Sport uprawiany wyczynowo a nie rekreacyjnie (zarówno wśród zawodowców jak i amatorów), wyniszcza- to fakt. Nie można jednak zapominać, że wraz z rozwojem techniki postępuje rozwój medycyny. Kolarze zawodowi przykładowo już nie muszą martwić się zniszczonymi stawami, wystarczy że zafundują sobie "chrząstkę w sprayu". Koszt bagatela 15 tysięcy złotych za nowe kolano, ale co to jest dla kogoś, kto żyje ze sportu. Być może za dekady takie zabiegi będą już pewnie refundowane i dostępne dla każdego. To jednak aktualnie raczej dla zawodowców.
Osobiście ze startów w zawodach kolarskich jako osoba nie zarobkująca sportem już "wydoroślałem", szkoda zdrowia. Satysfakcję ze zwycięstwa, postępu można czerpać na wiele innych, zdrowszych sposobów.
Odnośnie "plecakowania" moja pierwsza kilkudniowa wycieczka w góry (Bieszczady) to minimum sprzętu i środków, a maksimum komfortu.
Spanie po chatkach turystycznych i schroniskach (rower lżejszy o namiot i śpiwór), a zaopatrzenie w żywność w lokalnych sklepach.
Potrzeba matką wynalazków, toteż z braku floty na kierownicy zamiast torby Ortlieb wylądował zwykły pokrowiec na śpiwór (wypełniony odzieżą) zabezpieczony paskami gumowymi, jakimi oplata się karimaty. Paski świetnie amortyzowały pokrowiec na zjazdach w terenie, nie było też żadnego problemu z pancerzami. Ponadto jeśli powrót przypada w chłodniejszy dzień, po prostu ubieram odzież z pokrowca, a reszta ląduje w plecaku i po torbie na kierownicy nie ma już śladu
Do tego torebka podsiodłowa z dętką, imbusami i spinką, oraz plecak 15 l z aparatem, żywnością i innymi drobiazgami jak mapa czy gotówka. Na kilka dni w góry mi to wystarcza.