Słowem wstępu: mam rower - Kross Hexagon V6 z 2007 roku (ten z nieszczęsnymi tarczówkami Tektro), który z racji różnych zawirowań życiowych, kilku przeprowadzek i innych przeciwności losu przejechał dotychczas jakieś śmieszne 500km. W rowerze jest amortyzator SR Suntour XCR i... to w zasadzie wszystko, co o tym elemencie mi wiadomo, bo specyfikacja wskazywała tylko na skok (100mm), lecz nie na konkretny model. Rzecz również w tym, że jak szperam po sieci za XCRami, to wszystkie mają dzisiaj w lewej goleni regulację odbicia, a w prawej blokadę. Mój natomiast w obu ma regulację - 14 czy 15 "kliknięć", a oba pokrętła kręcą się jednakowo i oba zdają się działać (w pozycji maksymalnie w lewo, przy najbardziej miękkiej nastawie, czuć, że jest bardziej miękko, natomiast po pokręceniu w prawo amor sam się podnosi z ugięcia i usztywnia)... Koniec końców - to wszystko, co mogę o nim powiedzieć (stan po tych 500km doskonały, rower służył do jeżdżenia do pracy późną jesienią i zimą, przez jakieś 3 miesiące i zniósł to bezproblemowo, mimo śniegu czasem po kolana i soli drogowej, która na butach zostawiała białe ślady ). A teraz pytanie: warto wobec powyższego bawić się w rozbieranie tego amortyzatora i usuwanie elastomeru (czy też elastomerów dwóch, bo jak rozumiem, skoro dwa pokrętła, to i pewnie dwie sprężyny z dwoma elastomerami)? Wyczytałem, że może go to trochę "ożywić", a szczególnie odczuwalne będzie to przy niskich temperaturach. W sumie logiczne - tworzywo sztuczne ma to do siebie, że im zimniej, tym mniej plastyczne. Dylemat rodzi się taki - rozebrać i wybebeszyć (mimo, że generalnie jeździ się "dobrze" i nie mając porównania z czymś dobrym - nie mam ciśnienia na taki eksperyment) czy też "zajeździć" i kupić kiedyś lepszy, bo w tej chwili różnica i tak nie będzie warta zabawy? Wracam powoli do dwóch kółek, a jeżdżąc z ukochaną u boku i tak będzie to raczej rekreacyjne śmiganie po polnych ścieżkach i niezbyt głębokich lasach, niż szaleństwa wybitnie terenowe