Morderczy tydzień w pracy dobiegł końca. Za oknem wreszcie robi się biało. Czas pomyśleć o nartach. Na razie jednak z biegania na deskach nici, z dwóch względów. Po pierwsze, parę dni temu kupiłem wreszcie upatrzone od tygodni Diamond Elite. Może nadadzą się w zimne dni na rower, trzebaby je sprawdzić. Po drugie, na forum przyszło pytanie.
I to jakie pytanie.
“Czy ktoś testował Schwalbe BJ na śniegu?”
.
Rany, chcą mnie zabić.
Chwila. Polak jestem. Co, ja nie dam rady?
Rzut oka na termometr. Minus dwanaście czy coś.
Chcą mnie zabić.
Kobieta pyta. Prawdziwy maczo dałby radę.
Grube gacie. Na wierzch cienkie spodnie Milo. Koszulka. Cienka bluza. Windblocker. Buty, niech będą stare, niezawodne Rossignol GTX. Jeszcze nie wiem, jak dobra to decyzja. Rękawiczki: Diamond Elite. Wprost śliczne są. Doświadczenie wkłada za mnie do plecaka stare HiMountain Thinsulate. Polarowa czapka. Moje szczęście patrzy na mnie z politowaniem: “Kup ryż”. Gdzie ja w tych krzakach ryż jej znajdę?
Sypie. Ostrożnie wyjeżdżam za bramę. Jadę. Jadę! Śnieg jest ubity przez auta, pewnie i na slickach jakoś by było. Polna droga. Hm. Jak w lecie. Zaskakujące. Rozluźniam mięśnie niewymownej części ciała. Naprawdę jadę i żyję. Zakręt. Jakoś idzie. Znowu asfalt. Delikatnie próbuję trochę szybciej. Wciąż zachowuję pion. Szok. Kochane, nie uwiązane pieski znowu dopingują mnie do szybszej jazdy. Może w pola? Może uda się zrobić tą trasę, którą sobie zaplanowałem na lepsze dni?
4-ty kilometr, pierwszy śnieg w ustach. Zapatrzyłem się w wylot wąwozu, jakieś pół kilometra dalej, a zalodzone, zamarznięte koleiny nie ułatwiły jazdy. Nieźle jest. Na lodzie oczywiście nie mam większych szans, ale na śniegu jedzie się jak na asfalcie. Totalne zaskoczenie.
Tymczasem zakładam Thinsulate'y na Diamond Elite. Mniej efektowne, zdecydowanie bardziej efektywne. Kawałek dalej w ogóle przestaję czuć palce. Za ciasno. Diamondy lądują w plecaku. W zimie są do niczego.
Wjeżdżam w wąwóz. Jasny gwint, strumień nie zamarzł. Trasa niestety prowadzi tak, że albo wracam, albo z kilometr dalej muszę jakoś go przejechać. W lecie to latwizna, jest bród, ale w zimie? Ładny widok na strumień. Wyciągam komórkę, żeby zrobić zdjęcie. “Low battery”. Kurcze. Bateria ląduje w rękawiczce. Może pomoże.
Hm. Bród wciąż jest, ale lód po obu brzegach spiętrzył wodę i zamiast pięciu centymetrów wody na środku strumienia jest z dwadzieścia. Minus naście i nie zamarzło. Rozpacz. Może wyżej będzie lepiej? Gdzie tam, trzymetrowa skarpa. Niżej? Zamiast dwudziestu centymetrów - jakieś pół metra. Dookoła rozlegają się hałasy. Zaprzęg? Tu? Strzał wyjaśnia sprawę. Nagonka. No tylko tego brakowało. Ostrożnie włażę na lód, który głuchym tąpnięciem udaje Gandalfa w Morii, “You shall not pass!”. Nie stras, nie stras. Panie przodem: wypycham Nunu jak najdalej, przeskakuję po pedałach, ale lewa noga i tak wpada do wody. Mokro? Nie. Niech żyją Rossignole, niewygodne cholery. Rower na ramię i łoję niską skarpę po drugiej stronie strumienia. Wyłażę wprost na jednego z naganiaczy.
Dwa kilometry dalej wjeżdżam na asfalt. Doprowadzi mnie w okolice rezerwatu, przez który od kilku tygodni bardzo chcę się przejechać. Mapa obiecuje tam same cuda. Na razie zaśnieżoną drogą stromo w dół. Najpierw ostrożnie, ale po chwili wciskam pedały na maksa.
Jestem na skraju rezerwatu. Jazda do góry. Jest naprawdę pięknie. Sarna. Jak ona skacze, po prostu stać i patrzyć. Druga. Trzecia. Szczęścia chodzą trójkami. Spryciary. Tutaj panowie myśliwi nie mają czego szukać. Ruiny jakiegoś starego, wielkiego budynku czy bunkra, ale nie chce mi się po nich myszkować. Trochę już mam dość. Zatrzymuję się, żeby złapać oddech i znowu spróbować zrobić jakieś zdjęcie. Dookoła ładnie, ale nic szczególnego. Udało się. Mam czym udokumentować ten głupawy wyczyn. Wyjeżdżam z lasu na wzniesienie, lodowaty wiatr zatyka mi twarz, niewiele widać. Zjazd, prawie nie hamuję. Na dole nie będzie tak wiało. Droga do domu, skręcam do sklepu. Będzie i ryż.
Podsumowanie: jedna gleba i ze trzy pół-gleby, w porę się podparłem. Wszystko na lodzie.
Dochodzę do wniosku, że Schwalbe popełniło błąd. Te opony nie powinny nazywać Black Jack, tylko Snow Jack. Albo: “Schwalbe Black Jack Winter Edition” Jeśli ktoś ma jakieś kontakty w Schwalbe, niech im to zaproponuje. Albo nie, bo jeszcze podniosą cenę. Nie miałem nic do czynienia z oponami na śnieg, ale te wydają się teraz idealne: są wąskie, mają gęsty, raczej niezbyt głęboki bieżnik, z którego śnieg wypada od razu po wjechaniu na ubitą drogę albo na asfalt. Nie odczułem większej różnicy między jazdą po śniegu i jazdą po podobnym terenie, bez śniegu. Może ktoś bardziej doświadczony dostrzeże jakieś wady BJ w takich warunkach.
Wciąż sypie.