Skocz do zawartości

hipek01

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    34
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Dodatkowe informacje

  • Imię
    W.
  • Skąd
    Warszawa

Osiągnięcia użytkownika hipek01

Uczeń

Uczeń (2/13)

  • Pierwszy post
  • Collaborator
  • Conversation Starter
  • Od tygodnia
  • Od miesiąca

Ostatnio zdobyte

0

Reputacja

  1. Cześć! Przerzuciłem trochę tematów, nie znalazłem jednak, żeby ktoś miał takie objawy, jakie miałem ja. Tak jak napisałem w temacie wątku, zamontowane mam hamulce Deore M530. Po wymianie klocków wszystko działa bez zarzutu przez dwa tygodnie do miesiąca (500-1200 km), po czym zaczyna się problem. Skuteczność hamowania obniża się, droga hamowania się wydłuża. Na maksymalnie zaciśniętych obu (!) klamkach rower potrafi przejechać kilkanaście metrów zanim się zatrzyma. Klocki, gdy już następuje problem, jeszcze nie są starte. Po wymianie na nowe i wyczyszczeniu tarcz (czyszczę benzyną ekstrakcyjną), jeżdżą - znowu przez taki sam czas. Z kolei klamka przy wymianie klocków jest już prawie przy kierownicy, zastanawiam się, czy problemem może tu być zbyt niski poziom płynu hamulcowego: z płynem sam się nie bawiłem, oddawałem do serwisu, zastanawiam się jednak, czy przy uzupełnianiu płynu ma jakieś znaczenie stan śrub przy klamkach (tych zwiększających miękkość/twardość hamulca). Gdy odbierałem rower z serwisu, za każdym razem śruba była (tak jak oddałem), maksymalnie dokręcona, czyli, jeśli dobrze rozumiem jej działanie, pojemność zbiorniczka na płyn hamulcowy była najmniejsza. Rower był kilka razy w serwisie, raz powiedzieli, że to tłoczki wypuszczaja płyn hamulcowy, innym razem, że zanieczyszcza się od jeżdżenia po mieście. Dziwnie to trochę wygląda przy ludziach których znam, którzy mówią mi, że (mając rowery tylko na asfalt, tak, jak ja) klocki wymieniają zupełnie starte po dziesięciu - piętnastu tysiącach kilometrów. Czy to kwestia kiepskich hamulców, braku serwisowania (choć znowu: znajomi mówią, że czyścić jakoś specjalnie nie czyszczą), wspomnianego przeze mnie poziomu płynu hamulcowego, czy jeszcze jakiegoś innego problemu? Z góry dziękuję za pomoc!
  2. Hej, Próbujemy dobrać ramę dla mojej Narzeczonej. Mierzyła się zarówno do 17 jak i do 19 i obie ramy są wygodne, nie jesteśmy w stanie powiedzieć, która lepsza. Poniżej rozmiarówki: Rama 17'' [ur=http://unibike.pl/geom/evo_fl_exp19.jpg]Rama 19''[/url] W zasadzie różnicy między nimi wielkiej nie ma - odległość pozioma sztycy od główki ramy to różnica zaledwie 25mm, największą różnicą jest rura podsiodłowa - tu jest 51mm różnicy. Gdy Narzeczona staje nad ramą - nad 17'' zostaje jej z 5-6 cm luzu między ramą a kroczem, przy 19'' - 2-3cm. Rower ma służyć do dojazdów do pracy, zarówno latem, jak i zimą. Głównie miasto i twarde drogi poza miastem, być może jakiś maraton, ale czysto rekreacyjnie. Którą z nich lepiej wybrać?
  3. Re: durnykot Nie wiem, czy łatwiej jest zalożyć na głowę kask, niż na grzbiet wzmacnianą kurteczkę motocyklową. Jeszcze jedna rzecz, którą zauważyłem jeżdżąc samochodem: jeśli jedzie ktoś bez kasku, odruchowo wyprzedzam go trochę szerzej niż zawodnika w kasku. Zastanawiam się, czy to nie jest regułą. W tym wypadku kask zwiększa ryzyko wypadku.
  4. Lektura pomogła. Przerzuciłem również stronę, którą ci ludzie polecają pod hasłem "poznaj przeciwne zdanie": http://www.cyclehelmets.org Wniosek z tego mam jeden - statystycznie nic nie wiadomo I dalej nie wiem, dlaczego akurat głowa, a nie kręgosłup.
  5. Na wstępie podrzucę założenie moich poniższych wypocin: nie piszę w kontekście jazdy MTBowej, tylko miejsko/szosowej (w moim przypadku są to wyjazdy do pracy i lokalne wycieczki). Kasku nie posiadam i zastanawiam się nad sensem jego kupowania. Gdy znajomi dowiadują się, że codziennie jeżdżę do pracy, wielokrotnie słyszę pytanie "I co, ulicą jeździsz? A masz kask?". Zmotywowałem się zatem do zapytania Was: czemu kask? Teraz kilka tez, żeby nie brzmieć jak typowy "w kasku będzie mi brzydko i jest to niewygodne" (wyglądem na rowerze się nie przejmuję, a niewygodne pewnie nie jest). Przewróciłem się w życiu od groma razy, ale w głowę uderzyłem się tylko raz i to lekko. Z moich "testów" wynika zatem, że prawdopodobieństwo tego, że strzelę się w głowę jest dużo mniejsze od tego, że na przykład złamię nadgarstek/nogę, skręcę łokieć/kolano. Dlaczego nikt nie pyta nigdy o to, czy osobnik zakłada ochraniacze na nadgarstki i kolana? Dlaczego nie na golenie? Idźmy dalej: trąca mnie samochód, lecę jak bezwładna kukła, na trasie mojego lotu napotykam latarnię/śmietnik/słupek. Jaka jest szansa na to, że walnę w toto głową w porównaniu z szansą na to, że uderzę bokiem/plecami i uszkodzę sobie kręgosłup? Dlaczego zatem nie zakładać takich fajnych ochraniaczy, jak noszą motocykliści (z takim niby "szkieletem" na kręgosłupie i barkach)? Tak, wiem, że oczywiście mogę założyć wszystko, co tylko możliwe, jechać w pełnej zbroi, ale czy to ma sens? Naturalnie prowadzi to do wniosku, że stuprocentowe bezpieczeństwo rowerzyście gwarantuje rezygnacja z jazdy. Zatem nie - chcemy jeździć, chcemy też być bezpieczni - dlaczego jednak, w opinii publicznej, kask jest tym elementem, na który się zwraca uwagę (jakoś nie widzę akcji "wsiadaj na rower z ochraniaczem na kręgosłup"), w szczególności jest tym elementem, którego brak robi z Odpowiedzialnego Rowerzysty - Samobójcę Jadącego Ulicą? Wydaje mi się wszak, że (mogę się mylić, bo moje wykształcenie medyczne kończy się na Pierwszej Pomocy), urazy kręgosłupa są poważniejsze w skutkach niż wstrząśnienie mózgu. Czy zatem warto zakładać kask mimo nikłego prawdopodobieństwa urazu głowy? Olewamy dużo bardziej prawdopodobne urazy kręgosłupa i innych części ciała - dlaczego jednak ta głowa? A żeby zakończyć bardziej wesoło: Obrazek
×
×
  • Dodaj nową pozycję...