Skocz do zawartości
  • wpisów
    7
  • komentarzy
    38
  • wyświetleń
    25 667

O tym, że nie tylko grawitacja w dół napędza


djzatorze

5 935 wyświetleń

Jest takie powiedzenie, że rower jadący w dół napędza grawitacja, a pod górę - siła woli. Ugryzę ten temat swoim aluminiowym zębem przy okazji wypluwając parę osobistych przemyśleń.

 

Cofnijmy się dwa tygodnie wstecz. Rzecz się działa - a gdzież by indziej - na toruńskim dzikim leśnym torze. Jedno z dziesiątek spotkań zjazdowo-budowlanych. Wspólnymi siłami odbudowaliśmy wtedy coś, co można nazwać dirtem. Ten kto wyobraził sobie teraz wysoką na trzy metry skocznię z jeszcze wyższym lądowaniem, będzie rozczarowany. Mowa o hopuchnie pokazanej na gifie w komentarzu pod poprzednim wpisem. Zwiemy ją dirtem, bo ma dość mocno wypionowane zarówno wybicie, jak i lądowanie. W praktyce jest to niemal stolik (takie coś, że nie ma dziury między wybiciem a lądowaniem; różnica fizycznie żadna, bo i tak leci się w powietrzu, ale psychicznie znaczna). No i ta oto hopuchna była od roku w stanie nie-do-polecenia. Nie wiadomo było co z nią zrobić, niby było wybicie, niby było lądowanie, ale wszelkie próby kończyły się niedolotem od którego trzeszczała rama i kręgosłup. Rzeczonego dnia starannie wyprofilowaliśmy to cudo i zasypaliśmy dziurę niebezpiecznie bliską lądowaniu. Po wygładzeniu ostatniej zmarszczki na budowli i wbiciu szpadli w grunt, nastąpiła ta chwila.

 

- To co, trzeba oblecieć!

- [nerwowy śmiech] No!

 

Otóż drodzy bracia i siostry w korby zbrojni, rower jadący w dół również jest napędzany siłą woli. Ja wiem, grawitacja się przydaje, ale to tylko połowa sił potrzebnych do poruszenia kompleksu kolarz-rower. Ba! Bez siły woli to grawitacja zrobi tyle samo co wiadro wody obok młyńskiego koła. Ale wróćmy na trasę.

 

Wypych na górę. Kolega robi przymiarkę, czyli zjazd z wyhamowaniem na wybiciu. Ja również. Dygresja: jest to bardzo dobry sposób zapisania sobie w głowie kierunku i sposobu pokonania przeszkody. Kolejny wypych (nachylenie jest w tamtym miejscu potężne, niegdyś na mojej maszynie do połykania podjazdów dałem radę wjechać tam tylko do połowy). Chwila na zebranie się w sobie i kolega poszedł. Szszszsz-hop-cisza-hop-szszchrz. Zgrabnie to wyglądało, przejazd płynny, jeździec ukontentowany. Tera ja. Zapis monologu wewnętrznego przebiegał z grubsza tak:

 

Kurde bela no dobra buta otrzep lewy pedał z przodu dociśnij mocno stopę dobra pojadę lajtowy jest przecież no kurde widać było no jak nie jak tak prawa noga dociśnij bujnij palce na klamkach luźno okej jadę

 

Potem już tylko zjaździk z drżeniem rąk, które oczywiście tłumaczyłem sobie twardym amortyzatorem, i wyskok - wyraźnie odczuwalny, krótki i emocjonujący nacisk gruntu na przód roweru i ręce. Lot - bardzo krótka chwila, która się wydaje trzy razy dłuższa niż jest - lekkość, wiatr, same miłe rzeczy :) Lądowanie - tutaj znalazłem czas na milisekundowe zdziwienie - jak gładko! Jak płynnie! W następnej milisekundzie zauważyłem że jadę z podobną prędkością jak tuż przed wybiciem, czyli szybko. Hamowanie (bo wtedy trasa kończyła się nagle krzakami) było dłuższe niż się spodziewałem. Wydałem z siebie dźwięk takowy: ŁUUUUUHUUUUU! Nie pamiętam kiedy ostatnio tak zawyłem z radości. To było świetne. Ręce trzęsły mi się jak menelowi z delirium. Jeszcze godzinę potem byłem nakręcony :D Oczywiście kroki swe skierowałem z powrotem na wypych i pojechałem dirta jeszcze raz. Świetny jest. Tego dnia zabraliśmy się za pociągnięcie trasy dalej, do połączenia ze ścieżką, zatem lotów dalszych już nie było.

 

Tydzień później. Trasa już przedłużona i dołożona mała hopka co by nudno nie było. Trochę szaro, jesień idzie, godzina 16:00 minęła. Oblatujemy na rozgrzewkę stolik. Potem wypych na stanowisko startowe do nowego dirta. Kumpel leci. A ja...

 

Okej otrzep podeszwę lewa z przodu o kurde ale wysoko jest trochę nie no w sumie lajtowy jest widziałem jak poleciał ładnie kurde no stromo w h*j ale już leciałem to dobra teraz o kurde nie no wywale się leciałem już to no co jest

 

Kumpel zdążył już się wtoczyć z powrotem na start. Puściłem go przodem. Potem jeszcze raz. Nie mogłem. Tak bardzo nie mogłem. Straszne, czułem już po prostu ten osławiony przez kolegę adamsmaster napis DU*A na czole. Pojechałem w bok, na stolik. Wypchnąłem, nadal blokada w głowie, znowu skręcam na łatwy stolik. We łbie słyszę tylko "ech, ech". Wtaszczam pojazd na górę. Blokada nie ustąpiła. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego dusza moja zniewieściała była w tejże chwili bardziej zniewieściała niż zwykle. No nie mogłem. Już nawet zastanowiłem się, czy to po prostu zwykły strach przed zaliczeniem tzw. bajabongo bez telemarku, czyli gleby. Ale w sumie już wywalałem się nie raz i przywykłem do tego że czasem się troszkę grzmotnę. Kask chroni doskonale, a dzięki adrenalinie niewiele się czuje przy upadku ;) A ja ciągle nie mogłem i nie mogłem, jak ten Gałkiewicz z "Ferdydurke". Kumpel zdiagnozował u mnie brak zajawki. No tak. W zasadzie do tego się to sprowadza. Zdjąłem na chwilę kask, popatrzyłem sobie na drzewka i listki. Potem, nie myśląc absolutnie nic, założyłem kask, otrzepałem podeszwy butów z lepkiej gliny, postawiłem lewą stopę na pinach pedała i...

 

- NO JA NIE POLECĘ?!

 

Szszszsz-hop-cisza-hop-szsz-hop-hop-szszszszchrz.

Poszło nawet zgrabnie. Fakt, nie było takiej frajdy jak za pierwszym razem, ale blokada puściła na starcie i zniknęła na dobre z chwilą zamaszystego przyhamowania na końcu trasy. Napis DU*A z czoła zniknął bez śladu. Prawie biegiem udałem się z powrotem na start, by powtórzyć zjazd. Już rozluźniony, zauważyłem że przedłużona trasa z tą małą hopką ma fajny ficzer - lądowanie owej małej hopki mocno przyspiesza rower. Najlepsze co mi przychodziło wtedy do głowy na określenie całej tej traski to jedno słowo - szatan! :)

 

Tak oto kolejna bitwa z samym sobą została wygrana, oraz udowodniona została wyższość siły woli nad grawitacją przy frirajdowych zjazdach.

 

Dziś z kolei mała hopka na tejże trasie została nieco powiększona. Jeszcze nie stawiłem jej czoła. Jeszcze.

5 komentarzy


Rekomendowane komentarze

:icon_redface: Czy ja wiem czy talent... może po prostu milej mi się pisze coś co nie jest pracą magisterską :unsure: Chętnie wyjaśnię co jest niezrozumiałe, nie lubię być nierozumiany... Chodzi o nazwy przeszkód?

Odnośnik do komentarza

To ja może wyręczę Cię, djzatorze, i pozwolę sobie przetłumaczyć kilka co trudniejszych wyrazów z tekstu:

  • grawitacja - wyraz potoczny określający jabłko spadające z drzewa, w stanie nietrzeźwym określający zjawisko przyciągania obiektu poprzez wrzechrzecz
  • toruński - przymiotnik wieloznaczeniowy, uważany przez mieszkańców Bydgoszczy za wulgarny
  • hopuchnie pokazanej na gifie - inaczej obraz namalowany na żywej żyrafie
  • niedolotem - przedwczesny, ekhmm ... upadek
  • Szszszsz-hop-cisza-hop-szszchrz - jeden z dialektów używanych w mrocznych dzielnicach starówki toruńskiej
  • delirium - stan określający trzymanie w ręku własnego kwitka płacowego
  • stromo w h*j - inaczej pionowo
  • DU*A - łac. regio glutea
  • zajawka - miejsce tuż za czechosłowackim motocyklem marki Jawa
Odnośnik do komentarza
Gość
Unfortunately, your content contains terms that we do not allow. Please edit your content to remove the highlighted words below.
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...