Skocz do zawartości

Czyzby

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    440
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Wpisy na blogu dodane przez Czyzby

  1. Czyzby
    Tonsillektomia mnie nie zabiła ale zaowocowała niestety kolejną dłuższą przerwą w kręceniu. Pierwsze dwa tygodnie bezpośrednio po zabiegu okazały się męczarnią (czyt. „jednak ból”, no i nie obyło się bez przygód…). „Prowadzenie oszczędzającego trybu życia dwa tygodnie po zabiegu, brak wysiłku, etc. …” w/g zaleceń oczywiście okazało się fikcją ponieważ już na drugi dzień po wyjściu ze szpitala pojawiłem się na służbie w pracy – poza tym w moim przypadku jest to raczej niewykonalne (ów oszczędzający tryb życia) wobec obecności dwójki małych terrorystów w domu, buhahaha.
     
    Tak więc od tygodnia zaczynam kolejny początek. Trzytygodniowa w sumie przerwa nie minęła tak zupełnie rowerowo-bezproduktywnie jakby się mogło wydawać. Zwiozłem moją Maszynę do serwisu (TAK, wiem… popełniłem świętokradztwo ale kompletnie nie miałem wtedy czasu by samodzielnie przeserwisować rower w domu ) celem regulacji względnie odpowietrzenia i zalania przedniego hydraulika, wymiany na nowe sfatygowanych kółeczek przerzutki tylniej oraz wyczyszczenia i przesmarowania na nowo łożysk tylnej piasty (w kolejce do wymiany czekają też linki i pancerze ale to już następnym razem, i pewnie zrobię to sam o czym dalej). Nie wiem czy to pech czy też złośliwość panów serwisantów (trochę trułem im dupę) – hamulec wcale lepiej wyregulowany nie jest (naprawdę tylko tyle można niego wykrzesać ?! normalnie aż nie wierzę…) a uszczelki fabrycznie nowego górnego kółeczka przerzutki tylnej… założono mi odwrotnie. Przedwczoraj dokładnie czyściłem i smarowałem to i owo więc poprawiłem i jest git. Pytanie tylko takie: za co ja k… w tym serwisie płacę no i dlaczego tak drogo ? Po raz kolejny potwierdza się stara prawda, że jak chce się mieć rower zrobiony na tip-top to lepiej... nie oddawać go do serwisu tylko zrobić samemu.
     
    W międzyczasie zima schowała się na dobre i powoli powraca tak długo wyczekiwana wiosna. Chociaż robi się coraz cieplej i słoneczniej za oknem, nad ranem jeszcze przymrozki i chłód. Dwa dni temu np. padał śnieg. Drobne zawirowania pogodowe trwają nadal a ja cieszę się, że jednak pozostawiłem swoje błotniste Dirty Dany i nie zamieniłem ich na Nobby Nic’i. Przez ostatnie dni trochę popadało i ilość błota w okolicznym lesie dosłownie powala, a to głównie dzięki pracom „porządkowym” przeprowadzonym przez panów leśników. Wywóz ciężkim sprzętem sporej ilości drzewa ze ścinki zmielił oraz powywracał do góry nogami większość dróg i zamienił je w błotne grzęzawiska (ku mojej uciesze rzecz jasna ! ).
  2. Czyzby
    Z dwóch tygodni bez roweru zrobiło się ich aż dziesięć (!). Kolejne dwie anginy pod rząd w komplecie z terapią kilku antybiotyków (w dawce końskiej) drastycznie zrewidowały moje podejście do kwestii tonsillektomii (tj. usunięcia migdałków). Przez 10 lat laryngolodzy wszelakiej maści nie dali rady namówić mnie na ów zabieg, tak ja w dwa tygodnie namówiłem sam siebie – szczególnie ostatnia angina dała mi się we znaki, tak mocno po bandzie jeszcze nie było a z anginami znam się wszak nie od dziś. Zabieg już za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że skutecznie rozwiąże to mój problem częstych i nawracających angin, no a w wyniku tego przerw w kręceniu.
     
    HA ! Tymczasem powoli mamy wiosnę. Dziś kliknęło mi pierwsze 15km po anginowej przerwie.
    Ciemność poranka, cisza błotnistego lasu, delikatna mżawka… Początek nowego sezonu idealny.
  3. Czyzby
    Po 12-tu godzinach nierównej walki z wiatrakami (dyżur w pracy) pokręciłem sobie delikatne, wieczorne, błotno-deszczowe 28km przez las. Niedawno wróciłem i jestem teraz rzeźbą z błota. Moja maszyna również wymaga kąpieli – wszystko jest po prostu totalnie zamulone błotem, liśćmi i szczątkami lasu. Przynajmniej widać po rowerze, że gdzieś się było.
     
    Osprzęt gęga prawidłowo, co prawda przy zmianie przełożeń zaczęło ciut szarpać na przednim blacie no ale to pewnie wina zawalenia wszystkiego błotem i leśnym syfem. Amortyzator dostał 110psi i chyba jest już teraz dobrze, przetestuję go w trudniejszym terenie na dniach, najwyżej jeszcze podpompuję jeżeli nadal będzie zbyt miękki.
  4. Czyzby
    Ponownie zaczynam jakby od zera, a przynajmniej takie mam wrażenie (brzmi to niemal jak kolejny początek sezonu). Tak po prawdzie, nie powinienem już w tym sezonie kręcić w ogóle i wręcz kurować się / podleczać do rozpoczęcia sezonu kolejnego (to wycięcie migdałków…), no ale wiecie jak to jest. Bez roweru trudno – normalnie jak bez nogi – a głosy w głowie ciągle coś każą, wołają do lasu, itd. Poza tym ileż można symulować chorego, na dłuższą metę jest to skrajnie nudne.
     
    Kolejna przerwa „zdrowotno-rehabilitacyjna” chyba już za mną (?!), równe 5 tygodni to sporo, a było już przecież tak dobrze, niemal doskonale. Trochę szkoda gdyż jestem w związku z tym jakieś 1 000-1 500 km w plecy. Przerwa stanowczo za długa a lada moment zapada koniec sezonu. Ehhh, nęka mnie ogromny niedosyt wrażeń – z zaplanowanej kilkudniowej włóczęgi po Borach Tucholskich nici, poza tym planowałem w tym roku jakiś delikatny start, chociażby na dystansie Mini. Ot tak, czysto zabawowo, by zobaczyć jak to jest bo jeszcze nigdy nie miałem okazji (tak wiem, aż wstyd się przyznać !). Liczyłem na jedną z dwóch imprez: VII MTB Gdynia Maraton lub MTB Bike Tour w Gdańsku. Niestety, jak na razie raczej nic z tego. Puenta jest taka, że postaram się kręcić ile się da oraz jak długo się da. A czy pogoda oraz zdrowie pozwolą ? No zobaczymy !
     
    W warsztacie powoli do przodu, przerwa w kręceniu stała się przyczynkiem do zakończenia kolejnego etapu „wyścigu zbrojeń”. Maszyna wychuchana, nasmarowana, wyregulowana na tip-top. No i w końcu wygląda dokładnie tak, jak sobie założyłem na samym początku przebudowy, czyli ponad dwa lata temu (chociaż podobno – w/g pewnego powiedzenia – rower doskonały nie istnieje, zawsze znajdzie się w nim coś, co można zmienić lub udoskonalić ). Nowe pedały zatrzaskowe zostały pięknie pokryte czarnym krylonem. Niestety okazało się, że – hmmm, gdzieś już to słyszałem – zamówionych dwukrotnie butów (kliknięte w dwóch różnych sklepach: w jednym nie trafiłem z rozmiarem, w drugim okazało się, że sprzedali mi sprzedany towar) nie ma w całej Polsce w interesującym mnie rozmiarze (!). Wyszły. Cóż, szukam teraz czegoś od Speca… Z innej beczki: mój stary, wysłużony wojskowy Pro-Tec Ace Water otrzymał nowe malowanie ponieważ był już mocno podrapany i poobijany, w nowych barwach występuje teraz także blacha i mocowanie do NVG; być może na czerepie kasku pojawi się jeszcze, wzorem znajomych specjalsów z MON’u, kamuflaż oraz rzepy do mocowania naszywek IFF w IR.
     
    Amortyzator nadal czeka na przegląd ogólny, ew. wymianę płynów ustrojowych i co tam będzie konieczne oraz na – to przede wszystkim – zmniejszenie skoku do 100mm. Niestety chwilowo nie mam czasu się tym zająć. Cóż, pewnie dopiero na zakończenie sezonu.
     
    Powoli w mojej Maszynie nie ma już czego zmieniać. Czyżby ? Złapałem kolejną korbę, otóż – zgodnie z panującym trendem – zapragnąłem pozbyć się dętek, HA ! Jednakże to już jest plan zdecydowanie na nowy sezon, gdyż podejrzewam, że do końca tego roku będę kręcił raczej dość okazjonalnie, tak więc cała ta ekwilibrystyka z mleczkiem / uszczelniaczem / whatever plus zakup wszystkiego (taśmy, wentyle, pompka warsztatowa, uszczelniacz, etc.) nie mają na obecną chwilę większego sensu. W każdym razie sondowanie rynku trwa a wizja zaczyna się krystalizować.
     
    Zaś oknem poranki robią się coraz bardziej rześkie. W związku z tym w mojej rowerowej szafie przybyło ostatnio sporo ciuchów - teraz jestem przygotowany na niemal każdy wariant pogodowy.
  5. Czyzby
    Historia lubi się powtarzać i zataczać koło. Mniej lub bardziej w każdym razie. I znowu minęło trochę czasu od ostatniego wpisu. A wydarzyło się całkiem sporo przez ten okres, licznik wyklikał dużo kolejnych kilometrów.
     
    To może od początku.
     
    Jakieś 2 tygodnie temu zabiłem na śmierć tylną obręcz (Mavic XM719), po prostu pękła w dwóch miejscach – podobno Mavici tak mają. Cóż, trochę zbyt wcześnie zakończyła swój żywot. Niezwłocznie zamówiłem więc nową a przy okazji serwisu tylnego koła wymieniłem na nowe okablowanie (linki + pancerze) tylnego V-brake’a oraz obu przerzutek. Oraz fajkę z tyłu bo też umarła śmiercią tragiczną. Wszystko chodzi teraz miło i delikatnie, bez oporów. Zaś przedni hydraulik został w końcu i nareszcie zalany i odpowietrzony. Poprawa w sile hamowania oraz twardości klamki jest wyraźnie zauważalna.
     
    Niestety od 1,5 tygodnia prowadzę dramatyczną walkę z zapaleniem oskrzeli. Brak migdałków nie jest obojętny przy obniżonej odporności i nadreaktywności oskrzeli, którą to u mnie odkryto… Dwa tygodnie w pracy na dyżurze niemal non-stop, dzień i noc w klimatyzacji w samochodzie a upałach dookoła, ciągłych zmianach ciepło-zimno – to po prostu musiało się tak skończyć. Już wiem, że wrzesień mam zupełnie z głowy, pozostaje jeszcze zawalczyć o październik i listopad. Może się uda.
     
    Długotrwałe dylematy czy wymieniać moje aktualne platformy na platformy niskoprofilowe z wkręcanymi pinami bądź na zatrzaskowe SPD'ki zostały definitywnie ucięte. Wybór padł na pedały Shimano PD-M770. Kliknięte i kupione, bo okazja była. Buty też już wybrałem (Mavic Razor) ale ten wydatek zaplanowałem na przyszły miesiąc, może "po sezonie" trafię na jakąś obniżkę ? Będzie wesoło z ustawianiem bloków no i podczas pierwszych jazd.
     
    Co do pozostałych decyzji różnorakich – trochę to trwało ale w końcu doszedłem do wniosku, że 120mm skoku to dla mnie jednak za dużo i przy okazji najbliższego serwisowania oraz przeglądu amortyzatora, wymiany oleju itd. jego skok zostanie zmniejszony do 100mm, czyli na tyle ile było pierwotnie. Nareszcie przestanie mi podrywać przednie koło na większych podjazdach. Zresztą i tak jeszcze nigdy (tj. przez minione dwa sezony) nie udało mi się „zamknąć” w całości tego amortyzatora, jego skok był więc zupełnie niewykorzystany – a wierzcie mi, że DOBRZE MOCNO próbowałem. Być może dlatego tak wczesną i nieoczekiwaną śmiercią umarła tylna obręcz, hehe.
     
    Maszyna na stojaku, skoro nie mogę kręcić to sobie w niej gmeram pomału tu i tam. Prezentuje się naprawdę zacnie. Na zewnątrz wnętrza warunki do jazdy wymarzone, w końcu nie pada od kilku dni, więc słyszę GŁOSY. Ale nie, bo to zbyt proste by było. Aktualnie jestem – jak na złość – czasowo izolowany.
  6. Czyzby
    Korzystając z chwili wolnego czasu w pracy, wykonałem kilka bieżących czynności warsztatowych. Przede wszystkim zmyłem z Maszyny grubą warstwę błota, resztek liści, gliny oraz wszelkiego innego syfu. Dokładnie wyczyściłem i przesmarowałem napęd oraz to i owo tu i tam. Dokonałem drobnej regulacji przerzutki przedniej. Podpompowałem opony. Następnie ze smutkiem zdjąłem nieżywe siodło (przedwcześnie połamane Fi’zi:k Gobi XM) – niech mu ziemia lekką będzie. I… czym prędzej zamontowałem takie samo ale nowe, HA ! Oba siodełka są dosłownie takie same, bo nawet datę produkcji (rok i miesiąc) mają identyczną, pozostaje więc modlić się do Rowerowego Boga o znacznie dłuższy żywot siodła aktualnie panującego.
     
     
    P.S. – Następnym razem pobawię się z zalewaniem i odpowietrzaniem przedniego hydraulika, dziś niestety zabrakło czasu.
  7. Czyzby
    Po kolejnej nieobecności na blogu pora napisać kilka słów aktualizacji. W nawiązaniu do moich poprzednich wpisów – obecnie dzieje się u mnie jeszcze więcej. W pracy, w domu, wszędzie młyn niesamowity, za to kręcę praktycznie codziennie, i to głównie w terenie. Kilometry klikają na liczniku szybko, na szczęście kolana doskwierają mniej a chwilami w ogóle. Rowerowo prę do przodu w zawrotnym wręcz tempie, w nogach moc jak jeszcze nigdy. I nie daję się kontuzjom. Od ponad dwóch tygodni cisnę ze złamanym palcem II stopy lewej (a spadł mi w robocie taki kawał stali na nogę). Przystopowałem na kilka dni tylko dlatego, że... skręciłem nogę w stawie skokowym – rzecz jasna lewej nogi, hyhy. Ale na szlak planuję wrócić już pojutrze na przekór drobnemu przeziębieniu, które mnie teraz męczy. NO.
     
    Powiększyła się zawartość szafy o parę nowych ciuchów (od Endury rzecz jasna). Od momentu zakupu, z pleców praktycznie nie zdejmuję nowego plecaka – Dakine Drafter. Po ostatnich ulewach dokupiłem do niego pokrowiec (Evoc Raincover Sleeve) bo już znudziły mi się turbo-akrobacje z workami foliowymi. I ten zestaw sprawdza się absolutnie wyśmienicie !
     
    W warsztacie pojawiło się długo oczekiwane narzędzie – klucz dynamometryczny (od PRO). Przy okazji testowania nowego klucza wyrzuciłem ostatnią podkładkę spod mostka i teraz jest zauważalnie lepiej. Proces reanimacji przedniego hydraulika trwa. Po wymianie zarżniętych na amen fabrycznych klocków na metaliczne Kool-Stop’y nastąpiła dramatyczna poprawa w sile hamowania. Co ok. 400km następuje żonglerka łańcuchami i wymiana na najkrótszy. Muszę jeszcze w wolnej chwili delikatnie odpowietrzyć ów nieszczęsny przedni hamulec, BLEED KIT od Avida czeka. Nowe linki i pancerze również czekają na wymianę (Jagwire Ripcord) bo zmiana biegów staje się coraz bardziej siłowa.
     
    I tutaj ciekawostka: podczas jednej z ostatnich wycieczek zabiłem na śmierć swoje siodło (Fi’zi:k Gobi XM) – złamało się w połowie plastikowe usztywnienie… Trochę niespodzianka, że umarło tak wcześnie bo ma za sobą raptem 3 350km. No i szkoda gdyż bardzo je polubiłem. Zmuszony sytuacją, kliknąłem na AlleTanio takie samo.
     
    Hmmm… Czy coś jeszcze ? Tak, kupiłem też lampkę podsiodłową Fi’zi:k Blink – trzeba być widocznym na drodze. Ostatnio coraz częściej wyjeżdżam z lasu nocą do miasta a mały wojskowy marker (GLO TOOB) zamocowany na plecaku spadochronową gumą może być momentami niewystarczający.
  8. Czyzby
    I znowu „wciągnęło” mnie na jakiś czas. Majowy weekend minął mi w pracy, podobnie jak ostatnie tygodnie. Pomimo braku epickich wypraw i wypadów w teren, licznik klika dalej – średnio ok. 150-200 km tygodniowo, głównie po lesie więc nudy. Moje lewe kolano nie pozwala o sobie zapomnieć wobec czego szaleństw nie ma, ale bez paniki, jeździć się da.
     
    Z bieżących wydarzeń warsztatowo-naprawczych: dziś wyregulowałem przednią przerzutkę. Tj. obniżyłem o 2mm obejmę na rurze podsiodłowej (bo wysokość wodzika przerzutki nad blatem była za duża), ustawiłem wodzik przerzutki równolegle do trybów (bo się przekosił i chrobotało łańcuchem), pokręciłem też śrubkami skrajnych wychyleń oraz ustawiłem naprężenie linki. Teraz wszystko chodzi jak trzeba. WOW ! Nie wiedziałem, że to aż tak banalnie proste (gwoli wyjaśnienia – robiłem to pierwszy raz w życiu)… Kolejna rzecz, którą mogę teraz wykonywać samodzielnie a nie w jakimś z dupy „serwisie”, gdzie nie zrobią mi tego należycie i zgodnie z certyfikatem jakości usług ISO9001.
     
    Przy okazji gmerania w Maszynie wyregulowałem tylnego V-brake'a i przesmarowałem nowy łańcuch (w końcu i nareszcie przeszedłem na system trzech łańcuchów – co ok. 400 km wymieniam na najkrótszy). A tak poza tym to linki i pancerze zaczęły wołać o wymianę (po bezawaryjnym przeżyciu dwóch zim w soli i wodzie) – powoli nadszedł ich kres, pewnie jakoś niedługo zamówię nowe i założę (jak czas oraz rodzina pozwolą, hyhy).
  9. Czyzby
    Od lat nie pamiętam takiej jesieni ! Jest chłodno, od niedawna trochę mroźno ale, co najważniejsze, nadal w miarę sucho i o dziwo (na razie ?) bez nieprzyjemnej jesiennej słoty. Pogoda wprost idealna ! Niestety nie mam zupełnie czasu na epickie wyprawy (rowerowy wypad za miasto z noclegiem gdzieś w terenie), w tym sezonie żadna taka jeszcze nie nastąpiła – cóż, sprawy zawodowe oraz rodzinne obowiązki skutecznie ograniczają mój czas wolny – ale za to świetnie wychodzą mi leśne dojazdy do pracy. Dobre i to. Na liczniku stuknęło wczoraj 1.970km, 2.000km dokręcę do końca tygodnia (jeżeli nie jeszcze dziś, hehe). Tym samym udało mi się zrealizować plan na ten sezon, poważnie zmodyfikowany ale jednak. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak mnie to cieszy, bo jeszcze w marcu nie wiadomo było czy w ogóle uda mi się wrócić na rower (kontuzja)... Tymczasem grudzień już za pasem – to rozpoczęcie okresu przejściowego ale również kompletny przegląd i serwis mojej Maszyny. Oraz rzecz jasna, przygotowywanie się i wytyczanie planów na sezon 2012 !
     
    Polubiłem to nocne, leśne rowerowanie. Znudziła mnie stała i ustalona trasa, za każdym razem staram się choć trochę ją zmienić – szukam coraz to nowych ścieżek, czasami nawet jadę wręcz „na około”. I nie jest ważne czy ciemno, czy zimno, zupełnie mi to nie przeszkadza. Za oknem mgła i mżawka a w lesie panuje przyjemna cisza oaz czuć zapach jesiennych liści.
  10. Czyzby
    Bozia rzecz jasna nie uchowała mnie z daleka od infekcji ani kontuzji wszelakiej – w zeszłym tygodniu trochę się podziębiłem na skutek permanentnego moknięcia na deszczu a także złapałem niewielki uraz łokcia przy okazji dość widowiskowego upadku, nota bene na rowerowej alejce. Ale to nic bo od dziś znów na szlaku. I chociaż warunki pogodowo-klimatyczne zachęcają bardziej do leżenia w domu na kanapie pod kocem z gorącą herbatą w ręku niż walki z błotem, mgłą, ciemnością czy coraz bardziej dającym o sobie znać chłodem (nad ranem jak wyruszałem w trasę, termometr wskazywał +4st. C), taka jazda ma w sobie pewien urok i niepowtarzalny klimat, szczególnie podczas myszkowania lasami. Na szlakach czy ścieżkach normalnie NIKOGO poza zwierzakami ! Ja tam bardzo lubię bo tempo mam wtedy jakby sam szatan za mną gonił, buehehe.
     
    Rower to taka fajna rzecz, że ciągle coś się przy nim gmera i kombinuje, zmienia oraz modyfikuje. Trwało to trochę ale, metodą prób i błędów, nareszcie udało mi się znaleźć właściwe ustawienie nowej kierownicy – a w kontekście tego – klamek i manetek. Tutaj już nic nie kombinuję więcej i przyzwyczajam się teraz do aktualnego optimum. Dopiero co zamontowana na kierownicy latarka (Sigma Powerled Black) zdała dziś test ścieżkowy celująco, szkoda tylko, że na tym zimnie, w trybie największej mocy pochłania prąd w iście zastraszającym tempie (na szczęście posiadam całą baterię akumulatorków AA zatem nie jest to problem, po prostu zawsze zabieram ze sobą zapas). Mała uwaga – dwuczęściowe plastikowe mocowanie tej latarki do kierownicy trochę hałasuje od wstrząsów na wertepach i wybojach. Musiało więc zostać rozebrane / rozkręcone oraz podklejone w dwóch miejscach dwiema warstwami nieocenionej (jak zawsze) taśmy izolacyjnej. Teraz już jest cisza. Pozostały drobne detale – regulacja przerzutki tylnej (wylądowałem na niej ślizgiem podczas ostatniej gleby i od tego czasu trochę chrobocze na skrajnych miękkich przełożeniach), rozebranie i przesmarowanie łożysk w piastach (lub ich ewentualna wymiana), etc.
     
    Radośnie też oznajmiam, że walka z błotem i syfem nieustannie trwa nadal, ale już nie po każdej jeździe. Przynajmniej widać, że rower jest konkretnie używany a nie piękny, ładny, wystawowy.
  11. Czyzby
    Jest chłodno, wietrznie i ostatnio coraz bardziej mokro. To jednak nic, najbardziej nie cierpię odmulania z syfu roweru oraz prania / czyszczenia ciuchów czy plecaka po każdej jeździe. Warunki na zewnątrz wnętrza są skrajnie nieprzyjazne – ślisko, ciemno, trzeba uważać bo o wywrotkę naprawdę nietrudno. Podczas moich wczesno-porannych (vel nocnych, w zasadzie zacząłem jeździć wyłącznie po ciemku) eskapad, za każdym razem staję się mokrą rzeźbą z błota bo rzecz jasna za każdym razem, mniej lub bardziej, pada. Zaczynają mi też wyraźnie marznąć ręce oraz stopy (powoli można zmieniać rękawiczki oraz odkurzyć neoprenowe ochraniacze na buty). Ale tak, lubimy jak jest pod górę. Z reguły właśnie na przełomie października i listopada, pomimo wahnięć pogodowych, wykręcam najwięcej klików. Póki co na liczniku stuknęło 1.750km – tak jak pisałem wcześniej – miało być więcej no ale jest jak jest. Bardzo jednak będę się starał by dokręcić do 2.000km w tym sezonie, Boże uchowaj od infekcji / kontuzji wszelakiej !
  12. Czyzby
    Ktoś kiedyś napisał na tym forum, że na rowerach się jeździ a nie o nich pisze. Co racja to racja, pewnie dlatego mnie tu tyle czasu nie było. Przez minione miesiące w końcu miałem okazję pokręcić i – co najważniejsze – kręcę dalej. I chociaż właśnie przekroczyłem niewiele ponad 1.500 km przebiegu (w/g wstępnych planów na ten sezon powinno być teraz dwa razy więcej…), to biorąc pod uwagę, że z powodu kontuzji kolan tak naprawdę zacząłem kręcić dopiero w maju (stopniowo rozkręcając się do lipca), chyba nie jest aż tak źle (tak na marginesie – właśnie ponownie wracam do jeżdżenia po 2tyg. przerwy z powodu anginy, hehe).
     
    Z innej beczki – aktualnie nie wyjeżdżam z lasu. Kolejny już raz zakochałem się w TPK. Nawet dojazdy do pracy twardo cisnę lasem (oczywiście chucham i dmucham na kolana !), starając się jak najbardziej omijać trasy przez miasto. Alejki rowerowe i chodniki powiewają nudą a ja zupełnie nie mam nerwów na dramatyczne manewry pośród przechodniów i niedzielnych rowerzystów…
     
    Pogoda wariuje i jesień wyraźnie zaznaczyła swoją obecność. Rano, kiedy wyjeżdżam do pracy (czyli ok. godz. 5.oo-5.3o), temperatura waha się od 4 do 8 stopni C… Delikatnie mówiąc jest RZEŚKO i trzeba się dobrze przykładać do rozgrzewki. Wyjazdy i powroty po ciemku. Cisnąc lasem ile fabryka da jest wtedy moc bo z reguły zapominam latarki.
     
    Korzystając z krótkich chwil wolnego czasu, zakończyłem – przynajmniej na razie – proces tuningu mojej Maszyny. Nowa kierownica została przycięta brzeszczotem (z 660mm skróciłem ją do 630mm). Kierownicę, mostek i hamulec wraz z klamką prysnąłem rzecz jasna wojskowym krylonem na czarny mat. Założyłem też nową tarczę na przód (patrz GARAŻ / SPECYFIKACJA). Rower nareszcie wygląda tak, jak to sobie założyłem jakieś 1,5 roku temu… Zakup giętej oraz szerszej kierownicy okazał się strzałem w dziesiątkę ! Rower prowadzi się doskonale, wyraźnie odczuwam różnicę ‘in plus’ w stosunku do jej (prostej) poprzedniczki o szer. 560mm. Jest stabilniej i tak jakoś pewniej, chociaż pierwszy slalom w nowej konfiguracji pomiędzy drzewami niemal zakończył się wypadkiem śmiertelnym, haha.
     
    Wczoraj i dziś jazdy testowe – pozostało wyregulować skok klamki nowego przedniego hamulca, pochylenie klamek i manetek i… i chyba tyle jak na razie. Reszta to JEŹDZIĆ !
  13. Czyzby
    Obcy w moim kolanie ciut się wyciszył ostatnimi czasy, chociaż nadal jestem w trakcie rehabilitacji oraz leczenia. Sprawy mają się jednak na tyle lepiej, by po kolejnej dłuższej przerwie powrócić do kręcenia. Na razie oczywiście dupy nie urywa i zmuszony jestem jeździć bardzo ostrożnie oraz na niewielkie dystanse. Klikam więc po mieście lub do pracy, sporadycznie zaliczając rekreacyjne ścieżki leśne. No cóż, niestety nie ma innej opcji skoro jest się dziadkiem oraz inwalidą wojennym.
     
    Rower zdaje się klikać i gęgać jak należy, w końcu i nareszcie jest wyregulowany jak trzeba, wszystko „gra i buczy”. W międzyczasie kolejnych km wyszło, że tajemnicze klikanie w okolicy łańcucha / korby nie jest spowodowane przez spinkę do łańcucha ani łańcuch. Moje platformowe Accenty być może są na maszynach oraz wagi lekkiej ale mają zasadniczą wadę – śruby ramek tych pedałów mają tendencję do odkręcania się co powoduje emitowanie niepokojących dźwięków. Poza tym same ramki wyginają się przy byle uderzeniu. Mam nadzieję, że klej do gwintów załatwi sprawę, chwilowo jest sukces (tj. cisza, haha).
  14. Czyzby
    Tak w telegraficznym skrócie...
     

     
    Po wymianie łańcucha na nowy płaczliwe jęki i rzężenia ustały. Nowe opony spisują się znakomicie – w porównaniu z poprzednimi „czołgowymi” Maxxisami High Roller 26x2.35 (bądź co bądź przeznaczonymi do DH) rower stał się teraz żwawszy i szybciej przyspiesza. W terenie nie zauważyłem na razie różnic w przyczepności chociaż na bardzo miękkim, miałkim piasku Nobby Nic trochę jakby myszkują na boki (Maxxisy parły twardo do przodu nic sobie z takiej nawierzchni nie robiąc), jak mniemam dalsze eksperymenty z różnymi wartościami ciśnienia przyniosą na tym polu poprawę. Za to na asfalcie są o wiele głośniejsze, przynajmniej nie muszę używać dzwonka. Nastąpiła również zmiana zdecydowanie in plus w kwestii komfortu mojego... siedzenia – w końcu i nareszcie znalazłem właściwe ustawienie siodła, m.in. przesunąłem je 1 cm do przodu, no i poza tym zacząłem jeździć z pampersem (Endura Mesh Clickfast Liner).
     
    Pogoda coraz lepsza a głosy w mojej głowie kuszą ambitniejszymi wyzwaniami, na szczęście rozsądek zachowuje rewolucyjną czujność i skutecznie je zagłusza, mając na względzie nadal niepewną sytuację mojego co rusz dającego o sobie znać kolana.
  15. Czyzby
    Wielkanocne szaleństwo w pełni a ja w międzyczasie dokonałem w warsztacie kilku drobnych zmian. Przede wszystkim wymieniłem łańcuch na nowy ponieważ stary (raptem niewiele ponad 900km przebiegu, i to czyszczony oraz smarowany jak trzeba !) wydawał z siebie zdecydowane pozimowe jęki oraz rzężenia, dając jasno do zrozumienia, że ma już dość. Ponadto przeprosiłem się ze spinką do łańcucha (ConneX Link Wippermanna) – naprawdę nie wiedziałem, że obsługa łańcucha może być taka prosta, haha ! No i po co było tak uparcie utrudniać sobie życie jakimiś „cudownymi” maszynkami do czyszczenia łańcucha ? Rozwiązania najprostsze są najbardziej skuteczne.
     
    Dziś założyłem nowe opony i tym samym zakończyłem 2. etap tuningu roweru. Po głębszym zastanowieniu się, wybrałem jednak Schwalbe Nobby Nic Performance 26x2.25 zamiast Rocket Ronów Performance 26x2.25, mając nadzieję na ich większą uniwersalność w trudniejszym terenie oraz zwiększoną odporność na przebicia (na czym, powiem szczerze, zależy mi w sumie najbardziej). Poza tym nie ukrywam, że trochę do powiedzenia miała też cena wersji EVO – cóż, nie można mieć wszystkiego. Praktyka pokaże czy wybór okazał się słuszny. Kto nie próbuje ten nie jedzie !
     
    W ciągu ostatnich dni udało mi się również skompletować wszelkie elementy potrzebne do rozpoczęcia etapu 3. przebudowy – tj. kierownicę, wspornik kierownicy, gripy, hamulec hydrauliczny na przód. Nie spodziewałem się, że uwinę się z tym tak szybko ! Niestety na montaż nowe części będą musiały sobie trochę zaczekać bo o grzebaniu w rowerze póki co nie ma mowy (nie mam zupełnie na nic czasu z powodu skomplikowanej sytuacji zawodowej oraz gruntownego remontu domu, który rusza ponownie po Świętach). Ale do Dnia Dziecka – mam nadzieję ! – powinienem się wyrobić. Bo kierownicę trzeba delikatnie upiłować, przewód hamulca skrócić, całość potraktować krylonem... itd. itd.
  16. Czyzby
    Minęło sporo czasu zanim ponownie dosiadłem mojej Maszyny. Nieszczęsna kontuzja kolana oraz późniejsza rehabilitacja, maratony w pracy, mega demolka (tj. że niby remont) w domu... Oczywiście jak zwykle wszystko na raz. Skutkiem czego po wielu przygodach i wojażach dopiero w zeszły wtorek dokonałem próbnej, poserwisowej przebieżki oraz sprawdzenia sprzętu. Jechało się trochę dziwnie, to porażające ale naprawdę odwykłem. Podocierałem nowe klocki, sprawdziłem przerzutki, podusiłem amora, pobawiłem się z ustawieniem siodła oraz wysokości sztycy. Wszystko spisuje się cacy – no może tylko nowe siodło ciut za mocno obiło mi d... i po pierwszych 40km na nim miałem ochotę dosłownie je wyrzucić. Ale jest poprawa, kolejne km już nie są aż tak bolesne a moje siedzenie stopniowo przyzwyczaja się do twardości siodełka i vice versa. Na wypadek jednak gdyby tak się do końca nie stało, rozważam również ew. zakup „pieluch”. Mam też nadzieję, że zakup innego siodła nie będzie konieczny.
     
    Aktualnie kręcę sobie ostrożnie do pracy oraz z pracy – niestety przez pewien czas muszę dosłownie chuchać i dmuchać na swoje kolano, rehabilitacja tania nie była ani łatwo nie przyszła. Jednak to nic w porównaniu z iniekcjami z kwasu hialuronowego (które wciąż trwają) – powiem tylko, że „po prywacie” bądź „na fundusz” cena za jedną ampułkostrzykawkę nadal pozostaje astronomiczna dla przeciętnego zjadacza chleba w tym kraju. Nawet dla pracowników Firmy żadnych zniżek na tym polu nie ma.
  17. Czyzby
    Pogoda w dalszym ciągu zaskakuje, tym niemniej zima coś tak jakby ale nie dopisuje. Spadł śnieg tylko wcale nie za dużo a teraz topnieje i breja / błoto wszędzie. Po początkowym entuzjazmie, póki co wstrzymuję się z przekładaniem błotnych Dirty Danów na kolczaste Ice Spikery. Zresztą i tak jestem w trakcie przerwy technicznej – raz, że praca i maratony dyżurowe; dwa, że przechodzę aktualnie małą regenerację kolan – tak więc zobaczymy co będzie dalej. Do kręcenia tęskno.
     
    Warsztatowo pozostało mi jedynie odpowietrzyć przedni hydraulik bo go prawie nie mam (plus ew. dolać DOT'a), klamka – pomimo regulacji – jest stanowczo za miękka i nie są wcale to klocki. Reszta jest w miarę na bieżąco, wszystko wyczyszczone i przesmarowane. Nowy łańcuch zakupiony i założony (stary umarł po dokładnie 2.020 km), tylni V-brake wyregulowany na żyletę plus ma nowe klocki, przerzutki dociągnięte / wyregulowane, całość gęga jak trzeba. Pogiętych po wywrotkach platform nie wymieniam, Maszyna wygląda bojowo. Jak pedały padną zupełnie na śmierć to wtedy, chwilowo szkoda mi kasy. A może jak już to wymienię na jakieś SPD’ki od razu ? Pożyjemy zobaczymy.
     
    Początek nowego sezonu skłania do podsumowań sezonu minionego. Generalnie nie było źle, z przygodami i do przodu ale tak jakoś niedosyt wrażeń mam, hehe. Poprzedni sezon był, jak dotychczas, wręcz przełomowy dla mnie. Wiele się nauczyłem w kwestii samoobsługi oraz autoserwisowania roweru. Najważniejsze, że przestałem bać się gmerania w Maszynie i zaczęło mi to sprawiać autentycznie frajdę. Coraz więcej czynności warsztatowo-naprawczych wykonuję teraz samodzielnie. Skompletowałem pełen zestaw narzędzi serwisowych (oraz stojak, a w zasadzie dwa, hehe) i raczej nie oddaję już swojej Maszyny do serwisu, który – jak nauczyło mnie doświadczenie – nie zawsze okazuje się fachowy i godny zaufania, tylko staram się zawalczyć co się da samemu (znalezienie dobrego serwisanta nie jest wcale łatwe, nie wystarczy oddać rower do pierwszego lepszego sklepu / serwisu; w każdym razie ja takiego w końcu znalazłem więc i na tym polu sukces). Jeżeli chodzi o przebyty dystans to na liczniku kliknęło mi równe 2.319 km. W/g planu, w minionym sezonie zakładałem wykręcić ciut więcej (tj. 3.500-4.000 km). Ale dzięki kontuzjom obu kolan, długotrwałej rehabilitacji itd. wyrwało mi z kalendarza równe 18 tygodni (!) bez roweru, tak więc uważam przebyty w 2011r. dystans za swój i tak naprawdę spory sukces. Tym bardziej, że w/g specjalistów dokonujących cudów (czyt. panów lekarzy) w ogóle nie powinienem był powrócić na rower… Konowały sie nie znają sie, WHO DARES WINS ! Za to nie udało mi się zrealizować zaplanowanych wypadów w Karkonosze ani w Bieszczady (czy też w żadne inne góry lub na dłuższe / kilkudniowe wyrypy po lesie), na przeszkodzie stanęły mi obowiązki rodzicielskie, pół roku remontów i pewne perturbacje w pracy. Cóż, życie. Ale liczę, że uda mi się w tym roku.
     
    Chwilowo nie planuję nic w kwestii nowego sezonu (chociaż pewnie wyjdzie to w praniu), aczkolwiek mam kilka wręcz szatańskich pomysłów – grunt żeby powrócić na szlak. Jak ja przeżyję jeszcze 2 tyg. bez roweru ?!
  18. Czyzby
    Dumny z siebie, że z zaplanowanych czynności serwisowych wszystko już wykonałem (poza delikatną regulacją przerzutek), „przy okazji” wymiany na nowe, zdjąłem sztycę siodła wraz z siodłem i... I okazało się to bardzo dobrym pomysłem, bo po pierwsze sztyca zapiekła się w rurze podsiodłowej prawie na amen (demontaż wcale nie był łatwy !), a po drugie podczas oględzin wnętrza ramy ukazała się klęska. Po demontażu misek z mufy suportu... wylało się ok. pół szklanki wodno-błotnej breji. Całkiem niezły pozimowy hajzel – trzeba więc było to wszystko dobrze wyczyścić, osuszyć, nasmarować jak należy i skręcić z powrotem do kupy. A miało być tak pięknie, haha (a tak poważnie, lenistwo jednak nie popłaca).
  19. Czyzby
    Moja lewa rzepka okazała się faktycznie trafiona (tj. pęknięta). Fizykoterapia potrwa jeszcze do końca tego tygodnia. Za kolejne dwa tygodnie rozpoczynam serię iniekcji z kwasu hialuronowego, dostawowo rzecz jasna. ALEEE... Co najważniejsze, mogę/pozwolono mi powrócić do kręcenia już za tydzień, HA ! Plan treningowy, po raz nie wiem już który, został odpowiednio przeformatowany, na szczęście niewiele.
     
    Rozpocząłem „kolekcjonowanie” komponentów do kolejnych faz tuningu roweru – właśnie dotarł do mnie przedni hamulec tarczowy wraz z tarczą (Avid Elixir 5, tarcza G3 Clean Sweep 160mm). W drodze jest okazyjnie (?) kupione siodło (Fi’zi:ik Gobi XM). Czy faktycznie to taka okazja zobaczymy po odebraniu przesyłki, podobno „ściągnięte z fabrycznie nowego roweru” ale wiecie jak to jest na AlleTanio... Trwa polowanie (dosłownie !) na kierownicę – ponieważ wariant mnie interesujący oczywiście jest niedostępny u wszelakich dystrybutorów Ritchey’a w naszym kraju... Gdzieś już to było, prawda ? Co do mostka to waham się jeszcze w kwestii odpowiedniej długości, sondaże trwają.
  20. Czyzby
    W dalszym ciągu pozostaję rowerowo bezużyteczny, kolano w trakcie rehabilitacji i nadal złośliwie nie chce wrócić do stanu pierwotnego sprzed kontuzji. Nie będę się tutaj rozpisywał nad wszelkimi skomplikowanymi aspektami wycieczek po specjalistach, najróżniejszych wariantów diagnostycznych, turbo wyczarowywaniem skierowań, oczekiwania na MRI/TK itd. bo to nuda straszna. Poza tym naszła mnie taka refleksja – to przecież miał być blog o JEŻDŻENIU ROWEREM a nie kącik zwierzeń inwalidy i emeryta... Miały być relacje z wypadów i terenowego szwędania się... Droga do rowerowej nirwany widać jest długa i ciężka.
     
    Morale poważnie klęknęło, dziś mija równe 6 tygodni odkąd zostałem przymusowo uziemiony. Dalsze prognozy są bliżej niesprecyzowane oraz skrajnie niejasne – taki stan rzeczy (uziemienia) być może potrwa jeszcze od 2 do nawet 4 tygodni (!), w zależności od tego, jakie stanowisko zajmie mój osobisty specjalista dokonujący cudów (ortopeda). Modlę się o brak konieczności leczenia inwazyjnego (czyt. artroskopia) i kontynuowanie dotychczasowych metod jak najbardziej zachowawczych.
     
    A co słychać w warsztacie ? Moja maszyna przechodzi właśnie delikatny przedwiosenny serwis, wykorzystuję przymusową przerwę w jazdach. Rower wisi więc na stojaku a ja gmeram sobie tu i tam w wolnej chwili. Poza tym wizja nowej kierownicy oraz mostka definitywnie skrystalizowała się (Ritchey WCS), coraz bardziej dojrzewam też do zmiany (a jednak !) przedniego hamulca tarczowego mechanicznego na hydrauliczny – wstępnie wybór padł na Avid Elixir 5. Niejako idąc za ciosem, pozostaje mi jeszcze zmienić (odchudzić) sztycę siodła wraz z siodłem i być może zaciskiem sztycy. Jeżeli chodzi o sztycę to na pewno będzie to Ritchey WCS, co do siodła to nie mam jeszcze pomysłu, sondaże trwają (coś ze stajni WTB ? a może Fi’z:ik Gobi XM czy najnowsze Gobi XM Muzzle ?). Pozostaje jeszcze wcisnąć to wszystko w budżet plan na najbliższe pół roku !
  21. Czyzby
    Maszyna stoi zamknięta i cierpi, ja również – rehabilitacja kolana w toku, fizykoterapia, konsultacje z mądrymi głowami itd. Niestety powiedziano mi, że najwcześniej mogę wskoczyć na rower dopiero około 7 marca i to pod duuużym znakiem zapytania, tj. bez przeciążeń, wyłącznie po płaskim i w bardzo ograniczonym zakresie/rekreacyjnie, uważnie obserwując co się dzieje ze stawem/rzepką. Czyli dokładnie odwrotnie jak lubię. No ale nic, pmimo mojej skrajnie upartej oraz niesfornej natury, posłusznie stosuję się do zaleceń specjalistów, którzy podobno dokonują cudów. W międzyczasie wróciłem do pracy, kolano rwie a mroźny las woła mnie do siebie. „Jazda rowerem górskim” Briana Lopesa i Lee McCormacka pochłonięta jednym tchem.
     
    W mojej głowie pojawiła się wizja zakupu nowej kierownicy – koniecznie lekka, aluminiowa, delikatnie szersza (620-660mm), być może ciut podgięta. Chcę wymienić fabryczną (prosta, 580mm) na coś lepszego i bardziej skrętnego w kontekście zminiejszenia kąta główki ramy po wymianie amortyzatora (mój obecny ma skok 120mm, poprzedni zamontowany fabrycznie miał 100mm skoku). Nie wiem czy ta koncepcja jest słuszna ale zaeksperymentuję a praktyka pokaże, w końcu kto nie spróbuje ten się nie dowie. Na razie sonduję dostępne na rynku opcje, zbieram opinie, na spokojnie i bez stresu – bo co nagle to po diable. Zresztą i tak niezbędny priorytet mają lekkie dętki, faza druga zmian wiosennych to sztyca oraz siodło a dopiero wtedy kierownica.
  22. Czyzby
    Cisza w eterze zapanowała coś tutaj ostatnio.
     
    Angina nareszcie odpuszcza, kolano niestety nadal rwie jak szalone. Od momentu pechowej kontuzji rzepki, niemal nałogowo oraz w ilościach wręcz hurtowych, wciągam glukozaminę oraz kolagen, BLEEE ! A tygodnie mijają. Zdrowy rozsądek podpowiada by wznowić jazdy ok. 21 lutego (wstępnie planowałem szybciej bo już ok. 7 lutego, następnie zrobił się z tego poniedziałek 14 lutego i... i moje kolano nadal nie gęga prawidłowo tak więc jeszcze się wstrzymam o kolejny tydzień, szkoda by było popsuć się na amen i to zaraz na początku sezonu). Ale wiecie jak to jest – człowiek spogląda za okno i normalnie wyrywa go by pokręcić kilkanaście km po mroźnym lesie i świeżutkim śniegu, w promieniach coraz częściej pokazującego się słońca. By zagłuszyć głosy w mojej głowie, w wolnych chwilach zaczytuję się Leonardem Zinnem, naprawdę świetna pozycja, w/g mnie lepsza niż podobny podręcznik autorstwa Freda Milsona. Mam obie, w końcu od przybytku głowa nie boli. Ponadto na półce czeka już kolejna ciekawa książka – „Jazda rowerem górskim” Briana Lopesa i Lee McCormacka, nie mogę się doczekać kiedy zacznę ją czytać. Dzięki odpowiedniej lekturze jakoś spokojniej mija ta przymusowa rekonwalescencja...
     
    Przybyło sprzętu w moim warsztacie – pojawił się stojak serwisowy Velomann Bikestar, kupiłem brakujące narzędzia, uzupełniłem smary i czyścidła. W następny weekend zrobię serwis mojej maszynie. W dalszym ciągu waham się czy pozbywać się już zimowych kolców czy jeszcze nie, przez chwilę powiało wiosną ale zima znowu w natarciu, idą mrozy więc nie mogę się zdecydować. No zobaczymy co tam na szlaku będzie słychać w następnym tygodniu, wtedy się zobaczy, wymiana opon i dętek to przecież chwila.
  23. Czyzby
    Chyba za wcześnie wznosiłem pochwały, że moje rowerowe treningi z sukcesem udaje mi się wpasować w otaczającą mnie rzeczywistość. W zeszłą niedzielę doznałem kontuzji kolana (oczywiście jak zawsze lewe) – jak na złość nie podczas jazdy a w trakcie zdjęć na planie filmowym. Do tego we wtorek położyła mnie turbo angina... Umieram więc zamknięty w domu, na przymusowym chorobowym. Za oknem piękna pogoda – mroźna zima w pełni, pojawiło się też pierwsze słońce – czyli w sam raz na jazdę. No nic, życie. Zbieram siły by ok. 7 lutego (trochę szybko ale mam nadzieję, że się uda) wskoczyć na rower i delikatnie oraz BARDZO ostrożnie ponownie rozpocząć szaleństwa na mojej maszynie.
  24. Czyzby
    Dni mijają jeden za drugim nadzwyczaj szybko. W natłoku codziennych wydarzeń trudno jest wygospodarować czas na jazdę i realizować plan, póki co jakoś (z akcentem na jakoś) mi się udaje. Szału nie ma ale dobre chociaż i to – na przekór pogodzie, dojeżdżam na swej maszynie do pracy, po drodze zahaczając o trochę lasu i wzniesień. Niestety nie mam czasu na dłuższą leśną wyprawę ale chodzi mi ona coraz bardziej po głowie, w razie „W” mam już zaplanowanych kilka interesujących opcji. Tymczasem z nieba leje się deszcz, wszystko spływa i jest potwornie ślisko (kolce ratują sprawę ale i tak czasami rzuca na boki na roztapiającym się lodzie) a wiatr urywa głowę. Pogoda wyjątkowo nie zachęca do jazdy.
     
    Kontuzja kolana nadal nie pozwala o sobie zapomnieć, FU-BLE !
     

     
    By nie popadać w zimową depresję (TAK – słońce mogło by już dokonać radosnego aktu ujawnienia się...), zaczytuję się nową knigą co to przyszła do mnie niedawno: „Rowery. Regulacja, naprawa, konserwacja.” Freda Milsona. Udany zakup, na pewno się przyda !
     

     
    Z innej beczki to ponownie obudziła się we mnie mania lekkości. Wiosną, jak już będzie sucho i słonecznie (mam nadzieję !) i jeżeli fundusze na to pozwolą, planuję zmienić moje pancerne opony Maxxis High Roller 26x2,35 na lżejsze Schwalbe Rocket Ron Performance 26x2,25 oraz dętki Schwalbe AV-14 (z przeznaczeniem do lżejszego terenu czyli na luźne szutry, suche piaski i leśne przebieżki). W/g danych katalogowych powinno być lżej o ok. 510g na koło w porównaniu z Maxxisami, czyli zjeżdżam z wagi całkowitej roweru o kolejny 1kg. (Ale póki co jest zima i śmigam na Schwalbe Ice Spiker 26x2,10. Muszę przyznać, że sprawują się przyzwoicie i jestem z nich bardzo zadowolony, wszystko zgodnie z moimi przewidywaniami. Mam tylko nadzieję, że obecna odwilż jest wyłącznie CHWILOWA i choć trochę zimy wkrótce nadejdzie – chciałbym trochę bardziej nacieszyć się jeszcze zimowymi oponami. ) Przy okazji wiosennych zmian być może znajdą się środki również na nową i lżejszą kierownicę oraz wspornik siodła ? Tymczasem w temacie wiosny kliknąłem nowe gripy (Bontrager Race X Lite), HA !
  25. Czyzby
    Sezon 2011 rozpoczęty, radość z jazdy niesamowita ! Zimowe oponki zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie – w porównaniu z (letnimi) kapciami Maxxis High Roller, na których z braku laku pomykałem przez śniegi i lody dotychczas – te niemal kleją się drogi, jazda jak po sznurku, różnica in plus naprawdę kolosalna. Rower daje się prowadzić doskonale, po lodzie i twardym, ubitym śniegu jedzie się pewnie, tylne koło nie buksuje przy mocniejszym depnięciu na pedały. Trochę gorzej jest na zakrętach oraz w papce topniejącego śniegu no ale przecież nie można mieć wszystkiego. Póki co, zgodnie z zaleceniami producenta, docieram je po asfalcie – ale nie omijam też terenu.
     
    W niedzielę przekręciłem 13km po bardzo ładnie przetartych, suchych oraz niekoniecznie zasolonych asfaltach Kamiennej Góry plus 5km walki o życie w ciemnościach lasu w okolicy Kolibek, na plecach 8kg garb więc było zabawnie. Z kolei dziś wieczorem czeka mnie droga do pracy a jutro wieczorem powrót – w nocy dopadało trochę śniegu, wiatr urywa głowę więc zobaczymy jak mi pójdzie, na wszelki wypadek wyjadę 1godz. wcześniej by za bardzo się nie spinać.
     
    Żeby nie było zbyt kolorowo i za fajnie – odezwała się stara kontuzja kolana, tak więc jazda rekreacyjna bez szaleństw (oraz basen i piesze przebieżki z plecakiem) muszą mi na razie wystarczyć.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...