Skocz do zawartości

Ranking

  1. rambolbambol

    rambolbambol

    Użytkownik


    • Punkty

      5

    • Liczba zawartości

      3 330


  2. Sobek82

    Sobek82

    Użytkownik


    • Punkty

      5

    • Liczba zawartości

      7 662


  3. kamiss

    kamiss

    Użytkownik


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      35


  4. mmisiek9612

    mmisiek9612

    Użytkownik


    • Punkty

      3

    • Liczba zawartości

      1 557


Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 05.06.2015 uwzględniając wszystkie działy

  1. Niech będzie pochwalona Cukinia przysmażana na maśle, Monokl założyłem, z treścią się zapoznałem, tekst dobrze skiśnięty i wchodzi równie dobrze, co Mocny Full. Nacoorviam Haute Couture... Zacznę od tego, co mnie od razu się rzuciło w szkiełko i oko, to jest, że bez amortyzatora się nie da. Uwierz lub nie, to w marcu roku Pańskiego 2015 wraz z Komitetem Akceptacyjnym i moim synem umiłowanym "rambolbambol juniorem" udaliśmy się w rejony Szklarskiej Poręby. Rowery pod tyłek, syn mój w fotelik i jedziemy do Smrek. Co to Smrek? To taka mała mekka wszelkiego singletracku, ewenement na skalę archidiecezji. Wyprawa wyglądała następująco: żona i ja wspinamy się na jakąś górę ścieżkami rowerowymi następnie ona pada ze zmęczenia a syn mój z niedoboru cyca następuje demontaż fotelika z synem i zamontowanie syna w pobliżu cycujścia, tudzież jakiegoś substytutu pożywienia w postaci Gerberka tata, czyli ja, pokonuje trasę pokonaną w ciągu ostatniej godziny w ciągu 2-3 minut jadąc singletrackiem równoległym do ścieżek rowerowych i unikając lotów, bo Cobia jest raczej nielotem słuchając ścieżki dźwiękowej z telefonu w postaci narzekań i żali żony wspinam się ponownie w przeciągu 15-20 minut na górę jedziemy dalej I co… da się na sztywno i to z powodzeniem! Łapy i łydy na konkretnych kamlotach bolą konkretnie, ale o to chodzi. A wiesz jak łapy i plecy fajnie puchną od jazdy na sztywno w terenie? Jako orędownik sztywno jeździectwa w MTB stwierdzam, że to nie podwójne zawiechy i wielopiwoty prują po singletrackach, tylko ludzie pokręceni na rowerach. Im ktoś bardziej pokręcony, tym rower prostszy. Są dwa przeciwne bieguny jeździectwa. Jeden to okazyjny fullojazd-hipster raz w roku widujący góry i dojeżdżający dzień w dzień fullem bo bułki. Drugi to wszystkojazd-hipster łykający wszystkie trasy na czymkolwiek, bo by miało korbę i łańcuch, chociaż by to nawet taboret był. Daj takiemu na przykład Chris Akrigg’owi rower Wigry, to zobaczysz jak zniszczy motywację wszystkich downhilllerów w zasięgu widzenia. A co by było dopiero, jakby mu dać taboret z korbą? W Bydgoszczy mamy trasy nie gorsze od waszej Toruńskiej Scar-PY i Kanady. Przy odrobinie wyobraźni, przyczepie kamlotów i niewielkim nakładzie pracy można by tam wyczarować twory oryginalne na skalę sołectwa. Jeden jest nawet taki zjazd, podczas którego przypominam sobie czasy dzieciństwa, „zbite butelki, ubite lufki, starte zelówki”. Zjazd przedśmiertelnej retrospekcji, pokręcony na tyle, że nawet Batman i Żółwie Nijna by rady nie dali. Ja daję radę, mimo, że Avid Elixir wrzeszczą z przerażenia a offset sztywnego widelca przyjmuje wartość ujemna. To, że nie lecę przez kierownicę na tym zjeździe, wynika tylko z faktu, że siła woli silniejsza niźli grawitacja jest. PS. Niestety Batman działa tylko w Gotham a Żółwie Ninja i Chris Akrigg to podobno postacie fikcyjne! Pozdrawiam, rambolbambol
    2 punkty
  2. Nareszcie mogę napisać kolejną Notatkę! Ostatni wpis był o byle czym, bo nie działo się zbyt wiele. Teraz natomiast się działo w ilości niezwykłej i potrzeba stukania w klawiaturę mierziła mnie już od dłuższego czasu. Ach, marcowe słoneczne dni! +10°C rano, +15°C po południu, gleba jeszcze nie do końca sucha - dla mnie idealne warunki do jazdy. Sezon frirajdowy trzeba było rozpocząć od konserwacji Toru, najbliższego memu sercu i mieszkaniu. Zgarnianie gałęzi, poprawianie rozmytych wybić, wyrównywanie kolein; mało wdzięczna praca, ale konieczna, jak się chce jeździć. Moim celem frirajdowym na ten okres było zjechanie (czy raczej spadnięcie?) z takiego oto dropka. Wszyscy mi wkoło mówili, że to bardzo łatwy element, ale ja się bałem go panicznie. Nie dość że decha, nic nie wybija w górę, do tego między drzewami, ledwo tam się moja kierownica mieści Olaboga! No i ta dziura! Kawałek lotu... Ech. Żeby dodać sobie otuchy, w ramach konserwacji Toru odrobinkę poszerzyłem i podwyższyłem lądowanie z tego dropa Przymierzałem się do niego chyba ze dwadzieścia razy, za każdym razem rezygnując, z mocnym postanowieniem "następnym razem jadę"... Ostatecznie... się udało, ale dlaczego - o tym potem! Konserwacja trasy zajęła może łącznie z 5 godzin, rozłożonych bez spiny w czasie. Jeździłem na luzie po dobrze znanych atrakcjach i w ogóle... ale do czasu! Otóż nastąpiła w moim życiu pewna zmiana, wręcz punkt zwrotny Wszystko przez to, że zmieniłem pracę! Uprzedzam pytania znajomych z okolicy - już tam nie pracuję Ale przez 2 tygodnie mojego życia byłem mechanikiem Shimano Service Center, jakkolwiek lansiarsko to brzmi Niestety, jako wątły absolwent geoinformacji, męczyłem się tam nieco. Nie bez znaczenia była również konieczność jedzenia odgrzewanych dań z mikrofalówki - męczące przygotowywanie sobie obiadów o 7 rano, by potem jeść wszystko wymieszane z pudełka walającego się wcześniej w plecaku Jak tu mieć siły na treningi? Były też inne powody, dla których odszedłem z tego dumnego stanowiska, ale nie będę tu o nich biadolił. Po co w ogóle o tym wszystkim mówię? Otóż drodzy państwo, w tym serwisie pracowało kilku szalenie ciekawych ludzi, dzięki którym w moim rowerowaniu coś się ruszyło. Ruszyło się przez te 2 tygodnie naprawdę sporo - nowi znajomi raczyli zaprosić mnie na wspólny wypad do Międzybrodzia Żywieckiego, a konkretniej - na Żar. Głównym celem wyjazdu był start w Diverse Downhill Contest. Z wiadomych względów ja nie brałem w nim udziału, ale miałem okazję "pomacać" z bliska jak taka impreza wygląda. Okazało się, że wygląda to wstrząsająco dobrze; takie (cytuję) Święto Rowerów. Z wrażeń ogólnych, przez te parę ładnych godzin spędzonych przez 3 kolejne dni na czubku spłaszczonej góry, wjeżdżając kolejką i zjeżdżając rowerem, odczułem nowe pokłady rowerowej zajawki Z wrażeń pobocznych, kompletnie nie bałem się kradzieży swojego roweru. Powód prozaiczny - wartość dowolnego roweru w promieniu 100 m od mojego wehikułu wystarczyłaby na zakup 3-5 sztuk sztywniaczków takich jak mój (foto z kolejki) Na szczęście braterska atmosfera rozwiewała moje wstydy o niedostatki sprzętowe. Dużo, dużo większy szok wzbudziły we mnie umiejętności ludków startujących w zawodach. Niektórzy po prostu tak zap***dalają po tych kamlotach, że to się w pale nie mieści. Tutaj wtrącę jedną rzecz - mówiłem że końcu przejechałem kanadowego dropa, wspomnianego w drugim akapicie. Zmotywował mnie do tego właśnie ten wyjazd. Trochę się bałem tego, co w tych górach zobaczę, przez co ćwiczyłem zjazdy nie tylko gładkim Torze "Kanada", ale też na toruńskiej "Skarpie". Jest tam parę szybkich ale i technicznych tras DH (zapraszam! ). Nie powiem, tamtejsze kamienie trochę mnie przygotowały na Żar... ale niezupełnie. Wiadomo, że na filmiku jutuba nie widać za wiele w stosunku do rzeczywistości. Przed wyjazdem do Międzybrodzia Żywieckiego obadałem trasę, jaką miałem zjeżdżać - żarski "A-Line". Trasa "DH" mogła być dla mnie zbyt dużym szokiem, poza tym nie chciałem zginąć A-Line był jedynym słusznym wyborem. Ale wracając - nawet na filmiku dobrze pokazującym przebieg trasy, faktycznej trudności nie widać WCALE. ( z prędkością podobną do mojej - czyli wolno). Tym bardziej jak filmik nakręcił ktoś, kto umie dobrze i szybko jeździć. Trasa okazała się być stroma, z trzema odcinkami bardzo stromymi i jednym odcinkiem jezusmaria-jak-stromo. Druga rzecz - kamienie. Całe mnóstwo kamieni. Kanciaste i wystające, czasem oprócz tego luźne (fota gładszego odcinka dobrego na postój). Dzięki Bogu miałem dobrze działające hamulce. Popuszczenie ich na moment powodowało nagłe przyspieszenie do prędkości przy której nie tyle jechałem, co walczyłem o utrzymanie się na rowerze. Konsekwencja - cierpnące dłonie, które na końcu trasy zachowywały się jak dwie żeliwne obejmy na kierownicę Trza było przez to zatrzymywać się czasem się na trasie, bywało nawet 2 razy w ciągu jednego, niespełna 5-minutowego zjazdu. Inna sprawa to stopy - brak tylnego zawieszenia w rowerze robi swoje na tych kamieniach. Co tu gadać - wytrzepało mnie solidnie Bardzo mi się podobało (Od razu uprzedzam kol. Rambolbambola, że w tym przypadku jednak wypada mieć w rowerze amortyzator; rozumiem że to trochę mało sadomaso, ale zdrowie i życie czasem są ważniejsze ). Po powrocie do noclegowni co wieczór grillowanie... Kiełbasa i piwo smakowały przypuszczalnie lepiej niż za komuny Opuszczając Międzybrodzie i myśląc o pokonanym A-Lajnie miałem w głowie wniosek, że wszelkie trasy na Nizinie Toruńskiej to za przeproszeniem jest ciepłe g**no. Tylko o dziwo nadal miałem ochotę na nich jeździć! I jeździłem! Trasy DH rodem z Torunia przestały robić na mnie jakieś duże wrażenie; nie że są łatwe, wywalam się na nich regularnie Ale mam już porównanie z górami, więc wszystko wydaje się łatwiejsze... Co ciekawe, zacząłem naprawdę lubić telepiące zjazdy po kamieniach i belkach (chociaż nadal uwielbiam gładkie, dirtowe hopy ). Tak czy inaczej wniosek jest jeden - górskie zjazdy uczą o wiele szybciej od ich nizinnych imitacji. Aktualnie jeżdżę równie często po gładkich trasach na Torze, jak i po dałnhilowych zboczach Skarpy. Ten drugi tor lubię też dlatego, że dzięki jego oficjalności i wielkości, często kręci się tam przynajmniej kilku zjazdowiczów. Śmiganie całą ekipą po ścieżkach, które sami pieczołowicie tworzymy - panie, to je dobre, kurde! Jako że pora już późna, kończyć wypada tę przydługą notatkę. Bidon z myślami jeszcze nie do końca opróżniony, ale zostawię to na następny raz. Może do tego czasu trochę skiśnie i nabierze bąbelków? ! ! !* *czy widzisz w tekście ukryte przesłanie? :> Z pozdrem i narą, oraz innymi młodzieżowymi słowami pożegnalnymi, djzatorze
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
×
×
  • Dodaj nową pozycję...