Miałem ostatnio podobna sytuację, oczywiście jechałem blisko krawędzi jazdy i nikogo nie prowokowałem. Kierowca autobusy rozmyślnie minął mnie na grubość kartki papieru. Pech chciał, że jakieś 800 metrów dalej był zamknięty przejazd kolejowy. Dojechałem, zapukałem w okienko. Kierowca, który przed chwilą prawie mnie skasował nie chciał nawet nawiązać kontaktu wzrokowego i jak zahipnotyzowany patrzył przed siebię. Liczyłem na męską wymianę argumentów, ale się przeliczyłem. Chwilę popukałem w szybkę, ale zważywszy na brak reakcji pojechałem swoją drogą... Dziwne, przed chwilka chciał mnie wysłać do szpitala, a kiedy miał okazje "nauczyć mnie kultury" osobiście, to nie zdobył się nawet na stek wyzwisk i inwektyw... Tak to jest kiedy jest się najsłabszym uczestnikiem ruchu drogowego a frustracja kierowców rośnie wprost proporcjonalnie do ilości korków, ograniczeń i temu podobnych.