Skocz do zawartości

[ trening] monotonia jazdy rowerem


maniek56

Rekomendowane odpowiedzi

Zakładam ten temat bo ostatnio nie napotkałem podobnego ,może powinienem go umieścić w innym dziale,ale może go nie usuną.Chciałbym żeby forumowicze wypowiedzieli się jak sobie radzą w sytuacji gdy po raz kolejny przemierzają te same trasy,czy nie pojawia się u Was zniechęcenie.Głównie mam na myśli bikerów którzy nie trenują do startów w zawodach,ale jeżdżą dla przyjemności.Jak się motywujecie gdy objeżdziliście już kilkukrotnie wszystkie trasy wokół ,odpada motyw krajoznawczy,i dopada Was wątpliwość w sens pokonywania kolejnych kilometrów.Ze swojego doświadczenia wiem że czasami mi się to zdarza,w promieniu kilkudziesięciu km objeżdziłem wszystkie trasy które można przejechać,oczywiście jakiś cel mam .Między innym robię raz w tygodniu jedną górkę,na której robię pomiar czasu, ale nie ma sensu czynić tego na każdej trasie.Fajnie jest spotkać kogoś na trasie równie zakręconego do rowewru,ale niestety większość km pokonuję samotnie.Szczególnie interesuje mnie opinia rowerzystów "z nizin" dlatego że ja kręcę w górach i wydaje mi się że w terenie nizinnym było by mi się jeszcze trudniej zmotywować do roweru.A może się mylę.Proszę o wasze przemyślenia i uwagi .Pozdrowienia z podkarpacia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak długie trasy robisz?

 

Ja mam na tyle fajnie, że w okolicy mam sporo ciekawych miejsc. Góry, zamki, jeziora i takie tam. Jest gdzie jeździć.

 

Ciągle mam jakiś cel. A to wybrać się do Książa, a to w inne miejsce, zmniejszyć czas na danej trasie...

 

Grunt to nie wracać się tą samą drogą. Zawsze obieram taką trasę, żeby wracać inną drogą, inaczej faktycznie jest nudno...

 

Nie wiem ile musiałbym robić kilometrów, żeby wpaść w monotonie. Jakoś nie zapowiada się na to ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od ilu lat na tym Podkarpaciu kręcisz, że już wszystko objechałeś? :)

Ja czasem jeszcze znajdę nową ścieżkę na jedynej w okolicy  górce 150m npm, wydaje mi się że byle góra 600-700m npm to nieprzebyta plątanina ścieżek na cały rok do zwiedzania :).

Zapewne masz jakieś rutynowe trasy i podświadomie się ich trzymasz.

Masz kilka rozwiązań:

- Zwiększyć promień działania, np w weekendy robić długie wycieczki 150-200km.

- Zbaczać w jakieś ścieżki czy piesze szlaki, tylko dlatego że fajnie wyglądają.

- Pójść w ciekawszy rodzaj kolarstwa - jeśli teraz jeździsz więcej na szosie, to zacznij eksplorować teren. To zapewni fun na bardzo długo.

- Jeździć z kimś.

- Zacząć trenować. W czasie wyjazdu treningowego mijana trasa ma drugorzędne znaczenie. Dlatego często ludzie np z Wielkopolski są silniejsi na podjazdach od rodowitych "górali" - tu trzeba trenować, żeby nie nudzić się jadąc n-ty raz płaską jak placek szosą ;).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skoro jak piszesz jeździsz w górach to ja nie mam pojęcia jak można wpaść w monotonię. Ja już kręcę blisko 20 lat i nadal mam miejsca gdzie nie byłem.

 

Poza tym trzeba zmieniać konfigurację jazdy. Część tras robić w odwrotnym kierunku. Nawet pory roku mają znaczenie bo co innego jazda wiosną, co innego latem, że nie wspomnę o jesieni.
 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I zapomnieliście najważniejszego. Wsiadać na rower i jechać przed siebie,na spontana :D sam po sobie zauważyłem, że przy odp. przygotowaniu(jedzenie,picie sprzęt) o wiele fajniej jest wyjechać gdzieś, i po prostu jechać przed siebie, nie mam problemu z orientacją w terenie dla tego zawsze wiem mniej więcej gdzie co się znajduje, a co za tym idzie w którą stronę jechać. jeśli wiem że muszę już wracać, to się kieruję w stronę domu, ale co mnie po drodze spotka, jaka trasa mnie do niego powiedzie tego nikt nie wie :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I zapomnieliście najważniejszego. Wsiadać na rower i jechać przed siebie,na spontana :D

Zależy od terenu w jakim się poruszasz. W przypadku Warszawy spontan jest absolutnie wykluczony gdyż w tym mieście prawie wszystkie drogi to drogi szybkiego ruchu z koszmarnym ruchem samochodowym a wówczas uśmieszek z gęby szybko znika.

A wracając do tematu to przecież można śmiało zacząć jechać w dalsze trasy z opcją powrotu PKP etc.

Możesz też kupić sakwy i odbywać weekendowe wyprawy. Wyjeżdzasz w piatek i przez 3 dni możesz wiele nieznanych terenów przejechać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Od ilu lat na tym Podkarpaciu kręcisz, że już wszystko objechałeś? :)

Ja czasem jeszcze znajdę nową ścieżkę na jedynej w okolicy  górce 150m npm, wydaje mi się że byle góra 600-700m npm to nieprzebyta plątanina ścieżek na cały rok do zwiedzania :).

Zapewne masz jakieś rutynowe trasy i podświadomie się ich trzymasz.

Masz kilka rozwiązań:

- Zwiększyć promień działania, np w weekendy robić długie wycieczki 150-200km.

- Zbaczać w jakieś ścieżki czy piesze szlaki, tylko dlatego że fajnie wyglądają.

- Pójść w ciekawszy rodzaj kolarstwa - jeśli teraz jeździsz więcej na szosie, to zacznij eksplorować teren. To zapewni fun na bardzo długo.

- Jeździć z kimś.

- Zacząć trenować. W czasie wyjazdu treningowego mijana trasa ma drugorzędne znaczenie. Dlatego często ludzie np z Wielkopolski są silniejsi na podjazdach od rodowitych "górali" - tu trzeba trenować, żeby nie nudzić się jadąc n-ty raz płaską jak placek szosą ;).

Po tym podkarpaciu kręcę całe życie bo tu mieszkam.Nie bardzo da się zwiększyć promień działania bo w dni robocze mam dosłownie 1,5godz na wycieczkę,i to teraz gdy dzień jest jeszcze długi.Niestety czasu w weekendy też nie za wiele  z racji że opiekuję się starym ojcem,góra trzy cztery godziny,o urlopie mogę tylko pomarzyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Maniek ja z lubelskiego Roztocza więc po sąsiedzku. Dobrym motywatorem jest endomondo i kilku znajomych/nieznajomych + rywalizacje. Apka pozwala także na walkę sam ze sobą a to także motywuje. Ja mam w ramach treningu wybraną jedną ścieżkę, która stanowi dla mnie spore wyzwanie. Jest to 20 km odcinek z mocnymi podjazdami i fajnymi zjazdami, który pokonuję 2-3 razy tygodniowo i z każdym przejazdem staram się wygrać ze sobą. Taki trening zajmuje mi dokładnie +/- 10 minut godzinę. Dodatkowo niedzielne poranki zaczynam od godziny 6 i do 9 kręce sobie ok. 50 km bez mapy, bez pośpiechu, ot tak dla przyjemności... I to właśnie te niedzielne poranki są najfajniejsze.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja jeżdżę sobie po Mazowszu sam (traski 30-100km). Przede wszystkim zjedź z asfaltu/betonu są miliony ścieżek, jedną okolicę można objechać na setki sposobów.

Sam wyznaczaj nowe trasy. Szukaj perfekcyjnych i szybkich wariantów na singletrackach :) Ja czasami lubię polecieć na przełaj przez las, sciółka, piach bunkry, whatever :)

 

Osobiście mam nadrzędny cel. muszę schudnąć i utrzymać więc nie ma opie.... się :P

 

Zmieniam sobie okolice co sezon. Np. ubiegły to w-wa - nowy dwór - serock. W tym odkrywam na nowo KPN.W przyszłym się zobaczy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Maniek ja z lubelskiego Roztocza więc po sąsiedzku. Dobrym motywatorem jest endomondo i kilku znajomych/nieznajomych + rywalizacje. Apka pozwala także na walkę sam ze sobą a to także motywuje. Ja mam w ramach treningu wybraną jedną ścieżkę, która stanowi dla mnie spore wyzwanie. Jest to 20 km odcinek z mocnymi podjazdami i fajnymi zjazdami, który pokonuję 2-3 razy tygodniowo i z każdym przejazdem staram się wygrać ze sobą. Taki trening zajmuje mi dokładnie +/- 10 minut godzinę. Dodatkowo niedzielne poranki zaczynam od godziny 6 i do 9 kręce sobie ok. 50 km bez mapy, bez pośpiechu, ot tak dla przyjemności... I to właśnie te niedzielne poranki są najfajniejsze.

Pozdro Deg2 ,ze znajomymi parę razy się zmówiliśmy,ale szybko się to przerwało bo albo terminy nie pasowały,albo częstotliwość nie odpowiadała (ja staram się jeżdzić systematycznie co drugi dzień,to wynika z mojego harmonogramu obowiązków).Ciekawie jest napotkać kogoś nieznajomego na trsie,wymienić uwagi,pogadać o trasach,to lubię najbardziej.Też mam dwie ulubione trasy ,jedna tępówka ,druga siłowa,i na nich próbuję się ścigać sam ze sobą o coraz lepsze wyniki.Ostatnio chodzi mi po głowie start w jakiś zawodach,może się pokuszę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja podobnie miałem z nudą. Jeździłem zawsze asfaltem. Nie przepadałem za terenem do czasu aż pod koniec maja nie natrafiłem na remont drogi i zjechałem do lasu zeby ominąć cały korek. I wtedy obróciło mi się o 180st :D. Ostatnie 700km to cały czas lasy. Następnie odkryłem lasy gdzie rzadko bardzo kogoś można spotkać totalna cisza spokój i fajne drogi w nim porobione z powodu pożarów jakie tam były 20 lat temu. Opcji mam nieskońeczenie wiele.

Tak więc jak dawniej ktoś mówił ze pojeździmy w terenie to zawsze usłyszał odemnie że nie ma opcji tylko asfalt. A jednak... :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam, ja też czasami cos takiego odczuwam, i właśnie jestem w fazie przeżywania takiego "dołka" rowerowego, nie szykuje się do startów na razie, jeden maratonik debiutancki mam za sobą i fajnie było, ale swoje tereny mam objechane po raz enty, i jakoś tak nudnawo się zrobiło, samemu jeździć, z racji tego że lubię szybkość, raczej wolę kolarstwo szosowe, i mam rowerek szosowy, ale jakoś tak te szoski w moim rewirze już objechane, górki łatwe (nie oznacza to że bez zadyszki je łykam, jak podjeżdżam sprintem, najszybciej jak potrafię, to jest pompa, i o to chodzi :) )  no ale z kimś, to może by było fajniej, ale lepsi ode mnie, to akurat nie maja czasu (nie zgrywamy się w czasie, chłopaki maja pracę rodzinę, kiedy oni mogą, ja nie mogę i vice versa, z raz czy dwa się udało pojeździć z kimś lepszym, poza tym tych lepszych jest zaledwie kilku których znam) a reszta kumpli cienizną zalatuje bo im się jeździć nie chce i wlókłbym się z nimi jak zraniony wąż (jeden z tych kumpli których chciałem zachęcić do rowerowania widząc mój "medal za odwagę" :) przywieziony z maratonu stwierdził ze mam się nie dziwić, że ze mną nie chce jeździć, bo nie ma kondycji... Nie chce się ruszyć tyłka i tyle, jeździłby to by miał kondychę, ja też zaczynałem kiedyś, ale to ciężko pojąć, samochód lepszy ... Lasami nie gardzę również, i mam lasów pod nosem od cholery, na szutrówkach gruntówkach też szosówką można pogonić, jeśli nie ma piachu po kolana, ale co z tego, objechane też wszystko mam... Z kolei długie trasy szosowe też są nudnawe, jeśli nie mija się wioch po drodze, jedziesz i jedziesz i ciągle pobocze, krzaki, słupki hektometrowe i szosa kilometrami... Ostatnio z dziewczyną też taka gadka, gdzie pojedziemy? Tu byliśmy, tu byliśmy...A jednocześnie mam objawy uzależnienia od roweru, bo skoro wszędzie byłem, to może by tak na tydzień przerwać rowerowanie? i wtedy na nowo się zachce? Ale jak tu przetrwać tydzień bez roweru?...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja w tygodniu mam zaplanowaną zawsze tą samą trasę 50-70 km zależy jak szybko się z pracą uwinę .

Trasy mi się nie nudzą może własnie dlatego że po drodze mam kilka podjazdów i zjazdów , szybkich zjazdów przeważnie asfaltem 

ale za to w niedziele robię całodzienny wypad w "nieznane"

niedzielnej przejażdżki nigdy nie planuje po prostu w trakcie jazdy decyduje czy jadę w lewo czy w prawo 

 trasę pokonuje częściowo asfaltem a część szlakami leśnymi ,górskimi no i to tyle

mieszkam w kotlinie kłodzkie i jeszcze tylko nie byłem w górach sowich 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój problem polega na tym że nie mam wystarczająco dużo czasu aby robić dłuższe wypady,chociażby dwudniowe.Jak mam 1,5 do 2 godz. czasu to nie ma mowy o oddaleniu się od domu więcej niż 40 -50 km(jeżdżę góralem 26').Chyba spróbuję zrealizować sugestię o zjeżdżaniu w boczne drogi ,niekoniecznie utwardzone.Myślę kupić drugi komplet kół na typowe grunty i las,tak aby szybko zmienić koła i ruszyć w inny teren,ale zdaję sobie sprawę że w polach czy w lesie będę jeszcze bardziej samotny.Dzięki za zainteresowanie tematem ,widzę że mój problem nie jest tylko mój,piszcie o swoich przemyśleniach w temacie coś z tego na pewno przyda się innym bikerom.Pzdr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeździsz góralem. Masz 2h czasu, wiec wnioskuje, że te 40-50km, to w obie strony? No chyba, że robisz kosmiczne średnie :P

 

Jeśli tak, to nie dziwi mnie Twój problem. Mało czasu, wszystko masz objechane w okolicy i tyle.

 

Są dwie opcje. Jazda po lasach, albo znalezienie więcej czasu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeździsz góralem. Masz 2h czasu, wiec wnioskuje, że te 40-50km, to w obie strony? No chyba, że robisz kosmiczne średnie :P

 

Jeśli tak, to nie dziwi mnie Twój problem. Mało czasu, wszystko masz objechane w okolicy i tyle.

 

Są dwie opcje. Jazda po lasach, albo znalezienie więcej czasu.

Oczywiście w obie strony,są to zazwyczaj pętle tak że jadąc nie przejeżdżam tych samych miejsc .

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dobry temat. Pamietam jak w szkole podstawowej posiadajac Rometowskie "Tempo" (mala kolarka bez przerzutek) zaczalem robic rozne wypady. O problemie monotonii dowiedzialem sie od swojego Taty, ktory tez swego czasu cos tam smigal. Gdyby mi nie powiedzial to pewnie bym tego nigdy nie dostrzegl :) Wtedy moje samotne wypady jednodniowe byly m.in. do Wisly, czyli jakies 150 km w sumie. Nudy nie bylo, nigdy. Czasem bywalo wrecz bardzo ciekawie, gdy wracalem jakies 60 km na jednej korbie. Tak, troszke inne czasy, zero komorek, warsztatow, czy tym bardziej sklepow rowerowych. Mozna sobie urozmaicac podroz jadac roznym tempem, podejmujac wyzwania i walke z soba. Jak dla mnie, to zawsze cos gdzies sie dzieje i zmienia. Teraz na szosie tez jezdze sam, wtedy jade swoim tempem, zazwyczaj wyciskajac jak najwiecej z siebie. To w przypadku jazdy z kims nie jest takie latwe. Na MTB to juz w ogole trudno mi sobie wyobrazic nude. Zawsze mozna gdzies "odskoczyc", zaszalec, powyglupiac sie. Wjechac w dziki las. Wariantow tras sa niezliczone ilosci, tym bardziej majac do dyspozycji niezbyt wiele czasu, tak jak autor tematu. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Ja tam nie wiem w czym problem, ale to pewnie zależy od charakteru i samej osoby. Od zawsze lubiłem jeździć sam, czym dłużej tym lepiej. Od ponad roku jeżdżę do pracy 23km w jedną stronę i... nie nudzi mi się. Problem jest taki że wyjeżdżam z domu ~6 a z pracy ~20. Więc poza okresem maj - sierpień trudno jest coś urozmaicić bo jazdy są po ciemku a do domu chce się wracać.

Za to w wolne dni (a mam ich sporo przy systemie 7 dni w pracy 7 wolnego) jeżdżę po okolicy. A, że mieszkam na Jurze ponad 400mnpm to i gdzie pojeździć jest i przez 3 lata mi się jeszcze nie znudziło bez znaczenia czy wypad na 2h czy też na cały dzień.

Ale miało być o nudzie - jak jadę tą samą trasą dom - praca - dom to są miejsca gdzie o nudzie nie ma szans - drogi ze sporym ruchem, a są miejsca gdzie mam czas na długie rozmyślania o własnym życiu co dobrego zrobiłem, gdzie się pomyliłem i o straconych szansach. generalnie lubię być sam ze sobą i chyba w tym jest sekret. Raz na jakiś czas polatać z kumplami jest ok, ale na co dzień wolę sam...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Monotonia dopada prędzej czy później.  IMO nie ma co się nad nią rozdrabniać, tylko przyjąć na klatę i jakoś sobie radzić.

 

Ja sobie radzę układając trasę tak, aby było na niej coś więcej niż tylko droga po horyzont, chociaż to i tak po pewnym czasie robi się nudne.  Ostatnio wspieram się audiobookami/muzyką, chociaż nie bez oporów, bo słuchawki na rowerze to nie moja bajka.

 

A czasem biorę się po prostu za ryj i jadę, powtarzając sobie, że niektórzy też by chcieli, ale nie bardzo mogą ...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mam trochę podobnie. Po 3 latach "normalnego" śmigania na MTB, tzn. asfalty, scieżki, polne drogi, ale taka bardziej lajtowa jazda itp stwierdziłem że trzeba spróbować czegoś innego, więc za 1000 zł kupiłem uzywaną szosówkę. Ale jakoś nie bardzo mnie wciąga taka jazda, nie mogę się przyzwyczaić do twardych przełożeń, a dodatkowo potem po jeździe bolą mnie ręce poniżej łokci (konkretnie prawa). Tak teoretycznie (i w sumie lekko praktycznie, bo mało tego robiłem) kręcą mnie leśne, ubite drogi (ale nie zarośnięte ścieżki, tylko takie szersze), o lekkim spadku, takie żeby sobie pocisnąć, ale przy tym nie zawinąć się na drzewie. Problem: w Lublinie nie ma takich terenów, a ja nie bardzo mam czas na pakowanie roweru w samochód i szukanie tras gdzieś dalej. I też nie wiem co dalej...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...