Zacząłem znowu jeździć na rowerze i nie sądziłem że tak prędko będę miał powód by coś tutaj napisać.
Czwartek, godzina 19:15, Podkowa Leśna, jadę z dwoma kolegami w stronę lasu Młochowskiego, pada delikatnie deszcz od 45 minut, zajmujemy max 1/3 prawej części wyboistej asfaltowej mało uczęszczanej drogi, zero ruchu, samochodów itd. Gadamy sobie, słyszę dryń dryń, pomyślałem, że pewnie ktoś jedzie chodnikiem i nie ma jak przejechać, bo wokół nas na ulicy jest pustka od dawna, po chwili jak rakieta wypruwa w obcisłych żółtych ciuszkach "prawdziwy kolarz" z krzykiem: "chowaj #upę leszczu!" No to pogoniłem za nim i się pytam: o co biega, a ten że jak go widziałem, to czemu mu nie zjechałem(nie miałem możliwości go zobaczyć)i zaczął dzwonić dzwonkiem, jak mu powiedziałem, że go nie widziałem i nie uprawnia go to do chamstwa, to pojechał dalej pokazując kciuk w górę sarkastycznie w jego mniemaniu dzwoniąc dalej dzwonkiem.
Jak pogrzanym trzeba być by zwolnić na pustej ulicy za zwartą grupką rowerzystów, , dzwonić a potem rzucać bluzgami w geście wyższości. Gdy jeździłem na maratonach 10 lat temu to spotykałem takie typy właśnie na Mazovii czy Poland Bike, z kolei w górach na maratonach był spokój od takich elementów. Przypuszczam że typ lubi urywać lusterka samochodom i się kłócić.