Wczoraj wyjazd szosą w celu zrobienia paru długich i ciężkich podjazdów. Na początek jakiś frajer wyjeżdżając z bocznej ulicy prawie mnie do rowy zepchnął. Po długim podjeździe nogi spięte i tak mi z nerwów drżały, że myślałem że koło pokrzywiłem omijając debila kamienistym poboczem. Miał być lajcik a okazało się, że pobiłem sporo PR. W sumie 41,2 km, 459 m przewyższeń ze średnią 28,6 km/h.