Skocz do zawartości

[Stery] Chris King "King Ti", czyli >21 000 km. w polskim błocie


Punkxtr

Rekomendowane odpowiedzi

Test ze zdjęciami na moim blogu: http://punkxtr.blox.pl/2012/08/Test-sterow-Chris-King-King-Ti.html

 

 

Gdy 2 lata temu stałem przed wyborem sterów do nowej ramy, zadanie nie było łatwe. Pewnik był tylko jeden. Do tytanowego kręgosłupa muszę założyć komponenty z równie szarego metalu. W tamtym momencie absolutnie topowych producentów mogących zaoferować mi ową część było jedynie trzech. Do dziś pozostał tylko jeden.

Marka Tune proponowała tytanową wersję sterów Bobo wypuszczoną na 20-lecie istnienia firmy w cenie 200 Euro. Za tą kwotę nabywca otrzymywał również świadomość, iż jest jednym z 220 posiadaczy tej limitowanej serii. W swym rowerze miałem już jednak rogi z owej edycji, ponadto wcześniejsze doświadczenia ze standardowymi sterami tej manufaktury nie nastrajały mnie optymistycznie.

Crank Brothers oferował model Cobalt Titanium w złotej anodzie za jedyne $280. Najlżejsze z dostępnych, niestety nie w pełni tytanowe, w dodatku opinie na ich temat, (a te mogłem policzyć na palcach jednej ręki) były dość jednoznaczne: powinienem się trzymać z daleka.

Na końcu poczciwe Chris King „King Ti”. Najcięższe z wymienionej trójki, uchodzące jednak za niezniszczalne. Ja, człowiek wychowany na punk rock-owych tekstach Dezertera za nic miałem te slogany. Jednak za około 1000 zł. mogłem dodatkowo wybrać sobie kolor kapsla, co przeważyło szalę. Postanowiłem zaufać Krzychowi, bo wszystkie Krzyśki to równe chłopy. Czy jakoś tak.

 

Preludium.

 

Stery zamówiłem w USA, od oficjalnego i największego na świecie dystrybutora firmy Chris King: AspireVeloTech. Kapsel zaserwowałem sobie w kolorze złotym, pasującym do obejm Yumeya trzymających manetki XTR serii 970. W oczach, przez kilka dobrych dni naprzemian świeciły mi się złoto i dolary. Wysłałem pieniądze systemem PayPal i zaczął się drugi, najdłuższy tydzień w moim życiu. Do późnych godzin nocnych światło u mnie nie gasło, a gdy już zasnąłem budziłem się z krzykiem, że stery ukradli na Poczcie. Aż wreszcie, do mych drzwi zapukał Pan Listonosz.

 

Z pudełka.

 

Pierwszy szok po otwarciu paczki: pudełka brak, jest tylko torebka z grubej folii i niedbale złożona karteluszka z krótką instrukcją użytkowania. Cóż, za te pieniądze liczyłem na inkrustowany pojemnik z hebanu. Niemniej jednak stery są wykonane z niesamowitym pietyzmem, a miski zostały spolerowane na błysk. W komplecie otrzymujemy również gwiazdkę i kapsel, a bez w/w stery ważą 105,1g. wraz z cieniutką, plastikową podkładką mającą zapobiegać trzaskom. Uwagę zwraca na siebie brak jakichkolwiek uszczelnień, poza o-ringiem w dekielku. Dziwnie to trochę wygląda i powoduje mrowienie na karku, ale i tak nic z tym nie zrobię.

Po dokładnych oględzinach przyszedł czas montażu. Z chwilowego braku smaru, miski postanawiam osadzić na grubej warstwie kremu Nivea, oraz szykuję sobie drewienko i młotek. Dobra, w porządku, to tylko żart!

Jadę do zaprzyjaźnionego serwisu wyposażonego w doskonałą prasę Park Tool HHP-2. Smaruję główkę ramy preparatem Finish Line Ti-Prep i zaczynamy. Początkowo wszystko idzie gładko, ale po chwili coś zaczyna wydawać takie trzaski, że robię się 5 kg chudszy i 2 lata starszy. To jeden z minusów połączenia tytan-tytan. Na szczęście miski zostają osadzone równo i czysto, oczywiście napisem do przodu. Na sterówkę widelca nabijam tytanowy konus i skręcam wszystko do kupy. Amortyzator to SID’98, mostkiem jest prototypowe, zintegrowane z kierownicą tytanowe combo mojej produkcji.

 

0 - 100 km. Raz skręcone stery trzymają pewnie i nie ma mowy o żadnej dodatkowej regulacji. Niekiedy coś zatrzeszczy i to jedyne, do czego na tą chwilę mogę się przyczepić.

100 – 1 000 km. Stery mają za sobą pierwsze maratony i jazdy w błocie. Raz na jakiś czas rozbieram wszystko i łożyska smaruję cienką warstwą seledynowego smaru Dura Ace, aby zapobiec ew. rdzewieniu. Pewnie na wyrost, ale lepiej sobie później nie pluć w brodę.

1 000 – 3 000 km. Co ciekawe, plastikowa podkładka spełnia swoje zadanie i zapobiega nadmiernym trzaskom, co sprawdziłem po jej usunięciu. Szczególnie w moim rowerze, gdzie nawet podkładka pod mostek jest wykonana z tytanu.

3 000 – 6 000 km. Okazuje się, że po myciu sprzętu ogrodowym wężem pod bardzo niskim ciśnieniem, czy też jeździe w ulewnym deszczu, w górnej misce jak i na rurze sterowej zbierają się krople wody. Na ich odparowanie musiałbym czekać chyba miesiąc. Włosy jeżą mi się na głowie i po takich atrakcjach zawsze rozkręcam stery wycierając wszystko do sucha i nanosząc nową warstwę smaru.

6 000 – 9 000 km. Pierwszy sezon stery mają za sobą. Jestem nieco zdenerwowany, bo nie ma o czym pisać. Nic się nie dzieje, nie rozregulowuje ani nie psuje. Nawet pedantyczne sprawdzanie stanu łożysk wskazuje na to, że pracuję dokładnie tak, jak w momencie zakupu. Zarówno dolne, jak i górne. Przecież to niemożliwe!

9 000 – 12 000 km. Ciąży mi nieco oryginalny kapsel i postanawiam go zastąpić czymś pasującym masą i wyglądem do całości. Staję się szczęśliwym nabywcą genialnego, tytanowego Carbon-Ti, wraz z dziadowską, aluminiową śrubką w komplecie. Śruba, mimo stosowania jedynie najwyższej klasy imbusów Bondhus, wyrabia się po szybkim czasie.

12 000 – 15 000 km. Nic. Cisza. Zieeeeeeeeeew. Ale nuda. Czy coś się w końcu zepsuje?

15 000 – 20 000 km. Stery mają za sobą drugi sezon intensywnych startów w błotnistych maratonach. Łożyska kręcą się jak nowe. Może nawet trochę lepiej, lżej. Dochodzę do wniosku, że cała magia CK leży właśnie w nich. To one są doskonale uszczelnione i woda ani brud im nie straszne.

20 000 – 21 000 km. Z nudów zerkam do instrukcji i postanawiam zrobić serwis łożysk, bo Krzysiek zaleca. Za Wielką Wodą, ponownie u AspireVeloTech, za grosze kupuję uszczelki i biorę się do pracy. W środku wszystko w takim stanie, jak po opuszczeniu fabryki. Smar czyściutki, nie wymyty. Nie ma sensu tego robić, ale z braku laku… Przeprowadzam serwis wg oficjalnych wskazówek, czyli usuwam smar za pomocą spray’u WKS od Wippermann-a, a następnie nakładam cienką warstwę półpłynnego Dura Ace i zamykam całość oryginalnymi uszczelkami na wieki wieków.

21 000 ~ Nuda. Łożyska kręcą się jak szalone, nie ma sensu do nich zaglądać. Jedynie miski z zewnątrz pokryły się patyną od nieustannego chłostania gałęziami, błotem i szorowania piaskiem.

 

Podsumowanie.

 

Moja punkowa rewolta bierze w łeb, ponieważ te stery są wieczne. Chris King każdy komponent łącznie z łożyskami wytwarza w swojej fabryce, dlatego spasowanie poszczególnych części jest doskonałe. Każdy, najmniejszy o-ring jest bezproblemowo dostępny za niewielkie pieniądze nawet po doliczeniu kosztów przesyłki zza oceanu. Przez 2 lata testu zastanawiałem się, jaki jest sens produkowania niezniszczalnych rzeczy w dzisiejszym świecie. Później przestałem i po prostu zacząłem się cieszyć jazdą. Bo wszystkie Krzyśki, to równe chłopy.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A wynikiem ich niedopracowania trwałość bijąca na głowę wszystko inne dostępne na rynku ;-) Jak dla mnie w środku mogą zalęgnąć się myszy, skoro całość działa jak opisałem. Niemniej jednak fakt, że przydałaby się jakaś uszczelka uspokajająca sumienie. A to, że byś tyle nie zapłacił... punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem stery z logo gianta produkowane przez th industries, półzintegrowane, za kilkadziesiąt zł.

Przejechały ze mną kilkanaście tysięcy km, w trzech lub czterech ramach.

Cena - 1/20 ceny krzysiowych :)

Oczywiście jeśli ktoś musi być "tytanowy" to dyskusji nie ma. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie rozumiem tego tłumaczenia, ludzie jeżdżą z powodzeniem na napędzie wartym 500 zł przez kilkanaście tyś. km, a po drugiej stronie szali są osobnicy mający korbę THM plus blaty Carbon-Ti za 7000 zł.

 

Stery, jak każde CK, pięknie wykonane, byłbym cały w skowronkach gdybyś pokazał jak się prezentują na tytanowym "stojaku". :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gość
Ten temat został zamknięty. Brak możliwości dodania odpowiedzi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...