W życiu każdego człowieka pojawia się taka chwila, kiedy to staremu rowerkowi trzeba powiedzieć "papa". Następnie udać się na miasto i sprawić sobie "nówkę sztukę nieśmiganą". Tak było i w moim wypadku, zliczając wszystkie fundusze, wyszło mi tego niecałe 2000zł, pozostało wybrać tylko coś dla siebie. Wybór padł na rower Merida Matts TFS 100-D. Teraz jest już po jednym sezonie (niepełnym) i czas podzielić się spostrzeżeniami własnymi.
W końcu jakoś przed wakacjami rower w końcu do mnie dotarł, zadowolony byłem jak cholera. Szybko zostało to skręcone w całość, po czym poszedłem w pierwszą trasę. Po chwili spotkało mnie pierwsze rozczarowanie, rower miał być ustawiony idealnie, niestety jednak tylna przerzutka miała jakąś wadę i przy skrajnych biegach (siódmy i ósmy tryb) przeskakiwała. Druga sprawa to zbyt szerokie opony, które nie dość, że są bardzo głośne to jeszcze niemal zatrzymują rower w miejscu, no ale cóż, jest to w końcu rower w teren... Jedyny problem jest taki, że do tego terenu najpierw dojechać trzeba, a to bywa męczące, zwłaszcza w wakacyjne upały.
Cały sezon rower spisywał się świetnie, hamulce Tektro Auriga Comp też, pomimo faktu, że niemal wszyscy na nie narzekają, a jak dla mnie są bardzo dobre. Podobno tania hydraulika jest beznadziejna, ja się przekonałem, że jak na moje wymagania jest bardzo dobra, jest wystarczająca.
Przyszedł czas na zimę i pierwszy wypad "na śniegu". Tutaj niestety było już gorzej. Rower nie sprawdził się tak jak powinien. Do opon przylepiały się ogromne ilości śniegu, które po chwili zapychały dosłownie wszystko, uniemożliwiając dalszą jazdę. Co przejechane 100m, trzeba było schodzić i na sporym mrozie zeskrobywać śnieg z ruchomym części. Z powodu tego śniegu i niskiej temperatury doszło do zamarznięcia (!!) mechanizmu zmiany biegów (przód), nie wiem jak temu zapobiec, ale wydaje mi się, że takie coś nie powinno mieć miejsca, próba przywrócenia tego do działania na sporym mrozie jest niemal niemożliwa.
Ostatnia rzecz, także dość irytująca. Nie wiem czego to jest wina, ale po pierwszej zimowej trasie tylny hamulec odmówił współpracy, szczęka zaciśnięta do końca powodowała bardzo lekkie hamowanie. Podczas odpowietrzania hamulców (zamiast kupować zestaw za 100zł polecam robienie tego metodą domową, wystarczy strzykawka za 50gr i rurka gumowa za 1zł za metr) stało się coś dziwnego, płynu było tyle co nic. Wyciec on nie mógł, bo nieszczelności żadnych nie znalazłem, wyparować też chyba nie bardzo mógł, bo takiej temperatury to raczej nie osiągnął, tajemnica jego zniknięcia chyba już na zawsze tajemnicą pozostanie. Fakt jest tylko taki, że te hamulce nie sprawiają żadnych problemów z wymianą płynu, wszystko jest bezproblemowe i ładnie opisane w instrukcji.
Czas na podsumowanie. Rower się sprawdził (dalej się sprawdza) i polecam go każdemu kto ma na swoim koncie 2000zł i lubi pojeździć na lekkich trasach.