Skocz do zawartości

[gleby] jak upadac, zeby nie zrobic sobie krzywdy?


macrianus2

Rekomendowane odpowiedzi

Moje doświadczenia dowodzą, że kontrolować upadek można tylko do pewnej prędkości. Kiedyś na zjeździe za szybko odpuściłem heble i wysypałem przez ścieżke betonową prosto w szuter. Skutek?

Rower- przednie koło, szczęka hamulca, kiera, róg, klamka hebla, siodło i pedał uszkodzone. Ja- 5 szwów na szczęce, potłuczone kolano (mocno ograniczona ruchomość), obdarte ręce, żebra, obity bark.

Prędkość? 54 km/h.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mialem jeszcze jeden glupi przypadek, to bylo na skuterze. Czesto jezdze na roznych Simsonach, WSKach, Rometach, i zawsze mi sie fajnie jezdzilo, zero problemow. Kiedys jechalem na rowerze do miasta, i po drodze spotkalem kumpla na skuterze (Suzuki Katana ztuningowana na 80ccm). Dal mi sie przejechac, jako ze jezdzilem juz na "motorowerach", bez problemu wcisnalem gaz do dechy.. no i przejechalem sie w jedna strone z 300m... potem zawrocilem, noi w druga strone, rowniez gaz do dechy, kiedy przekraczalem 80km/h (misto - wiem ze to bylo sick!!) zblizalem sie do zakretu na dosc waskiej uliczce osiedlowej, na jezdni bylo wglebienie dosc rozlegle i glebokie, a ja zamiast zachamowac wczesniej, to myslalem ze zdaze spokojnie wychamowac na zakrecie, ale mi to nie wyszlo. Po pierwsze, na skuterach inaczej sie skreca, jak sie przechylisz to motor chce dalej jechac prosto a nie jak rower czy simson - spokojnie skreca. PO drugie, przy 80km/h motor wpadajac w ta poprzeczna koleine stracil przyczepnosc (przod) przez co juz w ogole nie chcial skrecic. Skutek byl taki, ze na tym zakrecie, uderzylem w kraweznik przednim kolem, motor podskoczyl, a dalej juz widzialem tylko urywki "slajdow" - tak mna targalo po glebie. Zycie mi uratowal kask. Przyznam szczerze ze jedynym wtedy argumentem zeby go zalozyc

"na chwile" bylo to ze gliny mogly sie doczepic. Kiedy wstalem, wszystko mnie bolalo, reke mialem b.gleboko zdarta, bark rowniez, a takze kolano i kostke. Motor tez ucierpial, zlamalem raczke kolo siedzenia, porysowalem caly bok, polamalem owiewke z przodu, zlamalem kierunkowskaz, na dodatek motor nie chcial odpalic, no i pekl zbiornik z olejem. Oczywiscie powiedzialem w domu ze gleblem na rowerze... :) a z kumplem sie ugadalem, i przez pare miechow oddawalem mu w ratach kase za szkody.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wydaje mi się, że te "dłuższe"(czasowo) gleby zależą też od człowieka, nie chodzi tu o fizyczność, ale o psychikę, są tacy, którzy chcą jeszcze próbować sterować i tacy którzy wolą w miarę bezpiecznie się wywalić, żeby nie zrobić większych szkód w dalszej części wywałki. Ja raz miałem taki nieciekawy przypadek. Mianowicie może ktoś kojarzy hopy w Powsinie to trochę lepiej będzie zorientowany. Z kolegą długo zastanawialiśmy się czy skoczyć z wybicia(jak teraz oceniam to było malutkie :P ) i w końcu ja się zdecydowałem. Wyskoczyłem, krótki lot lądowanie niby proste, ale zleciała mi prawa noga i lewa ręka, niczym w tricku, którego nazwy nie pamiętam. Po lądowaniu jakiś czas jechałem w takiej pozycji cudem omijając drzewa, ale niestety teren schodził w dół na krótkiej odległości i zaliczyłem takie OTB, że spadłem jakoś tak na bark od tej strony przy głowie(spore obicie kości) i na rękę(zerwanie fragmentu skóry z dłoni). Wtedy uświadomiłem sobie, że 1.) nie jeżdżę więcej bez rękawiczek :P ,2.) jestem frajer :P , 3.) że za długo wojowałem, a mogłem uskoczyć :P . Uważam, że platformy są bardzo przydatne przy uskokach, bo bardzo często da się wyskoczyć z nich na bardzo dużą wysokość i swobodnie wylądować na nogach zwłaszcza w stree'cie.

Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

ja tam zawsze upadek zaczynam od kontaktu dłoni z podłożem, nie wiem czy to ja zawsze tak lecem czy poprostu w miarę mi to wychodzi ale uważam że jeżeli jest możliwość to najlepiej upadać na szczupaka, jak bedziecie mieli szczęście i oczywiście rękawiczki to moze nawet kolana nie bedą zaorane.

po moich wszystkich glebach, a właściwie w dużej części asfaltach dochodze do wniosku że jeszcze trochę i będę lądował na nogach.

 

Ps

nie ma jak rękawiczki, niby takie byle co a jaka radość po wywrotce ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak ktoś już wcześniej wspomniał, najlepiej jest wyskoczyć z roweru itp. bo inaczej nie tylko się poturbujesz od upadku ale jeszcze przywalisz w rower :/

 

Ja miałem takie traumatyczne zdarzenie po 3 dniach od kupienia bike'a kiedy to sobie postanowiłem zjechac z ulubionyej górki ale niestety inna geometria roweru miękki amor poskutkowały dośc efektownym OTB po którym przeturlałe sie pare metrów a na mnie spadłrower który zresztą leciał jeszcze z 10 metrów :-) mój kumpel który widział zdarzenie myśłał że już po mnie :( dobrze że spadłęm na bark i schowałem głowę, no ale najbardziej dostałem rowerem :/ przez swa następne tydgodnie nie byłeem w stanie jeździć a nawet sie sprawnie poruszać a rowerek ku mojemu zdziwieniu był cały (prawie zgięły sie korby bo na nie upadł pewnie :/ )

 

tak więc moim zdaniem jeśli sie już przwracać to jak najdalej od roweru. :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Ja z zasady wykładam się na rowerze, zamiast starać się go do końca opanować. Wychodzę z założenia że części sobie odkupię, ale ewentualne uszkodzenia ciała mi zostaną. Tym bardziej że w zeszłym sezonie zaliczyłem ciężką glebę, na nieszczęście na asfalcie. Wyleciałem z roweru i tak odruchowo celowałem w przewrót przez bark. Niestety okazało się że prędkość była na tyle duża (albo upadek tak niezdarny) że przewrót skończył się uszkodzeniem barku a konkretnie zerwaniem więzadeł barkowo-obojczykowych i miesiącem w gipsie. Wyszedłem z niego na 2 dni przed własnym weselem :o

A tak naprawdę to chyba uratował mnie kask, bo przy przewrocie zaliczyłem głową asfalt. Gdyby nie skorupa na głowie to mogłoby się to skończyć o wiele gorzej. A tak? Został mi jeden obojczyk trochę wyżej od drugiego i lekki strach przed upadkami na lewą stronę :P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ooo nie! Pierwsze na co uważam przy glebach, to to, żeby rower miał w miarę miękkie lądowanie. Tak było niedawo z pewnym moim OTB. Kolega tuż przede mną się nagle zatrzymał, a ja stanąłem 5 cm od niego na przednim kole. Oczywiście zrobiłem fikołka, ale jakoś udało mi się stopami pokierować rower na bok, gdzie miękko sobie w trawie wylądował :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

;) a czesto udaje CI sie dbac o rower przy glebach :??: mi sie to rzadko zdarza ale tez zawsze staram sie upadac tak aby rower nie doznal uszkodzen tyle ze przy glebach z predkosciami wiecej niz 40km/h jet to troszke niemozliwe :!!:
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie tak często, ale zdarzają się przypadki, gdzie jednak mam szansę na ostani ruch przed padnięciem. Przy prędkości 40 km/h raczej już nie dbałbym o rower, bo po pierwsze byłoby to praktycznie niemożliwe, po drugie 40 km/h dla człowieka jest naprawde niebezpieczne, więc tutaj nie ma żartów :);)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja miałem do tej pory tylko jedną poważniejszą glebę - OTB przy ~50 km/h. Na wyboistym zjeździe pękły mi 3 szprychy w przednim kole i fenomenalnym zbiegiem okoliczności splątały się z V-kami. Koło zablokowało się nadzwyczaj skutecznie i zostałem katapultowany na jakieś 5 metrów lotu i drugie tyle koziołkowania i turlania. To była jedna z najdłuższych sekund w moim życiu. Czułem poszczególne uderzenia, widziałem na przemian niebo i ziemię, pamiętam, jak żołądek w czasie lotu podchodził mi do gardła. Pamiętam nawet, że zdążyłem pomyśleć "Niech wreszcie p*******ę w jakieś drzewo i umrę, byle bym się już zatrzymał!". Przez tą jedną sekundę zdążyłem odebrać tyle bodźców, znienawidzić swoją sytuację, ale nie dałem rady zrobić NIC związanego ze świadomym łagodzeniem upadku. Od chwili wyrwania mi z rąk kierownicy całkowicie i mimowolnie się rozluźniłem. Chyba tylko takie na pół rozluźnione ręce zgiąłem w łokciach i przytuliłem do klatki piersiowej (+/- jakbym trzymał gardę przy samym ciele). A potem już tylko poddałem się fizyce i jakoś samoczynnie zacząłem koziołkować jak przy robieniu fikołków, potem obróciłem się bokiem i zacząłem bezwładnie turlać. Ta taktyka (przypadek?) chyba nie jest zła. Wyszedłem z tego z rozłupanym kaskiem kilkoma potłuczeniami + krwiakiem na grzebieniu miednicy, lecz ten ostatni spowodowany był jakże dobrym pomysłem przepasania się grubym łańcuchem do zabezpieczania roweru... Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...