Ok, ja chyba jestem jakiś nienormalny... Pojechałem dzisiaj na swoim weteranie, przymierzyć się do Rometa Aspre 1, oraz do Krossa ESKER 2.0. Na Romecie siedziało się jako tako, ale chwytając na dole za baranka, było mega niewygodnie. I szedł jakoś dziwnie - spodziewałem się że po starym MTB, to będzie płynąć asfaltową ścieżką, a jechało się bez rewelacji...
Na Krossie - wygodniej, dolny chwyt nie sprawiał problemu, ale jakoś tak ciasno (rama L w obu przypadkach). Hamulce to jakieś nieporozumienie. W chwycie górnym, zabiję się w lesie... Kiedy zjeżdżam stromą ścieżką, to cenię sobie chwyt w MTB, gdzie 2 palce obejmują mocno kierę, a dwa zaciskają hamulce. Tu w chwycie górnym nie dam rady awaryjnie wyhamować.
I tak śmigając dzisiaj po z Gdyni do Gdańska po TPK, stwierdzam że dobrze i pewni czuję się na swojej stalowej 15kg krowie na oponach 50 (na zdjęciu w tle).
Wiem że na ścieżkach i ulicach gravel będzie wydajniejszy, ale jakim kosztem? Niby do wielu rzeczy można się przyzwyczaić, ale nie do wszystkiego. Z drugiej strony, mogę niby na upartego kupić gravela na sezon, a jak mi nie podejdzie sprzedam go, i raczej dużo nie stracę, patrząc na ceny.
Rower typu cross - raczej odpada, tragiczna sylwetka (siedziałem na rometowskim Orkan 7). I ta beznadziejnie szeroka kiera - nie mój świat.
Czy to możliwe że jestem tak przyzwyczajony, że jestem skazany na prostego "górala"?