kurzu w piwnicy.

Pewnego razu podczas zabaw w piaskownicy koleżanka zaczeła się ze mnie śmiać, że nie umiem jeździć na dwóch kółkach no i się postawiłem. No jak to maluchy potrafią był zakład i próby. Z osoby która spadała z siodełka skończyło się na wirtuozie wigry 3 :). I tak oto kobieta pchnęła mnie do postępu :P.

 

A jak wyglądały Wasze początki?

 

Pozdrawiam!

Marcin

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moje początki nie wiążą się z takimi kultowymi maszynami, jak "wigry", bo i lata nie te...

 

Ale pamiętam dokładnie, dostałem nowy rower, na 20 calowych kołach, a w wieku lat 5 czy 6 był dla mnie dosyć spory, szczególnie po przesiadce z małego trójkołowca ;P

Uczyłem się u babci, w Kielcach, w parku i nad takim zalewem. Pierwszego dnia oczywiście gleba, zdarłem kolano i nabiłem się nim na coś ostrego, było dużo krwi :) Ale jak doszedłem do siebie, następnego dnia już był offroad, przecinałem pasy zieleni między alejkami w parku ^^

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Hehe, a ja zaczynalem z na trojkolowcu z ktorego za nic nie chciałem zrezygnowac, bo mozna bylo nim jezdzic do tylu (bylo to ostre kolo :) )pozniej na jakims wiekszym jezdzilem z bocznymi kolkami, ktory dostalem w spadku po siostrze jak ona dostala skladaka....pozniej byla nauka jazdy bez kolek bocznych, ktora byla bardzo bolesna ^^

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja pamiętam słabo moje początki na rowerze. Wiem, że od małego jeździłem na rowerku z dodatkowymi dwoma kółkami i patykiem za siodłem co by rodzice po górkę mogli wspomóc, a z górki łapali co bym nie uciekł :) Pewnego razu pojechałem z rodzicami (mając może 5 lat?) na Kartuzy. W okolicy sporo jeziorek i lasów, więc atrakcji co nie miara. Po przyjeździe na miejsce okazało się że jest tam w "ośrodku" jeden mały rowerek, który mogłem pożyczać. Niestety albo i stety bez tylnych dodatkowych kółeczek.. Pierwsze dni na tym rowerze to było wyzwanie. Łapanie równowagi itp, ale nie umiałem startować z miejsca. Może to i zabawne, ale wsiadałem na rower, mama czy tata popychali mnie, rozpędzając trochę, po czym zaczynałem pedałować i jeździłem do czasu aż się nie zatrzymałem i tak w kółko :P :P Pamiętam jak dziś.. tata powiedział, że jak nauczę się jeździć sam to dostane swój własny rower. Próbowałem całymi dniami i tak stało się. Dostałem czerwonego "górala" z hamulcami z przodu i z tyłu :D ojj ten szpan :) a te terenowe oponki - po prostu burżujstwo :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój pierwszy rowerek to była czerwona Balbinka na trzech kółkach, którą ścigałem zawsze swoją siostrę, która miała o wiele większy rowerek :D Pierwszy poważniejszy rower dostałem właśnie po siostrze. To było coś jak Salto, ale mniejsze i czerwone :) Nie miało bocznych kółek. Moja nauka podobno wyglądała tak, że mój tata wyprowadził mnie z rowerkiem na podwórko. Wsadził kijek w ramę a ja po prostu usiadłem i pojechalem :) Podobno od razu załapałem, jak to się robi z równowagą itp. :P Później przyszedł czas na Salto i nauczyłem się gdzie oddaje się ramę w celu spawania bo ją popsułem :P A później to już poszło z górki...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

był mały trójkołowiec którym jeździłem po mieszkaniu... później już żółty rower... po zdemontowaniu bocznych kółek i dzięki metodzie "na kij" nauczyłem się jako tako jeździć...

pierwsze samodzielne kilkanaście metrów na 2kołach zakończyło się na bramie sąsiada..

później nauczyłem się hamować, skręcać i jakoś samo poszło... gdyby nie zdjęcia to już bym nie pamiętał:)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja zaczynałem tak jak Skiba, na trójkołowcu:D Potem był malutki rower, z bocznymi Cross się nazywał ;D I tata mnie chciał nauczyć startować tak jak stare babcie, że jedną nogą się odpycha a potem siada na siodło tak jak na konia xD Ale nie umiałem tak za nic, ciocia mnie wzieła do siebie i się nauczyłem normalnie po chłopsku startować;D Pamiętam też, że przez lato jechałem bez koszulki i skręcać za dobrze jeszcze nie umiałem i wpadłem do rowu pełnego pokrzyw xD Na komunie dostałem Switchbacka z kołami 24",a ja bardzo niski byłem chyba z 120cm wzrostu ale chciałem udowodnić że umiem na nim jeździć. Wystartowałem lekko, ale hamulce bardzo ciężko chodziły i była czołówka z murem. Fajnie tak powspominać :thumbsup:)

 

Pozdro :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja się bardzo długo na rowerze uczyłem jeździc. Miałem rower identyczny jak Salto tyle, ze z naklejką Universal. Chyba z miesiąc rodzice musieli za mną z kijem przyczepionym z tyłu biegac.

 

Dlaczego tak długo, otóz byłem bardzo wysoki jak na swój wiek i w zwiazku z tym moja koordynacja ruchowa nie była na najwyższym poziomie:).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początku jeździłam na takim małym czerwonym "cuś" (już nie pamiętam co to był za rowerek) - standard: ojciec wsadził kijek w ramę i zasuwałam po podwórku. Pamietam, kiedy nauczyłam się jechać bez tego "wspomagacza" - było to na którymś z niedzielnych spacerów do lasu. Trzech kółek raczej nie używałam, a jeśli, to krótko.

Potem byłam użytkowniczką popularnego wigrusa oczywiście :thumbsup: - oj, długo na nim jeździłam, kawał czasu. Zaliczyłam wigrusem nawet glebę - przy hamowaniu przednim hamulcem przeleciałam przez kierownicę prosto na asfalt. :P

..może to śmieszne, ale tak się zorientowałam, że teraz mam dopiero czwarty z kolei rower w moim życiu (czerwone "cuś", wigrus, jakiś biały 'góral' i stary, obecnie używany Giant)... laughing-smiley-004.gif ..na wiosnę planuję zakup Krossa, ale póki co.. zabawne.. :icon_mrgreen:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pewnego pięknego razu dostałem dwa rowerki, trójkołowiec i dwukołowiec :P Tak się stało, że siostra puszczała mnie z górki na tym drugim i załapałem wszystko :thumbsup: Nie było bocznych kółek czy kija :P i nawet upadków dużo nie było. Może ja mam rowerowanie we krwi :icon_mrgreen:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

moja przygoda z rowerem, z tego co pamiętam zaczęła się od czegoś na 3 kółkach, nie pamiętam nawet jak to coś się nazywało, później tak przez mgłę pamiętam niebieskiego składaka z doczepionymi kółkami po bokach, nie było mowy o upadku :thumbsup:, później pamiętam swego tatę jak biegał za mną i trzymał za kijek, wszyscy pewnie wiedzą o co chodzi :icon_mrgreen:, wtedy zaczęły się pierwsze kraksy i urazy, następnie była I Komunia Św. i dostałem bmx ( damke :P ) z hamulcami ręcznymi jak każdy dzisiejszy rower, wtedy to był hit!! pamiętam, że rozpadł mi się na 3 części no i znowu wróciłem do składaka, no a potem zacząłem zbierać kasę i jeżdżę teraz na tym co sam sobie złożyłem :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja też jak się nie mylę zaczełem pomykać na trój-kołowym krążowniku :D

Później przyszedł czas na takie małe "cuś" już na dwóch kołach, dokładnie nie pamiętam modelu... Wiem tylko, że miałem z początku doczepiane boczne kółka, następnie kija i tak już poszło.

Nigdy nie zapomnę pierwszej jazdy na Wigry 3 który dostała moja siostra. Miał zawalisty przedni hamulec. Pierwsza jazda, pierwsze hamowanie i efektowny lot przez kierownik na asfalt :D (dokładnie tak samo jak Miharu).

Dalej to śmigałem na niebieskim BMX'ie z niebieskimi lanserskimi oponami. Okazał się niezniszczalny, do dzisiaj jeszcze można na nim jeździć. Po nim to już nadszedł czas komuni więc dostałem jak sama okazja wskazuje - rower "komunijny" który wytrzymał coś koło 10 lat (w sumie i tak długo na to co z nim robiłem :D ).

 

 

Robert: Nie ma to jak starsza siostra :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

3 kółka, 4 kółka, aż w końcu nadeszła pora na pierwsze próby jazdy z jedynie dwoma punktami podparcia na bliżej niezidentyfikowanym wehikule z siodełkiem niczem harley ;] było to makabryczne doświadczenie, za nic nie chciałem się nauczyć - wpadałem w panikę natychmiast gdy pozostawiony samemu sobie ;D nie mam pojęcia jak dotarłem do punktu, w którym jest to moje główne zainteresowanie. W każdym razie ojcu w pewnym momencie znudziło się niańczenie mnie, wydarł się gdy zaczęło mi odbijać po raz n-ty, no i się nauczyłem ;] zawsze twierdziłem, że bez opieprzu ludzie nie są w stanie funkcjonować należycie ;]

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

na takim rowerku z 4 kolkami to już jeździłem, jak dobrze chodzic nie umialem :D podobno zasuwalem, ze rodzice nigdy nie mogli nadąrzyć...

potem już na 2 kółkach rower 2 x wiekszy ode mnie dlatego startowalem z pieńka z małą pomocą taty... troche to trwalo, a moj tata wrocil do domu na chwile. Chcialem mu pokazac ze umiem sam no i jakos tak wyszlo, jak przyszedl z powrotem to juz smigałem :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

u mnie najpierw były 3 kółka, później rowerek z doczepianymi bocznymi kołami. Pewnego razu jako 3-4 letnie dziecko robiłem uślizgi na tarasie, wiadomo jaka to była zabawa jeszcze z hamulcem w piaście, ale niestety jednego poślizgu nie wyrobiłem i poleciałem na schody, przeleciałem przez kierownice i ręka złamana. Akurat w tym czasie moja najlepsza koleżanka wyjechała na wakacje zostawiając u mnie swój rowerek "bez bocznych kółek" i tak mi zależało żeby się na tym rowerku nauczyć jeździć, że nauczyłem się ze złamaną ręką. Eh... czego się dla tych dziewczyn nie zrobi :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja pamiętam taką sytuacje - jeździłem (reksiem czy co to tam było?) z kijem. Tata trzymał kijek żebym sie nie wywrócił. No i tak jeździłem, jeździłem aż słyszę pytanie:

 

- jak ci się jedzie?

- dobrze

- bo już cie nie trzymam

i wtym momencie gleba :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mi dziadek przykręcił do reksia dodatkowe kólka z tyłu, ale jak jechalem do kumpli to je sobie odkręcałem, bo to obciach był :)

Wprowadzałem wtedy rower na górkę i zjeżdżałem bez pedałowania (troszkę mi zajęło zanim załapałem jak jechać prosto pedałując)..

Zanim wróciłem do domu wyciągałem kółka i klucz spod schodów na budowie po drodze i zakładałem z powrotem, bo bałem się że dostanę od starych w###### :)

 

Po jakimś czasie wśród bandy małoletnich bikerów wypatrzyła mnie babcia wracająca ze sklepu i się wydało ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja za młodu mieszkałem na wsi, była tam sobie droga wysypana drobnym żużlem (:P), miałem białego Reksia ;) mój Tato stał na jednym końcu drogi, a sąsiad (Rafał-pozdrawiam :P) na drugim końcu.

Procedura ruszania była prosta, Tato mnie lekko popychał i ja jechałem prosto, gorzej ze skręcaniem...

Skręcałem będąc trzymanym przez moich pomocników aż wreszcie jakoś samo zaczęło wychodzić :)

Pamiętam jeszcze swojego 3-kołowca :) czarno-pomarańczowy, hehe, to były czasy...

Po przeprowadzce do miasta byłem wieloletnim mistrzem dzielnicy na "1/4 mili" heheh, ulica na której mieszkam do dzisiaj ma około 250m, mały ruch samochodowy, więc my się ścigaliśmy :D Ja na żółtym BMX-ie z Austrii, następnie na malutkiej szosie z bagażnikiem, też z Austrii, a potem na zielonym Romecie, który potem dostał nowy lakier - czarny mat.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedna mila to 1,6km ^^ Tak gwoli ścisłości.

 

A zapomniałbym jeszcze że przez krótki okres czasu jeździłem "na kiju". Raz zaliczyłem płot ;P

 

Od razu po nauczeniu się na makrokeszu ciut za szybko się rozpędziłem, heble oczywiście za słabe były i pięknie w ścianę się wlepiłem bokiem przy prędkości ~20km/h :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja bardzo źle wspominam te boczne wspomagacze, właściwie to one tylko utrudniały naukę.

Zawsze byłem na nie wkurzony, raz coś się stało z bocznymi kółkami tak że w napadzie

złości połamałem je i od tego czasu jeździłem bez :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jedna mila to 1,6km ^^ Tak gwoli ścisłości.

 

Napisałem przecież "1/4 mili". Chodziło raczej o organizację tego i to jak to wyglądało, niż faktyczne warunki wyścigu, ze światłami, rozgrzewaniem opon i kupą lasek w obcisłych skórach dookoła :):P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...