Kraków jest w moim odczuciu miastem zamordyzmu rowerowego. Często można trafić na łapanki rowerzystów przez policję i straż miejską - alkomaty, lampki, dzwoni, jazda po chodniku, przejazd przez przejście dla pieszych, rozmowa przez telefon. Generalnie jest też duża agresja uliczna - piesi vs rowerzyści vs kierowcy vs hulajnogowcy vs wózki dziecięce vs roklarze Nieustające batalie o to, kto miał prawo jechać po jakim typie traktu.
W tymże mieście poznałem koleżkę, który jeździ rowerem spalinowym po ścieżkach rowerowych. Czasem go widuję, jak gdzieś pomyka. Twierdzi, że nigdy nie miał problemów z policją ani innymi uczestnikami ruchu. Wydaje mi się, że to jest tak rzadkie zjawisko, że raczej budzi ciekawość niż agresję. Mało kto też pewnie wie, gdzie tym można jeździć, więc nikt nie fika.