Dziś około 25 km w trochę ponad godzinę na spokojnie (podejrzenie ślizgawki w niektórych miejscach).
W czwartek po powrocie do domu byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Jadę sobie spokojnie i po 45 minutach nagle raz lekko tył uciekł. Pomyślałem, że w dolinie pewnie wjechałem w zamarzniętą kałużę. Kawałek dalej pod mniejszą , górkę koło zawiercilo, więc włączyłem TCS w nogach.
Kolejne 100 metrów i już drapię się pod drugą górkę. Zszedłem z roweru, a but mi sam jedzie w dół. Pomyślałem, że chyba zostałem w dupie, bo z 12 km do domu zostało. No ale nic, podszedłem pod górkę, wsiadłem i sobie spokojnie jechałem.
W trasie tylko raz lekko mi uciekł rower, bo delikatnie przyhamowałem. W 2 mało bezpiecznych miejscach miejscach na poboczu poczekałem aż miną mnie 2 samochody. Ale tak to było bez ekscesów.
Największy strach był na zjeździe ponad kilometrowym. Tam tańczyłem najbardziej. Niestety nie mam w rowerze hamowania silnikiem
Najważniejsze, żeby spokojnie jechać i się nie przechylać na zakrętach. Jeśli przód ucieknie, to już wszystko ucieknie.
I to wszystko przeżyłem na oponach 700x40c, Schwalbe Marathon Mondial.