Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'wyprawy rowerowe' .
-
Cześć, zapraszam na przejażdżkę po Alpe-Adria, prawdopodobnie najbardziej atrakcyjnym, turystycznym szlaku rowerowym w Europie. Na to transalpejskie "naj" składa się wiele czynników, włącznie z genialnymi inwestycjami w odświeżenie starej infrastruktury i dopracowanymi usługami transportowymi. Na blogu wyszło tego aż ponad 50 tysięcy znaków i prawie 400 zdjęć: Szlak Alpe-Adria, czyli rowerem przez Alpy nad Morze Adriatyckie Warunki do turystycznej jazdy rowerem, czyli wygodne nawierzchnie, bezpieczeństwo, odsunięcie od ruchu samochodowego, atrakcyjność krajobrazowa - na naprawdę wysokim poziomie. Jeździmy właściwie po wszystkim, są i asfaltowe drogi rowerowe, i jakieś lokalne asfaltki między gospodarstwami dla rowerów i gospodarzy, sporo szutrów, ale zawsze twardych i przyjemnych, zdarzają się fragmenty trasy po zwykłych drogach publicznych, ale zawsze w przy bardzo niewielkim ruchu. Nie było momentu, gdzie jest wprost niebezpiecznie, chociaż jadąc z małym dzieckiem na kilku kilometrach w Austrii przed Werfen trzeba jednak uważać, podobnie jak na zjeździe z Mallnitz do Karyntii. Ogólny poziom satysfakcji - top , przy takiej pogodzie, ze wszystkimi atrakcjami, z włoskim żarciem, całą organizacją - naprawdę, perfekcyjny rowerowy urlop. Przy okazji - jedzie się około 7 dni, dojeżdża się około dwóch w każdą stronę, jakiś zapas na pogodę czy odpoczynek i wychodzi z tego 14-dniowy wyjazd. Uśmiechnięte pyski naszej ekipy mówią chyba same za siebie. Zapraszam do szybkiego przeglądu trasy , to początek, pierwsze 100 km z hakiem do Bad Gastein, oczywiście wybrane obrazki: Za Bad Gastein z solidnym podjazdem wpadamy na jeden z tych "czynników" pokazujących poziom organizacji szlaku. Ponieważ w tej okolicy przez Wysokie Taury, czyli najwyższe pasmo Alp w Austrii, nie prowadzi żadna droga (alternatywą jest przejazd przez słynny Hochtor i Grossglocknerstrasse, dwie doliny dalej), samochody i rowery przewożone są tunelem przez tzw. śluzę kolejową - 11-minutowe wahadłowe połączenie między stacjami Böckstein i Mallnitz. Pociąg ciągnie kilkanaście platform dla samochodów i kilka wagonów osobowych, w tym jeden całkowicie przystosowany na nasze, rowerowe potrzeby, który o tej porze (ok. 9 rano) był całkowicie wypełniony. Potem zjazd do Karyntii - najpierw szosa, serpentyny, potem zjeżdżamy na drogi rowerowe i jakieś lokalne drobiazgi. Jesteśmy trzeci rok pod rząd w Karyntii i trzeci rok cieszymy się przyjazdem. Cisza, spokój, widoczki, świetne turystyczne trasy rowerowe. Podobał mi się wyjazd z Villach - zanim dojechaliśmy na włoski, pokolejowy odcinek, jechaliśmy przez leśne okolice pod Villach, sprytnie wyprowadzeni z dość gwarnego obszaru: A potem jest ten odcinek, który dominuje w artykułach o Alpe-Adria, w prospektach czy reklamach biur podróży - 60 kilometrów po linii kolejowej z Tarvisio do okolic Carni, którą pod koniec XX wieku "przełożono" w nowy dwutorowy ślad, czasem na drugą stronę doliny, czasem w nowe, lepsze tunele. Ze starej infrastruktury zostały budynki, dworce, mosty, tunele, którymi teraz cieszą się rowerzyści. W dodatku w tym kierunku dzieje się to na delikatnym, 1-2%-owym zjeździe, więc przy dobrej pogodzie, przy dobrych widokach, to jest naprawdę chyba najlepsze co zrobiono dla turystyki rowerowej w Europie. Kilka obrazków (więcej w galerii na blogu): Prawie na końcu tego odcinka znajduje się stary dworzec w Chiusaforte, który pełni rolę miejsca spotkań rowerzystów - to chyba miejsce, gdzie spotkaliśmy największą grupę ludzi na rowerach na raz. Fajny rowerowy klimat, pełne stoliki ludzi, a na nich piwo, wino, espresso. Końcówka jest mniej efektowna, ale to nadal przyjemna jazda w zróżnicowanych warunkach po Nizinie Weneckiej - ddry, szutry, polne ścieżki, drogi lokalne, jakieś różne infrastrukturalne niespodzianki, ale cały czas wygodnie, twardo, równo. ... aż docieramy do końca, na 5-kilometrową groblę przez lagunę przed Grado: Na sam koniec jeszcze jedno rozwiązanie transportowe, jakie oferują lokalni przewoźnicy właśnie rowerzystom na Alpe-Adria - bezpośrednie połączenie autobusowe Grado-Salzburg z opcjonalnym przystankiem w Villach. Jest znacznie droższe od najtańszego pociągu (z kilkoma przesiadkami), niewiele droższe od najszybszego pociągu (z jedną przesiadką), ale nas do skorzystania z usług takiego przewoźnika skłoniły remonty na liniach kolejowych we Włoszech, przez które zamiast pociągów kursowały autobusy ze znacznie mniejszą (o ile w ogóle) liczbą miejsc dla rowerzystów. No i wylądowaliśmy w jednym z takich autobusów z budowaną na zamówienie przyczepą: Wśród wspominanych "czynników" jest jeszcze infrastruktura noclegowa - wszystkie z ośmiu miejsc, w których spaliśmy, posiadało swoje miejsce na rowery. Nigdzie recepcjonista nawet nie mrugnął słysząc pytanie, gdzie bezpiecznie zostawić rowery. Ale w jednym miejscu - B&B w Udine - była to tylko otwarta, chociaż monitorowana, wiata na terenie hotelu. A jak mowa o spaniu, to musi być też wspomnienie o jedzeniu... Powiem tylko, że wrzucając te foty sam przełykam ślinę. W końcu Włosi nie są narodem, który do jedzenia zniechęca Oczywiście na trasie są jeszcze ciekawe, krajoznawcze miejscówki, które robią za kolejny dobry, urozmaicający element wyprawy, ale o nich to już w szczegółach na blogu - zapraszam , tu tylko rzucam kilka obrazków: Z pozdrowerrrem Szy.
-
Cześć :), pozazdrościłem Mambie i Wooykowi - pozwalam sobie założyć tu blogowy wątek i dzielić się nowościami ze Znajkraju. Znajkraj to blog podróżniczy, w którym 100% opisywanych aktywności to turystyka kwalifikowana (czyli tzw. "adventure travel") - zdecydowana większość na rowerze z sakwami i niewielka (niestety - śnieg!) część na biegówkach. Podróżujemy tylko po Polsce i po Europie - to nie wielkie wyprawy po świecie, a raczej ta "mniejsza" turystyka dostępna dla naprawdę każdego - na dzień, weekend, kilka lub kilkanaście dni. Na miejsce wyjazdu staramy się dojeżdżać przede wszystkim koleją. Wiślana Trasa Rowerowa w Małopolsce Po tym jak w Niemczech posmakowaliśmy europejskiego standardu uprawiania turystyki rowerowej, szczególną uwagę zwracamy na trasy z prawdziwego zdarzenia, których najważniejszą zaletą jest szeroka dostępność. Nie raz widzieliśmy osoby niewidome na rowerach, na wózkach elektrycznych, całe rodziny z dzieciakami. Na szczęście tego typu infrastruktura ostatnio zaczęła pojawiać się w Polsce i to opisy takich szlaków należą do najpopularniejszych na Znajkraju, między innymi: Kaszubska Marszruta w Borach Tucholskich, szlak wokół Tatr w Małopolsce i na Słowacji, Wiślana Trasa Rowerowa w Małopolsce, Velo Dunajec - z Zakopanego do Tarnowa, nowe Pomorze Zachodnie - w przygotowaniu! Na szlaku wybrzeża Morza Bałtyckiego przed Rostockiem We wspomnianych Niemczech trafiamy na trasy o różnym charakterze, gromadząc różne doświadczenia. Trasy rowerowe prowadzące po każdym niemieckim landzie dowodzą jednak, że w każdym regionie można zrobić coś dla turystyki rowerowej. Czasem nawet umożliwić wyścig z zabytkowym pociągiem ;). Przez to zróżnicowanie, połączone z wygodą, bezpieczeństwem, walorami krajoznawczymi, także smakowymi, Niemcy to nasz ulubiony cel zagranicznych podróży. Nasze niemieckie wyjazdy to między innymi: szlak Odra-Nysa - spokojny, świetny dla rodzin, szlak Morza Bałtyckiego - idealny na lato, przeciekawy, przepyszny i przewygodny Men, fragment słynnej Łaby z kameralną Hawelą, zróżnicowana, wygodna północ Brandenburgii. Na Starym Moście nad Menem w Würzburgu we Frankonii Na Znajkraju jeszcze między innymi kilka relacji z Podkarpacia (w tym Green Velo) i ze Śląskiego, jest bardzo popularny Bornholm, Norwegia do której bardzo tęsknimy, tegoroczna Łotwa, oczywiście wyśmienite na rower Włochy - Trentino i Emilia-Romania - które wcale nie są za gorące na lato, jak się często uważa, a także inne miejsca. Pisanie o turystyce rowerowej - które początkowo miało tylko być odtrutką na koszmarne wypalenie zawodowe - wciągnęło mnie do tego stopnia, że obecnie zdarza mi się pisać w Rowertourze, National Geographic Traveler wyróżnił mnie nominacją do Travelera w kategorii "Podróżnik online", a w sierpniu reprezentowałem Małopolskę w pierwszych Turystycznych Mistrzostwach Blogerów, organizowanych przez Polską Organizację Turystyczną. Tyle na początek, mam nadzieję że wątek wniesie coś do życia forum Dzięki&pozdro Szy. PS. A przy okazji jeszcze zapraszam na Instagram!
- 108 odpowiedzi
-
- 9
-
-
- wycieczki rowerowe
- podróże rowerowe
- (i 6 więcej)
-
Hej, hej, na blogu wylądowała znajkrajowego lata część kolejna, tym razem druga odsłona kilku dni spędzonych w Szwajcarii. Zapraszamy na szwajcarską Jurę i prowadzący po niej Szlak Jury - jeden z dziewięciu głównych szlaków rowerowych Szwajcarii. Przez cztery dni przejechaliśmy niecałe 300 kilometrów, ale... biorąc pod uwagę trudną trasę, której zdecydowanie nie doceniłem przez wyjazdem, te cztery dni to wyraźnie za mało, by Szlak Jury przejechać w turystyczny sposób. Lepsze byłoby pięć, a nawet sześć dni, dzięki czemu można by jeszcze zajrzeć w dwa-trzy ciekawe miejsca blisko przebiegu trasy. Zapraszam na blog po pełen tekst, komplet zdjęć, ślad i mapę: Rowerowy Szlak Jury. Wakacyjna wycieczka po zachodniej Szwajcarii (Znajkraj) Generalnie rzadko zdarza mi się niewłaściwie ocenić region do którego jedziemy i źle się do niego przygotować. Tym razem jednak tak się zdarzyło - szwajcarska Jura mnie zmyliła, zaskoczyła, wystrychnęła na dudka (nie wiem, czy dudki żyją na Jurze?). Przede wszystkim, źle oszacowałem poziom trudności trasy. Planując przejazd Szlakiem Jury zaraz po Szlaku Jezior w Alpach opisywanym wcześniej... ... zupełnie nie przyszło mi do głowy, by szlak rowerowy na Jurze miałby być trudniejszy niż właśnie przeanalizowany szlak w Alpach Szwajcarskich. I z automatu zaplanowałem noclegi i dystanse na Jurze w podobny sposób jak w Alpach. Nie zwróciłem uwagi, że o ile w Alpach Szwajcarskich jeździliśmy głównie dolinami rzek i jezior, którymi dość jednak łagodnie podjeżdżaliśmy pod przełęcze, to na Jurze podjazdy prowadziły prosto pod główne grzbiety i właściwie zawsze w większości mieściły się w przedziale 10-15 procent. A to już nie jest górka, na której redukuje się dwa czy trzy przełożenia i jedzie dalej... Gdy dodać do tego trwające upały i charakterystyczny dla Jury brak wody w górach... Wyglądało to mniej więcej tak, jak tu - nocleg tam w dole, w dolinie lub poza głównym łańcuchem Jury, a potem codzienny powrót w góry 5-10 kilometrowym, solidnie nachylonym podjazdem: A gdy już wkręciliśmy tam na górę, również było inaczej, niż się spodziewałem. To była zupełnie inna "jura" niż polska, którą mimo wszystko, gdzieś podświadomie w sobie, chciałem zobaczyć. Bo Jura w Szwajcarii to regularny łańcuch górski, prawdziwe góry, nie żadna wyżynna "popierdółka" jak w Polsce. Dość powiedzieć, że w Polsce na Jurze jeździ się gdzieś w okolicach 300 metrów n.p.m., a w Szwajcarii właściwie nawet tysiąc metrów wyżej, średnio po wysokościach gdzieś między Jakuszycami a Śnieżką. Na naszej Jurze spotyka się ludzi, miejscowości, jakieś obiekty. A Jura w Szwajcarii to piękne, ciche odludzia, spokojne drogi bez samochodów biegnące wzdłuż głównych grzbietów, czasem po drodze mijając jakieś osady pasterzy bydła lub niewielkie schroniska. Wszędzie są kamienne murki oddzielające pastwiska i "rurowe" przejazdy przez granice pastwisk, zatrzymujące krowy przed migracją . I jak widzicie, na Jurze w Szwajcarii wcale nie ma tylu "jurajskich" klimatów, co na naszej. W Szwajcarii bardzo mało jest wapiennych ostańców, skalistych urwisk, jakichś skalnych bram czy obiektów jak nasza Maczuga Herkulesa. Żadnego "orlego gniazda" nie znajdziecie również. Szwajcarska Jura ma jednak inne atrakcje - to region, gdzie rozwinęło się słynne szwajcarskie zegarmistrzostwo. I niesamowite jest to, że pierwszymi zegarmistrzami byli tutaj rolnicy, który pracę przy produkcji części do zegarków traktowali początkowo jako drugie po rolnictwie zajęcie, które wypełniało im wolny czas zimą. Jura to też miejsce, gdzie wymyślono absynt - to tutaj powstała pierwsza receptura. W Dolinie Travers jest dzisiaj Dom Absyntu - muzeum i degustatornia, a także kilkunastu producentów absyntu, którzy nadal produkują "zieloną wróżkę". Co ciekawe, dopiero od 2005 roku legalnie, bo od 1910 roku produkcja była zakazana i ścigana. W tej samej okolicy możecie też zjeść szynkę pieczoną w gorącym asfalcie - tradycyjne barbórkowe danie tutejszych górników, wydobywających naturalny asfalt z miejscowych kopalni. Są też piękne historyczne miasteczka, z których bezpośrednio na szlaku znajduje się jedno - Saint-Ursanne. Podsumowując - spokojna, sielankowa trasa o przyjemnym górskim charakterze na rowerowe wakacje w samym centrum Europy - byle tylko na więcej niż cztery dni jazdy ;). Drogi i nawierzchnie - zapomniałem wspomnieć wcześniej - niemal wszystko w asfalcie, w zdecydowanej większości po górskich i bardzo lokalnych drogach, gdzie tylko rowery i lokalni gospodarze. Szuter - na jednym dłuższym odcinku, dla nas zjeździe, gdzie udało nam się obydwóm wylądować na glebie ;). No i pozornie bez fajerwerków, jednak bo bliższym przyjrzeniu się, to górskie klimaty, zegarmistrzowskie dziedzictwo Szwajcarii czy absyntowe tradycje robią robotę - nadają wyjazdowi wystarczająco sporo ciekawej treści krajoznawczej i atrakcyjnego charakteru. Szy.
-
- 3
-
-
- szwajcaria
- turystyka rowerowa
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Kręci Cię rower albo wyprawy rowerowe? Spisujesz relacje z tras? Robisz zdjęcia podczas jazdy? A może kręcisz filmy? Na Velomapa.pl rozwijamy blog, na którym każdy może zaproponować swój wpis/relację ze szlaków rowerowych lub ogólnie wypraw. Takie relacje są często rozsiane po Internecie, a te naprawdę cenne uwagi giną w nadmiarze spamu. Blog będzie miejscem wymiany pomysłów i wzajemnej inspiracji rowerzystów. W miarę jego rozwoju pojawią się tagi, serduszka, komentarze, mapa z trasami ze wpisów. Chcemy, by pojawiały się tam wartościowe treści o pasjonujących przygodach, relacje z rowerowych wypraw i wycieczek, nie tylko po szlakach. Liczymy, że dzięki temu umożliwimy tysiącom rowerzystów inspirowanie się i planowanie swoich wypraw rowerowych. Chętni mogą do nas pisać z próbką tekstu lub swoim pomysłem. Więcej info tu: https://velomapa.pl/blog/napisz-swoj-tekst-rowerowy-i-pokaz-go-swiatu
-
- blog rowerowy
- relacje z tras
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Cześć! Lato ma się ku końcowi, czas zabrać się za pisanie :). W pierwszej znajkrajowej relacji chyba to najlepsze, co przejechaliśmy tego lata, czyli Szlak Jezior - jeden z dziewięciu głównych, krajowych szlaków rowerowych Szwajcarii. Szlak Jezior zaczyna się nad Jeziorem Bodeńskim, a kończy nad Jeziorem Genewskim. Po drodze między innymi Jezioro Zuryskie, jezioro Zug, Jezioro Czterech Kantonów, turkusowe Brienzersee i jezioro Thun. Ale... to nie tak, że jak szlak ma w nazwie jeziora, to jest leniwym turlaniem się nad wodą. Większość z nich to jeziora w Alpach, więc oddzielone są przełęczami, pod które czasami trzeba nieźle zakręcić. Zapraszam do relacji na blogu (z mapą, trackiem, kompletem zdjęć) i do obszernego, rowerowego skrótu na forum Szwajcaria na rowerze: Szlak Jezior w Alpach Szwajcarskich (Znajkraj) Od strony rowerowej ta "dziewiątka" krajowych szlaków w Szwajcarii to europejska ekstraklasa. Prowadzenie szlaków jest doskonałe - to ten poziom rowerowej wygody i bezpieczeństwa, który trzeba polecać rodzinnym wyjazdom. Z drugiej strony - to trasa tak urozmaicona, że nawet szukający większej dawki emocji gravelowcy nie powinni być zawiedzeni. Nawet wzdłuż jezior rzadko zdarzają się jakieś nużące przejazdy. Tak z pamięci, to gdzieś 75% trasy prowadziło po asfalcie, 25% po przyjemnym, drobnoziarnistym, utwardzanym i równym szutrze. Szutrze tak dobrym, że raz minęliśmy nawet jadącego po nim człowieka na handbike'u - nie wyobrażam sobie lepszego dowodu na jakość trasy: Na trasie sporo przykładów przyjazności wobec rowerzystów, które wspominałem w poście na Facebooku: https://www.facebook.com/znajkraj/posts/pfbid02HLCEpAxYYyc7NZ2ZbkuWQ79U1tU58B9sc5KdeXPGP7Fy9C7awSHDtQSRw3o7wC3Rl ... z których do najciekawszych należały między innymi znaki informujące o czekających nas podjazdach, a czasem nawet sugerujące łatwiejszy wariant szosą. Przy czym z tymi znakami coś jednak nie do końca było w porządku. O ile wartości odległości i łącznej sumy podjazdów były ok, to już procent nachylenia zwykle nie oznaczał ani wartości średniej, ani maksymalnej - zwykle był gdzieś w środku, jakby autor tablicy wyciągnął średnią ze średniej i maksymalnej chcąc osiągnąć takie "mniej więcej" mające dać wyobrażenie rowerzyście co go czeka. Oczywiście pojechaliśmy szlakiem Nowością dla mnie była obecność szlaków rowerowych na tablicach dla kierowców. To w sumie fajne i dla rowerzystów, bo precyzuje jak zjechać z takiego ronda, ale też ostrzega kierowców aut "uważaj, tu możesz spotkać rowerzystów": Innym ostrzeżeniem dla kierowców i sposobem na bezpieczne przeprowadzenie rowerzystów przez autostradę (biegnącą dołem) był czerwony pas namalowany na szosie. Niby nic specjalnego, w końcu w każdym z miast już powoli w ten sposób oznacza się wiele rowerowych miejsc, ale tutaj - na zdjęciu - ma to miejsce w bardzo niebezpiecznym miejscu: między środkowym pasem jezdni a zjazdem na autostradę, gdzie mamy szansę znaleźć się w dosć nieprzyjaznym "środowisku" między samochodami: Tu jeszcze jedno oryginalne malowanie pasa dla rowerzystów - centralnie przez środek parkingu nad jednym z jezior ostrzegając w ten sposób kierowców samochodów - super: A to "zwykłe" rowerowe oznakowanie ma w Szwajcarii kolor bordowy, na tyle oryginalny, że oko dość szybko zaczyna wychwytywać znaki z otoczenia. A są różne, małe i duże, kierunkowe w stylu biało-zielonych niemieckich, ale też duże tablice informujące o wielu kierunkach jazdy. Zdarzają się też takie tablice, które ktoś wzbogacił o własne treści ... i zjazdy/podjazdy o takich wartościach nachylenia też się zdarzają: No i w pociągach też raczej się nie narzeka, choć miejsc wcale nie jest za dużo i Szwajcarzy mają tę restrykcyjną regułę przy przewozie rowerów - możesz jechać rowerem w pociągu bez rezerwacji rowerowego miejsca, ale gdy wsiądzie ktoś z rezerwacją, a dla Ciebie nie ma wolnego miejsca - wysiadasz. Obrazki z naszych przejazdów: do Zurychu, a potem na następną trasę - z Lozanny na Jurę, zwróćcie uwagę na świetny przedział rowerowy na dolnym piętrze wagonu piętrowego: I jeszcze bajer z pociągu - rowery wypakowane z dalekobieżnego pociągu z Francji, jak w samolocie, zabezpieczone dodatkowo grubą folią przed porysowaniem - można? I skoro przy transporcie jesteśmy - jakiś lokalny autobus i uchwyty na rowery: I jeszcze kilka zdjęć z wybranych fragmentów trasy. Bardzo przyjemny jest wyjazd z Zurychu i dojazd na Szlak Jezior (wyjaśnienie, dlaczego "dojazd" - na blogu). To niecałe 30 kilometrów po regionalnym szlaku wzdłuż rzeki Sihl. Dobra, zwykle asfaltowa droga rowerowa - najpierw przyjemny wyjazd z wielkiego, potem jazda nad rzeką, czasem w lesie, dużo lokalsów na niedzielnej przejażdżce. Świetnie jedzie się wokół Jeziora Czterech Kantonów - to najbardziej "pokręcona" linia brzegowa w Szwajcarii, więc dróg różnego typu jest sporo, między innymi: W końcu - klimat trochę jak nad Gardą. Można narzekać że wąsko i trudno o mijankę, co przeczytałem w jednym z komentarzy. Prawda! Ale prawda też, że droga tak piękna, w dodatku drewniana, przyjemna, nad samym jeziorem, że jestem w stanie przeżyć fakt, że musiałbym się zatrzymać by bezpiecznie przepuścić kogoś z naprzeciwka A w tle przez większość czasu Pilatus: Świetny jest przejazd Szlakiem Jezior nad turkusowym Brienzersee - najpierw ostry podjazd, potem jazda stromym zboczem, piękny wodospad, fajne klimaty: Następnego dnia na trasie pojawia się dolina Simme, która za przełęczą i miastem Gstaad zmienia się w dolinę biegnącej w przeciwnym kierunku rzeki Saane (Sarine) i to jest ten najfajniejszy czas na trasie. Szeroka dolina, szlak idący po przeciwnej stronie do głównej szosy, same gospodarstwa, maleńkie miejscowości i góry dookoła. Większość wąskie asfalty po których jeżdżą tylko okoliczni mieszkańcy. Kolejny dzień i kolejny doskonały odcinek - tym razem historyczne Gruyères i Szlak Jezior biegnący po prawej stronie doliny Saane (Sarine). Zróżnicowany, trochę pokręcony, nieco góra-dół-góra-dół biegnący fragment i znowu dookoła postrzępiony alpejski krajobraz. Na koniec - rowerowe fajerwerki. Najładniejsze miejsce na trasie, w dodatku o genialnej porze - na koniec upalnego dnia, przy nisko świecącym Słońcu, świetnie oświetlonym Jeziorze Genewskim, czyli kamienna droga rowerowa przez terasowe winnice Lavaux wpisane na listę UNESCO. Tyle o rowerach. O kwestiach krajoznawczych mógłbym drugie tyle, ale podrzucę tylko kilka ujęć ze szwajcarskich miast i miasteczek, po kolei Zurych, Lucerna, Sarnen, Gstaad, Meiringen, Unterseen, Gstaad i Lozanna. Jeśli dobrnęliście do tego miejsca - dziękuję 🙃 Więcej na blogu, zapraszam: https://www.znajkraj.pl/szwajcaria-na-rowerze-szlak-jezior-w-alpach-szwajcarskich Szy.
- 4 odpowiedzi
-
- 7
-
-
- znajkraj
- turystyka rowerowa
- (i 6 więcej)
-
Cześć! Pomorze Zachodnie to jeden z dwóch regionów w Polsce, jakie konsekwentnie i aktywnie rozwijają swoją sieć tras rowerowych. Najpopularniejsza jest oczywiście nadmorska Velo Baltica, czyli część europejskiego EuroVelo 10 na Pomorzu Zachodnim. Do tego Blue Velo, które ma być końcówką ogólnopolskiej trasy wzdłuż Odry, a także Trasa Pojezierzy Zachodnich, która... będzie jedną z moich ulubionych, gdy ją dokończą. Czwartym jest właśnie Stary Kolejowy Szlak, który dzięki odświeżonym inwestycjom sprzed lat i jeszcze planowanym robotom, powinien niedługo być jednym z popularniejszych w całej rowerowej stawce w Polsce. O Starym Kolejowym Szlaku na blogu piszę tutaj 👇 Stary Kolejowy Szlak na Pomorzu Zachodnim. Rowerem nad Morze Bałtyckie (Znajkraj) ... a na całą sieć tras rowerowych Pomorza Zachodniego możecie rzucić okiem na oficjalnej mapie: https://trasyrowerowe.wzp.pl/ I tradycyjnie niżej, wyciągając dla Was rowerowe smaczki, choć tym razem nieco skromniejsze, mocno monotematyczne. Te największe w przypadku Starego Kolejowego Szlaku to oczywiście zamiana zlikwidowanych linii kolejowych w drogi rowerowe. Nie tylko nie ma w Polsce szlaku, który posiadałby ich więcej, ale nawet jeden z odcinków SKS jest być może najstarszą inwestycją rowerową w Polsce o tej skali. To naturalnie na pewno już znana wielu Wam droga rowerowa ze Złocieńca do Połczyna-Zdroju - z krótką odnogą koło tego ostatniego to 35 kilometrów nieprzerwanego asfaltowego dywanika. Ciekawe, że droga rowerowa, mimo że pochodzi z 2002 roku (!), to trzyma się w całkiem niezłej kondycji. Potem jest niestety przerwa, której na razie nie ma w planach robót, czyli jakieś 30 kilometrów do przejechania między Połczynem-Zdrojem a Białogardem. A kilka kilometrów od Białogardu, w Karlinie, znów zaczyna się przyjemna jazda aż do Zieleniewa pod Kołobrzegiem, skąd do samego Kołobrzegu są miejskie drogi rowerowe. Tyle pokolejowych klimatów, reszta trasy to na razie spokojne drogi publiczne i leśne. Praktycznym rozwiązaniem jest rozdzielenie końcówki szlaku w Białogardzie na dwie odnogi. Ta podstawowa biegnie przez Karlino po pokolejowej drodze rowerowej do Kołobrzegu - jest wyżej na zdjęciach. Ale druga, alternatywna końcówka, odbija do Koszalina, skąd przez Mielno można dotrzeć do Kołobrzegu po nowej EuroVelo 10 i wrócić do Białogardu "pod prąd" zamykając coś, co nazwaliśmy "balonikiem na sznurku". A że akurat ten fragment EuroVelo 10 między Mielnem a Kołobrzegiem to jeden z najlepszych, z kilkoma ukończonymi fragmentami izolowanych dróg rowerowych, to całość takiej wycieczki jaką proponujemy na blogu robi się naprawdę przyjemną, w ogromnej częsci pozbawionej ruchu samochodowego, sprawą. To kilka zdjęć z tej części trasy EuroVelo 10, czyli dawnego szlaku R10 - największe wrażenie robią chyba zdjęcia drewnianej kładki oddzielającej Solne Bagno od Morza Bałtyckiego (na końcu): Krajoznawczo - jest co oglądać, choć sam Stary Kolejowy Szlak to zdecydowanie przede wszystkim przyjemność jazdy rowerem, zwiedzania i wielkich odkryć nie ma wiele. Moża poza Połczynem-Zdrojem, który w moich oczach wypadł bardzo ciekawie i z przyjemnością do niego wrócę jadąc kiedyś znów po SKS. I jeszcze ciekawostka na koniec. Jeden z chyba czterech (trzech?) dworców przy linii Złocieniec-Połczyn został dobre kilka lat temu zamieniony na pensjonat. Czy zaglądają tam głównie rowerzyści - nie wiem, ale dla mnie jest wymarzonym miejscem na taką rowerową bazę przy popularnym szlaku. Stoi tuż przy drodze rowerowej, w środku jest pięknie urządzony i oferuje średnio-wyższy standard bardziej wymagającym gościom, a tych namiotowych przyjmuje na trawie wokół. Fajna rzecz, naprawdę pięknie utrzymana i chyba nawet mikole patrząc na te zdjęcia tak bardzo nie cierpią. Na zakończenie myśl nienowa, ale taka, która musi być powtarzana często i głośno - dlaczego tylko dwa z szesnastu województw tak działają? 😪 Szy.
- 5 odpowiedzi
-
- 10
-
-
- znajkraj
- turystyka rowerowa
- (i 8 więcej)
-
Cześć! To była nasza tegoroczna trasa numer jeden - Drauradweg, czyli trasa rowerowa Drawy w Austrii. Choć zaczyna się we Włoszech, a kończy w Chorwacji, biegnąc jeszcze chwilę przez Słowenię, to piszę głównie o Karyntii, bo właśnie austriacki odcinek w tym regionie stanowi znakomitą większość szlaku. W dodatku przez konieczność wcześniejszego planowania i niewiadomą związaną z pandemicznymi kwestiami granicznymi przejechaliśmy właśnie tylko część włoską i austriacką, więc i o Słowenii i Chorwacji i tak nie mógłbym pisać... Większość wrażeń już na blogu - zachęcam, zapraszam, dużo czytania i oglądania: Karyntia i szlak rowerowy Drawy. Austria na rowerowe wakacje (Znajkraj) Te gwiazdki w tytule to gwiazdki jakości, jakie przyznaje trasom rowerowym niemiecki ADFC. Najwyższą ocenę otrzymały tylko cztery trasy w Europie, w tym właśnie Drawa. Jeśli miałbym z mojego punktu widzenia uzasadniać taką ocenę, postawiłbym przede wszystkim na komfort jazdy, na odsunięcie trasy od ruchu samochodowego. Ogromną większość trasy biegnie bez jakiegokolwiek kontaktu z samochodami - albo po drogach tylko dla rowerów, albo po jakichś bocznych drogach leśnych/polnych/nadrzecznych, które sprawiają wrażenie używanych z rzadka tylko przez właścicieli gruntów, rolników, służby leśne. Mocnym atutem trasy jest tło krajobrazowe. Start pod Dolomitami (tymi właściwymi) w Toblach, potem przejazd pod Dolomitami Lienzkimi i Alpami Gailtalskimi, za Villach pojawiają się ładne Karawanki. Z kolei sama rzeka na prawie całym przebiegu ma zmieniający się kolor w zależności od rodzaju i ilości niesionych minerałów. Wygląda to wszystko tak: Przyjemną częścią podróży są wizyty w miastach. Toblach, San Candido, Lienz, Villach - to te największe, choć wciąż nie jakoś specjalnie duże. Poza tym kilka mniejszych na trasie, jak Oberdrauburg, Spittal an der Drau, Rosegg, Ferlach, Völkermarkt, więc jest dużo możliwości zatrzymania się na posiłek, sporo miejsc noclegowych. Kilka kadrów - San Candido: Lienz: Villach: Trasa należy zdecydowanie do tych łatwiejszych. Podstawowy przebieg trasy to niemal cały czas droga rowerowa przy Drawie, dlatego ożywiliśmy ją nieco wariantem przez położone równolegle, 300 metrów wyżej, piękne jezioro Weissensee, jedno z popularnych miejsc wypoczynkowych Austriaków. Wspominałem tu o Weissensee już w zeszłym roku, gdy przejechaliśmy je jadąc Wielką Pętlą Jezior Karyntii. Miejsce o tyle wyjątkowe, że mimo szlak rowerowy który tędy prowadzi biegnie... jeziorem i można go pokonać jedynie na pokładzie statku. Warto ogarnąć dobrze ten dzień, bo ostatni statek odpływa już około 17. Okolice są piękne, więc i jemy tu obiad, i siadamy w knajpce przy przystani i jeszcze na koniec dnia pijemy piwo na statku. Sam statek to jedna z ciekawostek rowerowych, bo przez wspomnianą konieczność pokonania tego odcinka przez rowerzystów, statek jest świetnie przygotowany na naszą wizytę - część miejsc restauracyjnych zamieniono na parking rowerowy: Smaczków rowerowych na całej trasie jest wiele więcej. W zeszłym roku też zachwycałem się Radbutlerem (dosłownie: "rowerowy lokaj", stąd logo), więc w tym wróciliśmy ponownie. To punkt nad samą Drawą, przy trasie Drauradweg, gdzie na czas zwiedzania miasta, a nawet noclegu, można zostawić swój rower w bezpiecznym zamknięciu lub na haku pod opieką pracownika punktu. Są podstawowe narzędzia i ogólna pomoc dla turystów rowerowych: Podoba mi się poziom informacyjny szlaku - sporo tablic kierujących do miast, miasteczek, obiektów mających znaczenie dla rowerzysty: Robiąc jedne ze zdjęć wyżej, na zdjęciu po raz drugi podczas naszych podróży uwieczniam oryginalny tandem Hase Pino: Jeszcze jeden fajny rowerowy gadżet sprzed roku - panoramiczne mapy trasy, świetnie pokazujące i dobrze działające na wyobraźnię przestrzenną. Zielona nitka na lewym brzegu rzeki to przebieg trasy rowerowej Drawy, Ola wskazuje pensjonat koło Ferlach w którym spaliśmy: Oryginalnym miejscem jest droga rowerowa przyczepiona do mostu kolejowego na Drawie, dosłownie na koniec odcinka austriackiego - ażurowa konstrukcja wisi 100 metrów nad poziomem rzeki, widok - petarda I jeszcze coś, co z jednej strony cieszy, z drugiej - straszy. Bo fajnie jest spotkać gdzieś na uboczu bezobsługowy punkt, gdzie można usiąść przy jakimś słodkim drobiazgu albo schować się przed deszczem, ale czy ta pseudonowoczesna forma w kontenerze pasuje do miejsca? Podsumowując - świetna, przyjemna, nietrudna, ciekawa, widokowa, dobrze zorganizowana trasa na rowerowe wakacje. Zapraszam na strony bloga po jeszcze więcej Szy.
-
Cześć! Na Znajkraju jest pierwszy z tekstów o naszych tegorocznych wakacjach. Pierwszy, bo dwutygodniowe rowery w Austrii i Niemczech złożyliśmy z czterech krótszych wyjazdów. I tak, zapraszam serdecznie po tekst o Kolejowym Szlaku Rowerowym Hesji, pełen jednak znacznie innych klimatów niż te, z którymi mamy do czynienia na co dzień: 👉 Kolejowy Szlak Rowerowy Hesji. Niemiecka kraina wygasłych wulkanów (Znajkraj) A tu - proszę uprzejmie - fotograficzna piguła (właśnie, słyszeliście że Matrix wraca?) forumoworowerowo.orgowa 😎 Kolejowy Szlak Rowerowy Hesji to po niemiecku Bahnradweg Hessen - mała sieć kilku krótszych tras pokolejowych (i nadrzecznych, w mniejszym udziale - też), układających się w taką ściśniętą ósemkę (linki do mapy całości na blogu). Można sobie po tym jeździć na jednodniowe wycieczki, można ułożyć trasę na trzy dni jak my, a maks co się da wycisnąć by nie powtarzać tras i widoków to myślę że 5 dni. Nasze trzy dni 236 kilometrów. Jak zawsze - po krajoznawstwo zapraszam na bloga, tu skupię się na rowerowych klimatach. Ale krótko tylko napiszę, że Kolejowy Szlak Rowerowy Hesji prowadzi przez dwie charakterystyczne grupy górskie: Vogelsberg i Rhön. Charakterystyczne, bo będące górami pochodzenia powulkanicznego, więc widoków dawnych wulkanów na trasie jest dużo. Te które pokazuję, to w większości Rhön, gdyż część Vogelsbergu przejechaliśmy w deszczu pod nisko wiszącymi chmurami i podejrzewam, że trochę nam niestety umknęło. Rowerowo jest właściwie modelowo. Podobnie jak chce wyglądać Pomorze Zachodnie za kilka lat. I jak mogłyby wyglądać Warmia i Mazury, gdyby tylko chciały. Ale nie chcą. To ze względu na gotową bazę w postaci setek kilometrów nieczynnych dawnych pruskich linii kolejowych. Kolejowy Szlak Rowerowy Hesji opiera się na infrastrukturze tras kolejowych, które z powodów ekonomicznych przestały być potrzebne. Na tej najdłuższej Vulkanradweg już w latach 60-tych kolej zaczęła mieć problem z liczbą pasażerów, a przestała ich wozić w połowie lat 70-tych. Potem jeszcze funkcjonowały przewozy towarowe, aż padły i w latach 90-tych, zapewne przy okazji jakichś podsumowań po połączeniu Niemiec, kolejne linie były sukcesywnie likwidowane i rozbierane. A na początku XXI wieku zaczęły zmieniać się w drogi rowerowe. W tekście opisuję, że jechaliśmy łącznie trzema pokolejowymi trasami. Najdłuższa miała ponad 90 kilometrów długości - na takim dystansie rowerzysta znajduje się w wyłącznie własnym królestwie, nieniepokojony samochodami, pieszymi, hałasem, spalinami... Zawsze będę uważał, że nie ma lepszego szlaku rowerowego od takiej pokolejowej drogi. Dość pisania, foty - różne miejsca, różne chwile, różne etapy. Najpierw kilka przyjemnych "detali", jakie widzieliśmy. Czasem drobiazgi, ale to te drobiazgi, które robią różnicę. Najpierw traktor sprzątający drogę i sprzątający człowiek, który sam nam, obydwów naszym grupom, udzielił pierwszeństwa i zjechał z drogi. Tam dba się o czystość nawierzchni drogi rowerowej gdzieś poza miejscowościami. A w środku siedzi życzliwy człowiek, który wie, że jednak, mimo wszystko, to on jest gościem na naszej drodze. Potem tunel, przez wiele lat kolejowy, w 1945 roku nawet schronienie pociągu z wojskami hitlerowskimi, a dzisiaj atrakcja na pokolejowej trasie i zimą schronienie dla nietoperzy - stąd te kratki. Tablice informacyjne - niby drobiazg i banał, ale jednak. Te posiadają i mapę, i przekrój trasy, i info krajoznawcze. Super. Objazd dla rowerów. Kawałek dalej miał miejsce remont nawierzchni na szosie, więc i samochody, i rowerzystów poprowadzono inną trasą dookoła. I jednym, i drugim przygotowano porządne tablice informujące o robotach i informacja, by kierować się za żółtymi tablicami ("nutzen"). A na sam koniec - duży kamienny most w przebiegu dawnej linii kolejowej, podobny rozmiarem do Stańczyków. Kiedyś dla pociągów, dzisiaj dla rowerów. Ze względu na szeroką nawierzchnię, zmieściło się nawet miejsce do odpoczynku ze stołami. Ten poziom zaawansowania, dojrzałości w tworzeniu warunków do turystyki rowerowej widać w Polsce w dwóch regionach - w Małopolsce i na Pomorzu Zachodnim, gdzie można zauważyć tego samego rowerowego "ducha" za tworzonymi inwestycjami. A gdzie pozostałe województwa? 😕 Może to kwestia lepszej pogody, ale ładniejszy wydał się nam Rhön. Jest nieco wyższy od Vogelsbergu. A może to przez ten rowerowy tunel? Vogelsberg był dla nas w dużej części deszczowy, ale droga - Vulkanradweg, ta prawie 100-kilometrowa pokolejowa trasa - była najlepsza. Podsumowując, kolejna z rowerowych tras, na które wysyłałbym polskich urzędników by zobaczyli, jak wygląda tworzenie regionalnych podstaw do uprawiania turystyki rowerowej. I przyjemna propozycja na jedną z części dłuższego rowerowego pobytu w samych Niemczech lub w Europie. Z pozdrowerem, oczywiście Szy.
- 2 odpowiedzi
-
- 5
-
-
- rhön
- vogelsberg
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Cześć. Rok bez nowej turystycznej trasy rowerowej byłby dla Małopolski rokiem straconym. W tym roku do sieci Velo Małopolska dołączyła kolejna "ość" rowerowego kręgosłupa, czyli szlak rowerowy w dolinie Popradu z Krynicy-Zdrój przez Muszynę, Piwniczną-Zdrój, Rytro do Nowego Sącza. Piszę o jednym szlaku w dolinie Popradu, choć w praktyce to dwa, a nawet trzy szlaki rowerowe nad Popradem lub w bliskiej okolicy, z których można złożyć sobie przyjemny - jedno- lub dwudniowy pobyt w Beskidzie Sądeckim. Ładnie to widać na obrazku: Wszystko z obszerną ilością informacji krajoznawczych i trackiem na Znajkraju: 👉 EuroVelo 11 w Małopolsce: szlak rowerowy doliny Popradu (Znajkraj) Okolica jest bardzo przyjemna, w zupełnie innym klimacie niż chociażby Velo Czorsztyn i Jezioro Czorsztyńskie. Ogromnie dużo zieleni, więcej natury, więcej kontaktu z mniej niepokojoną przez człowieka przyrodą. Mnie spotkała taka piękna scena niedaleko Rytra, gdy jelenie, łania z cielakim, przechodziły przez rzekę w środku dnia. Można też spotkać niedźwiedzie 🐻. Te znaki - z których jeden został skradziony, został tylko ten - stanęły po zeszłorocznej wiośnie, kiedy w okolicach Barcic, a więc całkiem niedaleko Nowego Sącza, widywano niedźwiedzicę z młodym. Początek około 70-kilometrowego dystansu, jaki dzieli Krynicę i Nowy Sącz to 11 kilometrów drogi rowerowej Velo Krynica, biegnącej wzdłuż potoków Kryniczanka i Muszynka. Początek w centrum Krynicy, koniec w Muszynie. Wszystko z gładkich asfaltowych (bitumicznych) nawierzchni, wszystko z dala od samochodów - poza krótkimi odcinkami na osiedlowych drogach w Krynicy i przed Muszyną. W Muszynie wjeżdżamy na niedawno oddaną do użytku EuroVelo 11 - czyli odcinek europejskiej trasy z Aten na Nordkapp, który akurat prowadzi przez dolinę Popradu. Z Muszyny na Słowację EuroVelo 11 biegnie przez przejście w Leluchowie, ale nas interesuje część od Muszyny w dół rzeki. Trasa - pierwsza klasa. Poprowadzenie EuroVelo 11 na tym odcinku to dla mnie modelowa robota. Jedziemy albo asfaltowymi nowymi drogami rowerowymi z dala od ruchu samochodowego, albo naprawdę dobrze dobranymi lokalnymi asfaltami, gdzie w zasadzie jest jak na drodze rowerowej. Odcinek po EV11 zaczyna się w Muszynie na lewym brzegu Popradu, przecina granicę ze Słowacją, potem wraca na prawą stronę rzeki do Polski, po chwili znowu wraca do Słowacji na długi, piękny odcinek przez słowackie wioski, a końcówka, od Piwnicznej, to już tylko Polska i jeszcze dwu- lub trzykrotna zmiana strony. Wszystko po to, by uciekać od miejscowości i samochodów. Wyszło naprawdę świetnie. Zaczyna się w Muszynie, w centrum miasta, drogowskazami Rowerowego Szlaku Wód Mineralnych. Więcej piszę o nim na blogu - może być fantastycznym rozwinięciem podstawowego szlaku i dobrym powodem, by w dolinie Popradu spędzić cały weekend: Kilkaset metrów dalej, za Ogrodami Sensorycznymi, po fragmencie nowej drogi rowerowej prowadzącej przez ciemny, wilgotny, bardzo przyjemny latem las, mijamy przejście graniczne PL-SK. Miejsce to jest właśnie nieco "remontowane", łagodzi się przebieg tamtejszej drogi. Ale jeszcze w czerwcu 2021 wyglądało tak i... dla mnie było oryginalną atrakcją trasy. Oczywiście, jadąc z przyczepką z dzieckiem prawdopodobnie nie byłbym zachwycony, więc wypada się cieszyć z remontu. Później fajne widoczki - miejsce gdzie jechało się piaszczystą, polną drogą, zmienia się w wygodną drogę asfaltową i tak dojeżdża do mostu w Miliku. Kładka w Miliku jest jednym z czterech pieszo-rowerowych mostów, jakie są na trasie. Trzy z nich to te "typowe" małopolskie konstrukcje, czwarta to mniej urocza, betonowa przeprawa w Żegiestowie. Te trzy pierwsze leżą bezpośrednio na szlaku, a most w Żegiestowie tuż obok niego. Warto jednak skorzystać z przeprawy po nim by zajrzeć do Żegiestowa - do samej wsi lub podjechać kilometr po niesamowity klimat jeszcze do niedawna opuszczonych sanatoriów w Żegiestowie-Zdroju. To kładki w Miliku, Andrzejówce-Ługach, Żegiestowie: W międzyczasie dużo przyjemnych krótszych i dłuższych odcinków bliżej lub dalej wody, często w lesie. I czasami na takiej nawierzchni, stosowanej na terenach zalewowych: Najfajniejszy jest wspomniany wcześniej fragment za Sulinem (Żegiestowem). Zaczyna się od ujęcia pysznej wody mineralnej przy szlaku, a potem kilkanaście kilometrów biegnie po słowackiej cichuteńkiej szosie aż do Mniszka i przejścia granicznego koło Piwnicznej. Później też kilka fajnych fragmentów - generalnie cała trasa jest kameralna, bezpieczna, zielona. No, może akurat zdjęcie tej drogi niżej nie wygląda aż tak "eko", ale to ciąg budowany z myślą o odporności na wiosenne roztopy. I w końcu ten chyba najbardziej znany most rowerowy w Polsce, podejrzewam że najdłuższy z dotychczas wybudowanych w Małopolsce - most na Popradzie między Starym i Nowym Sączem. Zawsze jak go widzę, to przypominają mi się rowerowe mosty w Trentino - jeździłem po nich kilka lat temu z przekonaniem, że w Polsce to chyba nigdy tak nie będzie. Po czym wkrótce po powrocie do Polski zobaczyłem zdjęcia z robót nad Popradem i Dunajcem... I potem jeszcze szybki dojazd do Nowego Sącza po wałach przeciwpowodziowych Dunajca i oczywiście po trasie Velo Dunajec: Tyle rowerowych klimatów dla Was, po krajoznawcze - a tych też jest sporo - zapraszam na Znajkraj. Podsumowując - piękna, turystyczna trasa albo na jeden dzień, albo na weekend. Z Muszyny do Nowego Sącza jest około 60 kilometrów. Z Krynicy do Nowego Sącza - około 70 kmów. Z Krynicy do Nowego Sącza, ale z Żegiestowem i Starym Saczem - około 90 kmów. Gdyby to tego dodać Rowerowy Szlak Wód Mineralnych (na mapie wyżej i na blogu) - mamy około 100-120 kilometrów do pokręcenia, w zależności od ułożenia sobie trasy i miejsca noclegu. Na piękny, rowerowy weekend w Małopolsce w sam raz. Z pozdrowerem Szy.
- 1 odpowiedź
-
- 8
-
-
- piwniczna-zdrój
- muszyna
- (i 12 więcej)
-
Cześć. Pytany ostatnio o to, jak pandemia zmieniła nasze rowerowe życie mówiłem, że właściwie nie zmieniła w ogóle. Zeszłe lato przejeździliśmy, to też będzie podobne. W weekendowych wyjazdach pandemia nie przeszkadzała w ogóle. A jednak... coś się znalazło - pierwszy raz od 2015 roku nie byliśmy na rowerowej majówce w Niemczech. Inaczej mówiąc #problemypierwszegoswiata Zamiast Niemiec w tym roku w maju były Mazury Zachodnie. Zamiast perfekcyjnych niemieckich turystycznych dróg rowerowych były więc puste, spokojne szosy między Iławą, Ostródą a Dąbrównem. Zamiast Harzu czy Rudaw były Wzgórza Dylewskie, a szparagi albo ryby w bułce zastąpiły pizza i ryby w karczmie w Ostródzie. I wcale nie narzekaliśmy Cały tekst, komplet zdjęć, mapa trasy i gpx jak zawsze na blogu: 👉 Rowerem na Mazury. Zachodnie! Warmińsko-Mazurskie aktywnie (Znajkraj) A w fotograficznym skrócie to było tak. Trafiliśmy na dość specyficzną pogodę - kto jeździł w majówkę, ten wie, jakie były warunki :). W sobotę piękne słoneczko, ale jednocześnie lodowaty wiatr, który raz nasze dziewczyny zapinał pod szyję, a raz rozbierał ... Pierwsza część po pustych szosach, gdzie mogliśmy jechać jak chcemy, bo samochodów minęło nas może kilka. Druga - to zjazd na polne i leśne drogi na Wzgórzach Dylewskich. Wciąż twardo, wygodnie, choć czasem przez okolice robót leśnych, wyrębów, więc właściwie na granicy błotno-koleinowej przejezdności. Drugiego dnia szybko zrobiło się deszczowo. Bardzo deszczowo. Tak deszczowo, że szybko chlupało wszędzie, gdzie mogło. A mogło w wielu miejscach Nawet nie wyciągałem aparatu, bo nie było warunków - zapomniałem parasola Kolejny dzień nie zaczynał się lepiej. Najpierw śnieg, białe płaty wokół Szlaku Kanału Elbląskiego, a potem znów deszcz. Na szczęście na koniec zrobiło się przyjemniej i końcówkę wzdłuż Jezioraka przejeżdżamy z niewielkimi przejaśnieniami. Niestety, deszcz ze śniegiem z kilku fragmentów szlaków rowerowych zrobiły błotny tor przeszkód. Pod niektóre podjazdy nie podjeżdżał nikt z nas, grunt uciekał spod kół. To rowerowo - a krajoznawczo? Myślę że część krajoznawcza dorównywała atrakcyjnością rowerowej. Pojezierze Iławskie i Wzgórza Dylewskie to sporo niewielkich ciekawostek, w większości będących śladami i pamiątkami po pruskich poprzednikach. I tak - jest chociażby efektowny kościół w Rożentalu, jakby żywcem przeniesiony z Małopolski: Doskonale zachowany leśny cmentarz w Zajączkach: Wyremontowany wiadukt w Glaznotach, jeden z najcenniejszych mostów kamiennych w Polsce, choć... prowadzący na razie donikąd - marzyłaby się droga rowerowa po starej linii kolejowej, której jest częścią (50 kilometrów z Samborowa do Turzy Wielkiej): Krąg Wspólnoty Kultur - symboliczne połączenie twórców charakteru Mazur Zachodnich - w Glaznotach: Ciekawe lapidarium geologiczne na Dylewskiej Górze, bardzo fajny pomysł na zwrócenie uwagi na specyfikę "pracy" lodowca: Ogromnie oryginalny akwedukt - Kanał Iławski przecinający położone niżej jezioro: A jeszcze Iława, Dąbrówno, Grunwald, Ostróda, Karnity i kilka innych miejsc. Że majówka wyjdzie na aż tak sympatycznie, chyba się nie spodziewaliśmy. Jako organizator bardzo się cieszyłem, że dość dobre wrażenie na temat szlaków rowerowych w tej okolicy, jakie przywiozłem z zeszłorocznej wycieczki po Szlaku Kanału Elbląskiego, potwierdziło się podczas tego wyjazdu. Całą trasę wyznaczyłem po znakowanych szlakach rowerowych - nie było piachów, nie było bruku, jedyne problemy z jazdą to niedzielne błoto, ale to już zawinione przez pogodę. Szy.
-
- 1
-
-
- wyprawy rowerowe
- wycieczki rowerowe
- (i 9 więcej)
-
Hej, rowerowe remanenty - grudniowy weekend na... Łódzkim Szlaku Konnym. Bo kto powiedział, że konne szlaki nie mogą być inspiracją dla rowerzysty? :-) Właściwie miałem wrażenie, że w Łódzkiem lepiej się traktuje koniarzy niż rowerzystów. Bo podobnego szlaku to chyba nie macie tam dla rowerów? Tablice informacyjne, miejsca postojowe, wypożyczalnie - koni!, stajnie - wszystko to robi wrażenie przyjemnie zorganizowanego przedsięwzięcia dla miłośników podróży w siodle. Drogi są bardzo różne i raczej niespójne. Tzn. ani głównie dla MTB, ani na szosę - wydaje mi się że jest i tych, i tych po połowie. Za to zdecydowana większość przyzwoita jeśli chodzi o ruch - to rzeczywiście jakieś małe, ciche drogi na uboczu. Mapa szlaku, katalog obiektów powiązanych ze szlakiem na oficjalnej stronie szlaku na www.wsiodle.lodzkie.pl. Więcej wrażeń, fragment szlaku na mapie, trochę zdjęć: http://www.znajkraj.pl/dolina-warty-po-lodzkim-szlaku-konnym-aktywne-lodzkie Drogi wyglądają tak: Piękne i zupełnie nieoczekiwane klimaty nad Wartą - trzeba się kawałek wznieść w górę, by zobaczyć jak Warta meandruje w pobliżu Działoszyna, a czasem jak mroczne, jesienne klimaty dodają specyficznego nastroju: A najciekawszy na trasie na pewno Wieluń. Pięknie prezentujący się z powietrza, chociaż... niestety, widać, jak bardzo poszkodowany przez II wojnę światową. Z ciekawym ratuszem i ocalalą Bramą Krakowską i wieloma obiektami sakralnymi. I Muzeum Ziemi Wieluńskiej z wielkimi fotografiami miasta zniszczonego podczas wybuchu wojny. Bardzo sympatycznie. A latem, ze względu na pogodę, musi być jeszcze przyjemniej. Z noworocznym pozdrowerem Szy.
-
Hej, na początku jesieni spędziłem weekend na polsko-słowackim pograniczu - trochę Beskidu Żywieckiego i więcej słowackich Beskidów Kisuckich - czy może raczej Kisuc ogólnie, po słowackie Beskidy oglądałem z dolin. Z całej wycieczki podrzucę Wam dwie dobre rowerowe trasy o których warto pamiętać wybierając się w tamte regiony. Jest ich tam wiele więcej oczywiście, ale te dwie ładnie wpasowują się w weekendową pętlę o której piszę na blogu: http://www.znajkraj.pl/beskid-zywiecki-i-kisuce-rowerem-po-pograniczu-polsko-slowackim Mapa poglądowa tras rowerowych regionu Mała Fatra i Kisuce: Pierwsza ze wspomianych tras to Bystrzycka Magistrala Rowerowa - od czerwonej strzałki gdzie stoi mapa ze zdjęcia aż do sztucznego zbiornika Nowa Bystrzyca układającego się w literę "C" na prawo od strzałki - czerwona linia. Trasę poprowadzono po śladzie nieużywanej od wielu lat leśnej kolejki wąskotorowej. Ma długość około 25 kilometrów, prowadzi cały czas w oddali od wsi i zabudowań - wzdluż rzeki Bystrrzyca. Po drodze zdarzają się miejsca odpoczynku, tablice informacyjne o mijanych wsiach i miejscowościach, kilka drewnianych mostków. Wszystko w świetnym, turystycznym standardzie. Początek w Kraśnie nad Kisucą: Specjalna kładka pod mostem na Bystrzycy: Most miłości pełen kłódek - obok trasy Tablica z historią leśnej kolejki i historią powstania rowerowej trasy. Dolna część po polsku - zawsze! Pozostałości II wojny światowej: Przeciętny widok z trasy: Oddalenie od cywilizacji widać na ujęciach z góry: Dużo ludzi na trasie - rodzin, lokalsów, szosowców, górali... Bliżej rzeki - czasem pojawiają się bariery: Ale nie zawsze: Są niewielkie mostki nad schodzącymi do rzeki potokami: Oznaczenia okolic: Trasa wiedzie południowym brzegiem rzeki, więc właściwie cały czas naprzeciw mamy przyjemne widoki na słowackie Beskidy: Są efektowne, drewniane mosty: I naprawdę nietrudno o innych rowerzystów - nawet wpięknie wpasują się w ustawianą samokę Koniec jednej trasy oznacza początek drugiej - to rowerowa trasa wokół zalewu Nowa Bystrzyca - czarna linia na mapie na pierwszym zdjęciu. Z góry prezentuje się tak: Na początku na wysokości zapory to jeszcze jakieś przebłyski starego asfaltu: Potem robi się terenowo, chwilami mocno terenowo - koleiny po leśnym sprzęcie, jednak generalnie jest dość przyjaźnie nawet z sakwami: Bardzo przyjemny klimat, zupełne odludzie, efektowne widoki: Ślad wycieczki, więcej wrażeń, ciekawe miejsca - na blogu, adres na początku posta Z pozdro Szy.
-
Hej, jesienią, po wycieczce po Beskidzie Śląskim, przejechałem się jeszcze dookoła Tatr. W końcu. Zmotywowała mnie do tego nowa trasa rowerowa, jaką budują wokółtatrzańskie gminy. Ale potraktowałem to też jako fajne, porównawcze tło przed czekającą mnie i pewnie wielu z Was jazdą po Green Velo. Warto wiedzieć, jak taki sam szlak robi się na Podhalu. Po wrażenia turystyczno-krajoznawcze (między innymi po piękną inwersję termiczną w Szczyrbskim Plesie) jak zawsze zapraszam na strony bloga... Rowerowa wycieczka dookoła Tatr - Znajkraj. Blog podróżniczy ... a tutaj będzie tylko o tym, jak wygląda nowy "Historyczno-Kulturowo-Przyrodniczy szlak wokół Tatr". Wygląda naprawdę nieźle. Pierwszy odcinek został poprowadzony śladem dawnej linii kolejowej z Nowego Targu do Trsteny na Słowacji. To 40-50 kilometrów ciągłej jazdy, gładkim asfaltem. Niestety, z powodu różnic poziomu gruntu wokół szlaku - dawnego nasypu kolejowego, zdarzają się rzędy barierek, w dodatku dość agresywnie malowanych. Jest wiele miejsc, gdzie poustawiane na siłę wokół przejazdów i w miastach... męczą. Ale jak męczą barierki, to dają odetchnąć widoki. Dawna trasa kolejowa, jak to zwykle bywa, biegnie z dala od szos i jedzie się naprawdę świetnie, z polami, lasami wokół i widokami na góry. Obawiam się, że to będzie coś, czego właśnie najbardziej będzie brakowało na Green Velo, gdzie tak wiele szlaku pociągnięto po prostu po szosach. Infrastruktura - super. Jeśli jedziecie sobie szlakiem i nagle zaczyna majaczyć gdzieś w lesie wiata, z paleniskiem, mnóstwem miejsca wokół, gdzie nawet do środka wejdzie namiot w przypadku jakiegoś większego kryzysu pogodowego, specjalnie wybudowana właśnie dla Was... Jeśli kawałek dalej przez Czarny Dunajec jedzie starym mostem kolejowym, wyremontowanym właśnie dla Was, a po drodze mijacie wciąż porządne, stylowe, po prostu ładne wiaty z ławkami... Chce się jeździć, naprawdę. Brakuje toalety w takim miejscu, ale może za szybko chciałbym ją widzieć, tam wciąż trwały prace budowlane. Wielkie pytanie o przyszłość. Bo w tej chwili z coś koło 300-kilometrowej trasy wybudowano kilkadziesiąt kilometrów z Nowego Targu, kilkanaście kmów gdzieś na Słowacji, w okolicach Popradu, kawałek koło Liptowskiego Mikułasza. Nie wiem, czy trwają kolejne prace budowlane, przetargi, projekty? Ciekawe, nawet fajne, że szlak nie ma prowadzić najkrótszą pętlą, a szeroko, dolinami, obchodzić całe Tatry aż po (chyba) Pieniny. Może ktoś z Was wie, co słychać w sprawie kolejnych fragmentów? Genialne, że trasa zimą będzie wykorzystywana na biegówki. Już zeszłej zimy udało się raz wyratrakować (!) ją z Nowego Targu aż do Orawic. To dokładnie tak powinno działać! Foty. Początek w lesie koło Nowego Targu: Między Nowym Targiem a Czarnym Dunajcem: Most nad dopływem Czarnego Dunajca: Tak się odpoczywa: Takie różne kombinacje słupkowe: Wzdłuż szosy do Nowego Targu: Świetna wiata z paleniskiem: Rowerowy most: W okolicach granicy PL-SK: Już po stronie słowackiej: Plus kilka nierowerowych zdjęć z trasy - więcej na stronie. Pozdrower! :] Szy.
- 44 odpowiedzi
-
- Turystyka rowerowa
- Tatrzańska Łomnica
- (i 8 więcej)
-
Cześć, pierwsza część rowerowych wakacji w tym roku - Jura Krakowsko-Częstochowska. Trasa krótka - po śląskiej części, bo jeszcze czekały inny miejsca. Auto zostaje w Częstochowie, na rower i powrót pociągiem z Zawiercia. Nie byłem na Jurze kilka lat, a na rowerze - ze 25. Mnóstwo rzeczy się zmienia. W większości na dobre, choć czasem ręce człowiekowi opadają gdy widzi, jak wygląda spędzanie wolnego czasu w Polsce. No cóż, wymagać by wszyscy jeździli podczas urlopu na rowerze to jednak za dużo Najfajniejsza rowerowa zmiana na Jurze - około 20-30 kilometrów regularnych, "europejskich" dróg rowerowych wokół Żarek - Żarki, Ostrężnik, Przewodziszowice, Mirów. Prawdziwe, asfaltowe trakty przez lasy, z miejscami postojowymi, z których kilka może być i biwakowymi - w spokojnych miejscach na uboczu. Oczywiście wyznakowane że tylko dla rowerów, ale i tak lokalne patafiany robią sobie skróty samochodami. Szkoda, bo jeśli na jednym kilku krętych zjazdów spotkać się wyjeżdżającym z zakrętu autem... Trzeba będzie mieć szczęście, dużo szczęscia, by wyjść z tego cało. Jednak drogi są, proszę jeździć dużo i głośno o tym mówić, by lokalne samorządy widziały, że zrobiły coś wyjątkowego. Bo zrobiły! Droga chyba ma jakiś istotny status, że stawia się na niej tablicę z nazwą miejscowości? Poza tym szlaki na Jurze są mocno "klasyczne". Tu jakaś gruntówka, tam kawałek przez las - taka zwyczajowa polska turystyka rowerowa. Większosć odcinków bardzo w porządku, klimatyczne odcinki po jurajskich lasach, czy nad Wartą, zaraz koło Częstochowy... ... choć czasem jest i tak, i tak: Nie są to na szczęście odcinki kilometrowe, ale czasem człowiekowi chodzą po głowie myśli, że trzeba mieć było sporo fantazji byakurat tam prowadzić trasę, podczas gdy niedaleko prowadzi rozsądny gruntowy objazd. A może to po prostu cisza przed kolejnymi inwestycjami i nie ma sensu już mieszać w dawnej rowerowej materii? Mam nadzieję. Generalnie cisza, spokój, także lokalne puste asfalty, szerokie szutrówki. Mimo niewątpliwej popularności regionu to wciąż takie okolice, że można sobie stanąć na środku drogi, wyciągnąć bidon i bezstresowo odetchnąć pełną piersią. Na Jurę jedzie się oczywiście po zamki. Tych jest sporo, nie ma co Wam tutaj przewodnika pisać, bo podejrzewam że Jura jest w topie tego typu wydawnictw. Więc tylko historia taka, która nam bardzo się podobała: zamek w Bobolicach. Kupił dawną, piękną ruinę człowiek - tę ze stojącą jedną ścianą z oknami, na pewno znacie. Nie było dawnych planów, wskazówek jak odbudować. Więc chyba tak trochę po swojemu zbudowali takie coś: Jak to w Polsce - jednych oburza, drugich mniej, a takich nas - w ogóle. Nam się podoba. Trudno nam widzieć w tym "disneyland", jak gdzieś czytaliśmy. Dla nas to rzeczywiście pobudzająca wyobraźnię próba przywrócenia historii. Gdyby tak odbudować więcej pałętających się po Polsce zrujnowanych zamków? I jest coś jeszcze wokół - jakaś minimalna klasa. Nie ma dziesiątek straganów, zapiekanek i hot-dogów. Jest elegancka kawiarnia, kawałek dalej hotel. Życzyłbym sobie więcej takiego miłego tchnienia Europy jak w Bobolicach. Z miłych nam akcentów jeszcze... jedzenie. Po raz kolejny na Jurze rowerową marszrutę wytyczały nam między innymi "Śląskie Smaki" - śląski smak kulinarny. I tak trafiliśmy do hodowli ryb w Sygontce, na północ od "właściwej" Jury, za Złotym Potokiem. Na talerzach rosół z jesiotra, a potem pierogi z pstrągiem i suszonymi pomidorami. Wyjazdowo miejsce kompletne - siadasz na słoneczku, na stole pyszne żarcie, obok piwko i wiesz, że u góry czeka na Ciebie łóżko. I że już naprawdę nic dzisiaj nie musisz... Następne takie rybne miejsce jest w Złotym Potoku. Z Sygontki, z której wyjeżdżaliśmy, to było ledwie kilka kilometrów, a że nie przywykliśmy takich miejsc opuszczać, więc rybę na obiad mieliśmy na śniadanie. Cały Złoty Potok ciekawy, z pałacem, dworem, Bramą Twardowskiego, wspomnianą hodowlą, fajnym szlakiem rowerowym lasem, zamiast przejazdu ruchliwą trasą, o, między innymi tutaj, nad stawem "Amerykan": To co nam się jeszcze wyraźnie rzuciło w oczy, to projekt unijny który przyniósł na Jurę dziesiątki miejsc postojowych jak to - tu w okolicach Zawiercia: Stawiane rzeczywiście przy szlakach rowerowych wyglądają efektownie, może skromnie, ale bardzo przyjemnie "eko". Gdyby jeszcze trochę podciągnąć w górę standard rowerowych tras i z piaszczystych, naturalnych zrobić je chociaż utwardzanymi szutrami. Jak w Borach Tucholskich, na Kaszubskiej Marszrucie? Byłby następny rowerowy hicior. I tyle rowerowo w pigułce. Więcej krajoznawczo, więcej wrażeń, 150 zdjęć i cały ślad trasy jak zawsze na blogu, zapraszam www.znajkraj.pl/szlakiem-orlich-gniazd-slaskie-na-rowerze Z pozdrowerem Szy.
-
Ta wyprawa jest kontynuacją moich podróży. Podczas każdych wakacji zwiedzam najpiękniejszy kraj na świecie – Polskę. Pierwszym celem było Podlasie i Puszcza Białowieska. Drugim – Mazury. Trzecim Kanał Elbląski (ponownie udostępniony turystom i żeglarzom po kapitalnym remoncie). W drodze powrotnej zwiedzałem między innymi Toruń i Kalisz. Zdobyłem również Ślężę.
- 1 komentarz
-
- wyprawy rowerowe
- Polska
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: