Rok temu jechałem po stromej ulicy w dół i miałem kolizję z babką jadącą pod górę i skręcającą nagle w jej lewo. Moja prędkość w momencie zderzenia wynosiła około 30 km/h (stromo), a jej może 10... więc wypadkowa przy zderzeniu czołowym to 40 km/h. Przeleciałem przez kierownicę, uderzyłem barkiem w maskę auta, wyleciałem po raz kolejny w powietrze i upadłem na asfalt parę metrów dalej. Cały ten wypadek przypłaciłem lekkim otarciem na przedramieniu, a moja głowa nawet na moment nie dotknęła auta ani ulicy. Gdybym miał na sobie kask, mogłaby zmienić się trajektoria mojego "lotu" i środek ciężkości, a cała historia nie zakończyłoby się dla mnie tak lekko. Głowa obciążona kaskiem miałaby większą bezwładność i zatem większe prawdopodobieństwo uderzenia w asfalt/pobliski krawężnik, a powiem szczerze, że wole "gołą" głową nie-uderzyć w asfalt, niż głową w kasku uderzyć
Dodatkowo, badania pokazują, że kierowca samochodu widząc rowerzystę w kasku, mija go w mniejszej odległości niż gdy rowerzysta jest bez kasku. Wynika to z następującego rozumowania: Rowerzysta w kasku jest świadomy, doświadczony i ostrożny, więc ja nie muszę zachowywać pełnej ostrożności. To jest zjawisko rozproszonej odpowiedzialności.
Nie jestem bynajmniej przeciwnikiem jazdy w kasku, a jedynie chciałem pokazać, że ta kwestia, tak jak wszystkie inne, ma dwie strony medalu.