Skocz do zawartości
  • wpisów
    6
  • komentarzy
    28
  • wyświetleń
    17 489

O tym, że w przypadku mojej żony to chyba jednak nie gach czyli reaktywacja Treka :)


adamsmaster

1 931 wyświetleń

Witam wszystkich,

Niby obiecywałem ostatnio, że następny (czyli ten) wpis będzie o jakiś wycieczkach, które miały nastąpić ale wpisu nie będzie. Z trzech powodów. Pierwszy powód, to brak czasu na wyjazdy - może zabrzmi to dziwnie, ale czasem udaje mi się pracować, ostatnio jakby częściej. Drugi to pogoda, która uwzięła się chyba na mnie i za każdym razem jak już sobie zaplanuję i jak wszystko jest przygotowane, to leje jakby się wściekło. A że wścieka się często, to w lesie jest bajoro do kwadratu, a że ja jestem wygodny i nie lubię się uwalić jak świnia (to znaczy lubię, ale nie jak dzika świnia, tylko taka zwykła, z chlewa) to po prostu nie jeżdżę. Trzeci powód to szacunek dla Waszego czasu - nie będę Wam pisał elaboratów o godzinnej wycieczce na najbliższą górkę (akurat wtedy kiedy się nie wściekało, ale nie było czasu na więcej), bo takie wycieczki to się kończą tak szybko, że nawet nie zdążę wyjąć aparatu, a już w domu jestem :). Poza tym w moim rowerowym życiu dzieje się wiele innych fajnych wydarzeń. A więc...

... postanowiłem poczekać. Moja żona mogła się zarzekać, że rower to jest to co jest jej do życia potrzebne i niezbędne, ale o 174 parach butów, 265 nowych ubraniach słyszałem to samo. W końcu kobieta zmienną jest a jej zmienność jej niemierzalna :). Tak na marginesie to moja ukochana pierwsza żona, zarzeka się, że ona w ogóle szmat nie kupuje, ale jak podsumowałem roczne wydatki na ciuchy, to wyszło, hmm, kurde to wyszło, że co roku nowa Reba i to tak bez bólu. Ale wróćmy do zmienności. Moje czekanie trwało 3 dni kiedy znowu wzięła mój rower i pojechała i znowu wróciła zgrzana i szczęśliwa. Ale o rowerze już nie przebąkuje. Czyli jednak wyszło, że chwilowe albo gach, ale nie. Mężu, oznajmiła, potrzebuję rower. Potrzebuję mieć swoje dwa pedały abym mogła na nich śmigać i uciekać przed zbójcami którzy na cnotę mą czaić się mają w zwyczaju. Idź proszę do sklepu i poszukaj dla mnie czegoś co spełni moje wymagania. Więc ja już mimo wszystko szczęśliwy, że nie gach postanowiłem ruszyć na poszukiwania. Na początek, bo ja leniwiec jestem, alledrogo. Szukam i szukam i niby nawet coś znalazłem, ale najlepiej to wiadomo, dotknąć, przymierzyć i wtedy kupić. Wiedząc, że, jak to mówi tytuł pewnego filmu, baby są jednak jakieś inne padło na to, że rower ma być z damską konfiguracją. Postanowiłem owego poszukać u lokalesów w sklepie. Lokalesi powitali, wysłuchali i zaczęli pokazywać różne takie rowery, zachwalając ich niesamowitość i piękno i w ogóle tłumacząc, że u innych lokalesów to co najwyżej można taczki kupić i to tylko ogrodowe. Ale lokalesi mojej czujności nie uśpili i nie udało im się wyciągnąć mojego portfela. A wszystko przez to, że zrobiło mi się wtedy żal kobiet. Bo producenci rowerów traktują je naprawdę zło tego świata (a może i słusznie). Ich oferta sprowadza się do dwóch możliwości. Albo kobieto jesteś typową kobietą więc mamy dla Ciebie typowe wozidło po bułki do sklepu bez specjalnych możliwości rozwoju tegoż wozidła (np. brak na ramie i amorze możliwości montażu hamulców tarczowych) albo jesteś kobieto Mają Włoszczowską i owszem mamy dla Ciebie rower, ale zapłać za niego tyle, że przez najbliższe pięć lat wyprzedaż w szmateksie jedna rzecz za 1 zł będzie dla Ciebie za droga. Nie wiem skąd taka polityka - pewnie producenci rowerów też oglądali ten film na tytuł którego ja się powołałem i wzięli sobie ów tytuł do serca. W każdym razie od lokalesów wróciłem na tarczy. Żona moja rzekła do mnie: mężu nie musi być nowy rower i nie musi być damski, wszak Twoja Kona jest całkiem wygodna i już się przyzwyczaiłam i jeździ się bardzo miło i zajmij się Młodą bo ja idę na rower. Szukam na alledrogo używanych i nawet znalazłem. I tutaj popełniłem błąd. Bo zapytałem się Was moi współforumowicze czy warto go kupić, to nie dość, że nikt mi nie odpowiedział, to jeszcze zostałem tak przelicytowany, że następne trzy dni nic nie jadłem i reagowałem krzykiem na dzwonek od drzwi.

Gdy już doszedłem do siebie, to nagle mnie olśniło. Przecież z racji posiadania młodej Młodej nie ma możliwości żebyśmy razem gdzieś pojechali więc dzielenie się Koną jest całkowicie możliwe. Czyli mam czas na wybór roweru do marca 2015 roku. Uff, odetchnąłem, ale nie na długo. Mój brat, który postanowił zamieszkać pod Lublinem przyjechał do mnie i na kolanach przede mną łkał mniej więcej w ten sposób: bracie mój wspaniały. Ty co posiadasz dwa rowery, błagam Cię, pożycz mi swoją Konę abym i ja mógł doświadczyć obcowania z pedałami, gdy wrócę z pracy i smucę się bom samotny i źle mi tam na obcej ziemi. A Kona Twoja będzie dla mnie jak żona rodzona. Będę o nią dbał i będę ujeżdżał tak często jak tylko będę mógł. Szkoda mi się chłopaka zrobiło więc stwierdziłem, że dam mu ów rower. I dałem choć w tym samym momencie uświadomiłem sobie, że z marca 2015 zrobił się lipiec 2014. A w portfelu pustka. Trzeba coś koniecznie wymyślić i to na szybko. Wieczorem w ostatnią niedzielę, pojechałem do mamy. Zrobiłem co miałem i poszedłem coś sprawdzić do garażu. Stoję pomiędzy tym co kiedyś, gdy ja rządziłem garażem, było bałaganem a teraz gdy rządzi moja mam jest rozpierduchą (jakby to powiedziała moja babcia, jeszcze tylko n@srać trzeba i będzie komplet) i szukam inspiracji. I nagle spojrzałem do góry. Nie wiem czy to przez ten tik którego się nabawiłem gdy żona mnie zaskoczyła swoją miłością do pedałowania czy też to ingerencja Najwyższego ale spojrzałem do góry. A tam po dachem na haku wisi sobie On. On, który kiedyś był własnością Dużego Kuby (jakieś 60 kilogramów temu). On kupiony przeze mnie za 50 zł bo mi było smutno że Duży Kuba rower na złom chce wyrzucić. On, który za rok będzie pełnoletni. On czyli Trek 800 Sport. Stary poczciwy Trek w złotym kolorze, na stalowej ramie. Brudny, uszkodzony, ale jest. Zdjąłem go z haka, trochę przetarłem z kurzu. Przegoniłem pająki, które niezbyt chętnie ale opuściły rower choć ostatni groził mi, że teraz przeniosą się do wnętrza auta. Mojego. Napompowałem koła i zawlokłem do siebie aby żonie pokazać i zapytać się czy możemy na tym coś dla niej zbudować. Żona przyszła, siadła na siodełku, objęła kierownicę w dłonie i... nie nie odjechała, bo rower nie ma łańcucha :). Ale powiedziała, że pozycja może być (akurat ta pozycja jej pasuje, a jak jej ostatnio wieczorem zaproponowałem podobną to się popukała w głowę i z fochem poszła spać - i zrozum tu kobiety) i że jeżeli zamknę się w kwocie 400 zł to mogę jej ten rower przygotować. Więc chciałem wszystkim zakomunikować, że będę przywracał do życia Treka. Będą zdjęcia, będą pytania i mam nadzieję, że będzie zadowolenie mojej pierwszej żony, bo jak nie, to ona już wtedy na pewno znajdzie sobie gacha :)

0 komentarzy


Rekomendowane komentarze

Brak komentarzy do wyświetlenia

Gość
Unfortunately, your content contains terms that we do not allow. Please edit your content to remove the highlighted words below.
Dodaj komentarz...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...