Skocz do zawartości

["inteligentny" absurd] Saga Woblerowska


IvanMTB

Rekomendowane odpowiedzi

  • Mod Team

Klaniam,

 

Woblery zdaja sie pomalu zapadac w okolowisenna drzemke. Czas najwyzszy zatem troche nahalasowac i zbudzic je do zycia.

 

Przedstawiam poltora mini-rozdzialiku Sagi Woblerowskiej :D

 

Na czym polega zabawa? Jesli umiesz kojazyc pozornie niezwiazane fakty, lub bawia Cie absurdalne skecze Mumio, Monthy Pytona itp albo poprostu masz "lekka reke" i czasem "popelnisz" cos moze odnajdziesz chwile radosci takze tutaj...

 

Zarys jest tylko zarysem. Dopisz zdanie lub akapit. Moze byc caly rozdzial lub charakterystyka postaci... Konwencja jak najbardziej otwarta :P

 

Nie wszystkie postacie ktore juz sie pojawily sa do konca fikcyjne, a dwie pozwolilem sobie inkorporowac z przeczytanej przeze mnie ostatnio ksiazki ktora zacnie mnie ubawila.

 

No a poza tym moze w koncu stanie sie jasne OCB z tymi woblerami B)

 

OSTRO!

I.

 

 

 

Saga Woblerowska

Rozdział Pierwszy.

 

Nikt dokładnie nie wie jak to się wszystko zaczęło. Są tacy którzy utrzymują ze dorosły, dziki wobler ma 10 stóp wzrostu, zakrzywione niczym odyniec "fajki", karbonowy lub kewlarowy ster oraz bliżej niezidentyfikowaną liczbę parapodiów zwanych popularnie płetwami. Są tacy którzy śmieją się pokazując kolorowe, rozchichotane woblerki długości 7-miu centymetrów wesoło mrugające oczkami i cieniutko popiskujące na właściciela gdy ten zbliża się do otwartej wody. Są też wreszcie tacy którzy, tylko pukają się w czoło, odkręcają manierkę, pociągają z lubością łyk pieczołowicie przygotowanego w domowym zaciszu kordiału i mruczą coś pod nosem o cholernych pismakach którzy płoszą ryby. Są też w końcu tacy którzy nie mówią nic (ewentualnie wrzeszczą drąc z głowy resztki przedwcześnie posiwiałych włosów - o ile takowe jeszcze im pozostały) i tylko groza groźniejsza od najgroźniejszych gróźb rozszerza im zaropiałe źrenice - przeważnie taki efekt na ludzkie oczy wywiera krótkotrwała ekspozycja na gazy trawienne woblera.

 

Jedno jest pewne. Wszystkiemu - lub większości wszystkiego w temacie woblerów - winny jest Patriotyczny Ruch Społecznego Wyzwolenia Woblerów kierowany przez nomen-omen kierownika R.Zgrabowskiego. To ów właśnie Ruch, składający się głównie z działczy statutowych i wolontariuszy rekrutujących się z szeregów usuniętych dyscyplinarnie i przeważnie bezdomnych członków PZW, nie dalej jak dekadę temu zaczął atakować łowiska i przebywających na nich Związkowców. Z okrzykiem "Wolność dla uciemiężonych, robaki do gleby, woblery do wody, działacze do dział!!!" PRuSoWoWbcy - zwani też w skrócie Prusabakowcami - atakowali chytrze wyłaniając się z bagna, oczeretów i tataraku. Do wód powierzchniowych trafiło w czasie ich krótkich acz niezwykle intensywnych działań tysiące jeśli nie dziesiątki tysiecy woblerów. Incydenty początkowo ignorowano, Związkowcy przenosili się poprostu na inne łowiska, zaczęli masowo wykupowywać balsę - co doprowadziło do kilku niegroźnych na szczęście starć z Modelarzami - i wycinać na potęgę lipy. Jak się później okazało było to jedno z posunięć mających najbardziej opłakane skutki.

 

W końcu dobra passa Prusabakowców skończyła się. Do akcji wkroczyły Służby Mundurowe wyposażone w szerokie obuwie i powiększone podbieraki. Systematycznie wyłapywano ekstremistów korzystając z niesprzyjających warunków atmosferycznych i osłony ciemności. Plotka głosi że nic by się nie zmieniło i Prusabakowcy działaliby dalej ale jednym z napadniętych przez nich Związkowców był Komendant Kwapiszyn... Do stawiku miala pójść pono cała, dwunastoletnia hodowla certyfikowanych, woblerow-czempionów. Samego Zgrabowskiego zgarnięto podczas tajnego kompletu jaki zorganizował w jednej ze swoich ostanich kryjowek, w budynku byłych Zakładów Przetwórstwa Runa Leśnego "Sasanka". Kierownik bronił się jak oszalały zmuszając członków Sztafet Uderzeniowych Grupy Szybkiego Reagowania "Poziomka" do wzniesienia się na wyżyny swoich umiejętności. W końcu przyparty do muru widłami elektrycznymi musiał skapitulowac. Razem ze Zgraboskim złapano jego 4 najbliższych współpracowników. Wieść gminna niesie że do wyśledzenia kryjówki Prusabakowców przyczyniły się niezwykle precyzyjne informacje przekazane Służbom Mundurowym przez niejakiego Jakuba W. Dziwne to niezmiernie gdyż Jakub W. specjalną miłością do żadnego munduru nie pałał... Chyba że carskiego i będącego "na stanie" u Semena...

Z tego też prawdopodobnie czasu pochodzi żartobliwe stwierdzenie odnoszące się do ludzi popełniających kardynalne błędy: "nawąchał się sasanek a zaszkodziły mu grzybki".

 

Zdawać by się mogło że wszystko wróci do normy. Jakże dalece byliśmy pozbawieni szkieł korekcyjnych w swej krótkowzrocznej prognozie...

 

 

Rozdział Drugi.

 

Makolągwa po raz któryś juz z rzędu wycierał strzępami chusteczki swoje podwyższone czoło. Z cichym ciurkaniem wykręcone strumyki potu opuściły kawałek brudnego gałgana i wsiąkły w popękaną, żelbetową podłogę schronu atomowego w budynku PZW.

Pancerne drzwi zadrżały i dało się słyszeć gulgotliwe miałczenie rannego woblera. Wizg pazurów o solidnie już naruszone wierzeje przypominał zamplifikowany odgłos rozrywanej aluminiowej folii spożywczej.

"Kiedy te bydlaki zdążyły sobie wyhodowac szpony?" - spocony jak gryzoń Makolągwa pomyślał obserwując z fascynacją postępującą destrukcję. Chciał podskoczyć i szybko skryć się za stertą skrzynek z amunicją przeciwpancerną ale kolana odmówiły posłuszeństwa. Coś było bardzo "nie-tak". Makolągwa miał 80 lat, wyglądał na 60 a czuł się jak by miał ze 120... Może rację miał Jakub zarzucając im amatorszczyznę, gdyż zamiast samogonu stosowali do kuracji podtrzymująco-odmładzającej spirytus techniczny lub czasem czyste alkohole gatunkowe. Jednak po tym jak agent Mglejarka doznał paraliżu lewej stopy oraz upośledzenia 3 stopnia słuchu i wzroku przestali wierzyć w zapewnienia Jakuba, że to minie, gdy poziom saturacji organizmu samogonem osiągnie odpowiedni wskaznik PH. Może kiedyś "robili" ludzi z lepszego materiału...?

Wobler ponownie zaszarżował na pancerne podwoje które wygięły się jakby były zrobione z kartonu a nie z 45 centymetrowych płyt chartowanej stali.

"No to jeszcze chwila i będę się witał z chłopakami z drugiego batalionu" - pomyślał Makolagwa ocierajac samotną łzę rąbkiem mundurowych gaci.

Nagły, charakterystyczny świst stalowej (sądząc po tembrze i kadencji) linki hamulcowej od WFM-ki przerwał ataki woblera. Bestia zagęgała zgrzytliwie i przestała napierac na resztki pancernych odrzwi. świst powtórzył się ponownie. Trafiony jak się wydaje celnie w słabiznę wobler zapiał ochryple i dało się słyszeć szurgot umykającego cielska. świst nadchodził teraz bez ostrzeżenia, bez przerw i z bliżej nieokreślonego kierunku. Gdy wydawało się już że wobler nie może cieniej piać po każdym kolejnym świśnięciu podejmowal jedna lub nawet półtora oktawy wyżej...

W końcu nastąpiła niepokojąco głucha cisza. Makolągwa wygramolił się spoza poszatkowanych skrzynek, odsunął żałosne pozostałości pancernych drzwi, wychylił połgębek na świat, łypiac to raz dokoła to znowu ku rachitycznemu słoncu podpierającemu sie nosem o dach centrali PZW. Brak dźwięków obudził pod czaszką Makolągwy buczący sygnał dzwonka alarmowego...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 tygodni później...
  • 3 tygodnie później...

Nie wiem czym godzien, ale ponieważ nikt nie ciągnie sagi, a ja akurat jestem w pracy i musze trochę czasu zabić;).....

 

Makolągwa ruszył pędem w kierunku centrali z niepokojem wsłuchując się we wszechogarniająca cisze. Brał udział we wszystkich ważniejszych bitwach tej wieloletniej wojny. Podczas niesławnej rzezi pod Koluszkami stracił pół ucha. W bitwie pod Wódką nabawił się grzybicy stóp, a z Kampanii Włocławskiej wrócił prawie jako kaleka - lekarze zdiagnozowali skoliozę, chorobę sierocą oraz ciężki przypadek stulejki. O tak... Znał woblery. Znał je aż nazbyt dobrze. Wiedział, że ta cisza po ataku woblera nie może znaczyć nic dobrego. Jednak nawet wtedy, w biegu zakładając swe bojowe wodery, sprawdzając naciąg w swym przybocznym składanym stołeczku oraz przbiegając palcami po kołowrotku swej snajperskiej wędki, nie mógł przestać myślć o tym, jak to wszystko się zaczęło... wtedy... dawno... gdy świat był jescze niewinny, a alkohol (do celów leczniczych, rzecz jasna) można było kupić w sklepie, a nie pędzić go w zarekwirowanym podczas rewizji baniaku naczelnika Pupy, mamrocząc inkantacje do Jaśnie Przewodniczącego Komisji.

 

A zaczęło się z pozoru niewinnie... Po spacyfikowaniu PRSWW sprawa wolnych woblerów ucichła. Dygnitarze PZW znów wozili się służbowymi wołgami na swe podmiejskie dacze, a wieczorami i wczesnym rankiem, zasiadali nad brzegami rzek, jezior i stawów. Otwierali przyniesione puszki piwa marki "Gulczas", "Vip", a Ci najbardziej zatwardziali, "Imperator" i w oparach tych klasycznych trunków rozpoczynali rzeź. Setki. Ba! Tysiące zniewolonych woblerów znów straciły życie w odmętach - utopione, przegryzione przez krwiożercze ryby, czy wreszcie zaplątane w zdradzieckie korzenie i wodorosty.

O woblerach uwolnionych przez Prusabakowców prawie zapomniano. Co prawda czasem jakiś piechur bądź rowerzysta wracał z dziczy zainfekowany - niosąc na plecach dorodne gniazdo woblerów, ale Szybko pozbywano się takich indywiduów. Zajmowały sie tym specjalnie powołane lotne jednostki w specjalnie wyposażonych samochodach. Ci pełni poświęcenia funkcjonariusze Związku ryzykowali swym życiem i lakierem swych aut, by na drogach, chodnikach i ściezkach rowerowych eksterminować nosicieli. Byli nad wyraz skuteczni i wydawało się, że w ciągu kilku pokoleń dziekie woblery przestaną grozić społeczeństwu. Staną się jeszcze jednym, obok Baby - Jagi, Wilkołaka i Drakuli, potworem, o którym historie opowiadać będą sobie harcerze przy ognisku i którym babcie będa straszyć niesforne wnuki.

A jednak woblery, przetrwały... Przyczajone rosły w siłę i czekały na właściwy moment.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...