Skocz do zawartości

[Trening] Dylemat - w sumie po co?


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

Sorki za mało mówiącą nazwę tematu, ale nie wiedziałem jak to nazwać, ani nawet działu nie byłem pewien. Z góry uprzedzam, temat może być nieco "filozoficzny". Ot, nagle naszły mnie myśli - po co to wszystko, na co to wszystko? Tak w skrócie: kilka lat temu wróciłem do rowerowania, byłem duży i pozwolił mi on przy okazji schudnąć (to nie był cel sam w sobie, jeździłem dla radochy). Potem próba sił na maratonach MTB - szybko się zniechęciłem; jazda po szosie i kilka wyścigów na niej; wyścigi crossowe, a ostatnio sporo jazdy gravelowej/przełajowej (ale bez wyścigów), bo zostałem przy tylko takim rowerze.

W tym sezonie jakoś nie brałem udziału w zbyt wielu wyścigach - było tego raptem 8-9 sztuk, różnego typu. Doświadczenia ciekawe, zawsze się spotykało fajnych ludzi... ale i tak zastanawiam się, czy o to tu chodzi - bo wraz z zainteresowaniem wyścigami, zainteresowaniem pucharkami i koronami na stravie, przyszło też zainteresowanie sprzętem: wiadomo, to wyników nie daje, ale jeśli mogłem sobie pozwolić, to ulepszałem to czy tamto, sprawiłem sobie też świetny trenażer, a ostatnio myślałem o upolowaniu używanego pomiaru mocy. Aż mnie coś właśnie drgnęło: po co? Przecież to amatorka, walka o "złote skarpety". Na nic więcej nie liczę, nie chcę też poświęcać czasu na "trening" i ustawiać życia pod plany treningowe, bo nie o to chodzi. Prosem nie będę, zresztą nie chciałbym bo tam za dużo jest dopingu a tym gardzę (zresztą, coraz więcej się mówi, że na amatorce też). 

Mam świetną pracę pod względem zarobków, gorzej nieco z czasem, ale co się da, wykorzystuję i w tym roku udało się nieco już przejechać. Inna sprawa, że jestem też nieco minimalistą i obecnie częściej mam w głowie takie myśli: po co mam jechać samochodem np. 50-100-150 km aby przejechać potem jakiś wyścig typu 20-50 km, skoro mogę zamiast tego w jakiś weekend wybrać się sam lub z kimś znajomym na jakąś wyprawę, zobaczyć różne rzeczy itd.? Z drugiej strony, gdzieś jest ta żyłka rywalizacji, aby być lepszym choćby od znajomych :D Jak przychodzi ze stravy mail, że ktoś z okolicy ukradł KOMa, to nagle uruchamiają się dodatkowe silniczki... Tylko po co? Nie jest to para w gwizek? Nie lepiej odpuścić i skupić się na czystej frajdzie? Mam w planach ultramaratony jeszcze (może Wisła 1200 w przyszłym roku?), ale w tym wypadku jest mi potrzebna umiejętność dobrego rozplanowania sił, a nie ciśnięcia po 36-38 km/h na dystansie 50 km. 

Jakie są Wasze przemyślenia na ten temat? Czy mieliście też tak, że najpierw się ścigaliście, a potem to rzuciliście?

Aha, wiem o "zmęczeniu materiału" i raczej do tego nie dopuszczałem, niemniej.. i tak jestem jakoś tym "zmęczony" i odczuwam z tego tytułu pewną "spinę". 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Każdy ma jakieś hobby, a hobby powoduje że czasami wydaje się pieniądze mimo że nie ma to ekonomicznego uzasadnienia. Jeżeli Ci to sprawia radość, to dlaczego masz czegoś nie kupić? Po to pracujesz, żeby móc sobie pozwolić na takie rzeczy. 

Co do samego treningu. Miałem taki okres że chciałem cisnąć, poprawiać wyniki, każdą górkę wjeżdżać ile sił w nogach a każdy zjazd robić jak najszybciej. Po pewnym czasie zadałem sobie to samo pytanie co Ty, po co? Bardzo szybko doszedłem do tych samych wniosków co Ty, że nie ma to sensu bo na ściganie się jest już o wiele za późno, a "żyłowanie" się nie ma do końca sensu. 

Od tego czasu jeżdżę nieco inaczej, dla przyjemności i żeby  mieć z tego zabawę. Kupiłem sobie szosę, jeżdżę na niej jak mam ochotę "cisnąć", bo do tego ten rower jest stworzony i sama prędkość daje frajdę. MTB biorę i jadę do lasu, na techniczne kawałki czy trasy które po prostu lubię. A że średnia potem wychodzi 19km/h? A kogo to obchodzi :)

Na forum pojawiały się wpisy typu: a ja zrobiłem 20 tys km w tym roku, a ja 100 tys km, a ja wcale nie zsiadałem z roweru. 20km? Nie opłaca się wsiadać na rower.

Fajnie że ktoś robi tyle kilometrów, pytanie ile ma z tego frajdy. Ja w tym sezonie zrobiłem 4 tys km, pewnie niektórzy by mnie zabili śmiechem z takim wynikiem. Natomiast każdy kilometr przejechałem z bananem na twarzy, chcąc a nie musząc jechać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ktoś tu chyba zaczął Szymona czytać :).
Rzuć to wszystko i jedź w góry ... Wielu dochodzi do podobnych wniosków.
Też kiedyś jeździłem na "ścigi o kalesony sołtysa" ... miałem trenażer ... kiedyś ... :D.
Teraz ... w zeszłym roku jak padła mi opaska pulsometru nawet nie poczułem że czegoś mi brakuje do dzisiaj nie kupiłem nowej :).
Zostało mi że dalej lubię jeździć na dobrym sprzęcie i nadal uważam że odpowiednia ilość posiadanych rowerów to n+1 gdzie n to rowery, które już mam :D.
Aktualnie zabieram rower w każde miejsce gdzie rzuci mnie życie prywatne czy służbowa delegacja.
Jeżdżę aby oglądać nowe miejsca ... dla przyjemności.
Jak mam dzień na odrobinę rywalizacji, bo to u każdego zawsze gdzieś z tyłu głowy siedzi, robię jakąś mocniejszą rundę i staram się ukraść jakiś segment na Stravie ;).

Słowem nie jesteś sam ...
Życie jest zbyt krótkie i piękne aby podporządkowywać je pod cyferki tętna, mocy czy liczby kilometrów ;)

Liczą się ludzie, których poznasz i miejsca, które zobaczysz ...

Pozdrawiam 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Uważam że, każdy ma inny sposób na życie. Przejeżdżam przez wioski gdzie pod sklepami siedzą panowie i się raczą napojem z chmielu, co myślą o tych co tak codziennie przejeżdżają obok nich. Na pewno komentarze, jak im się tak chce. Właśnie się chce i jak na razie nie mam dość. Codzienne jazdy są dla mnie frajdą i przyjemnością. Nie startuję w zawodach, po prostu z racji wieku i niepełnosprawności ruchowej. Sprzętowo nie najgorzej, zawsze może być lepiej. Spotykam się z opiniami, kupiłem rower przywieziony z zagranicy za 300zł i nic innego mi nie potrzeba. Takich ludzi też szanuję, nie potrzebują zaliczać kilometrów tak chcą. Teraz jak jest ładna pogoda to jeszcze można pokręcić, jak pada to trenażer. Tak jak napisał @rzezniol rywalizacja, gdzieś z tyłu głowy siedzi. Pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, no ale filozoficzny temat :) Zapewne sporo osób spróbowało swoich sił w rywalizacji na rowerze, jednym się spodobało innym mniej. Jak patrzę po znajomych to ci którzy coś trenowali w dzieciństwie/młodości częściej większą wagę przywiązują do rywalizacji i starają się robić to naprawdę na wysokim poziomie. Inna sprawa że technologia sprawiła, że można rywalizować wirtualnie z innymi lub nawet patrząc tylko na cyferki z samym sobą.

Żeby było na temat, tak kiedyś, dawno temu startowałem (MTB, maratony na orientację, MTBO). Żeby było śmieszniej to byłem wtedy zupełnie zielony w tematach treningu, diety czy regeneracji. Teraz się nie ścigam i nie zamierzam, ale pocieszające jest to że mimo upływających lat jestem coraz szybszy, ale to pewnie dlatego że oprócz jeżdżenia czasem jednak trenuję i sprawia mi to niesamowitą frajdę ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Whow, przede wszystkim, nie spodziewałem się takiego odzewu w temacie, dzięki wszystkim za opinie :) 

 

@skom25 nie no, jasne. Pracuję, zarabiam i nie żałuję sobie. Czasami "na siłę" myślę czy by czegoś nie spróbować - tak było np. z tublessami na szosie. Spróbowałem, było ok, ale wróciłem do dętek. Finansowo nieco w plecy, ale doświadczenia były tego warte. Z tego nie mam zamiaru rezygnować, życie jest jedno i nie warto sobie odmawiać (acz warto mieć głowę na karku i umiar). Chodzi bardziej o kwestię zawodów. Jeśli chodzi o sprzęt to nie lubię mieć czegoś, czego nie używam. Miałem krótko 2 rowery (MTB + szosę)... może jakieś 2-3 miesiace. Stwierdziłem, że trzeba się jednego pozbyć, bo raz że nie korzystałem aż tak, dwa że jeśli korzystałem to 2x tyle czasu na serwisowanie itd. Jakoś wolę upraszczać :) 

 

1 godzinę temu, rzezniol napisał:

Ktoś tu chyba zaczął Szymona czytać

 

Nie. Tzn. czytuję go nieregularnie od dawna, a jego ostatnie wpisy nie wpłynęły na to co tutaj zawarłem. Ot, to się gdzieś od dawna zbierało, od dawna pojawiało się takie dziwne "zmęczenie" - z chęcią bym pojechał na jakieś zawody, zapisuję się...ale już będąc na nich, nie mam takiej frajdy jak wtedy, gdy zamiast nich wyskoczę gdzieś na luzie.. Albo na luzie + atak na segmenty na stravie (bez wyścigu, ot tak, na solo). 

 

@dorota57 oczywiście, no i żeby nie było, nie mam zamiaru porzucać hobby, bo naprawdę za wiele radochy mi to przynosi, w szczególności od momentu gdy zasiadłem za barankiem (najpierw szosa, później przełajówka). To jest po prostu specyficzny klimat, który... pokochałem w jakiś sposób? ;) 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mod Team

Z perspektywy osoby, która się nigdy nie ścigała i raczej już nie będzie : mam 40 lat i jak na swój wiek, raczej nie zaniżam średniej formy fizycznej równolatków ( 180 cm i w tej chwili 70 kg, typ szczupły, żylasty, lekko umięśniony, albo raczej z bardzo małą ilością tłuszczu - w związku z brakiem skłonności do tycia/szybką przemianą materii i niestosowaniem odżywek, nigdy nie przekroczyłem 75 kg ).
Jeszcze w zeszłym i 2016 roku miałem spore parcie na szybkie rowerowe przeloty - do tego stopnia, że lekko gryzłem się z myślami jak czasem trafiła się znacznie wolniejsza jazda.
W bieżącym roku już nie mam takiego ciśnienia i dobrze mi z tym, ale nie znaczy to, że całkiem się wyluzowałem, bo jednak nadal lubię przycisnąć tu i tam - w tej chwili można powiedzieć, że bardziej poszedłem w stronę "interwałów" ( dla trenujących zapewne pseudo interwałów ), w odróżnieniu od niemal ciągłego ciśnięcia "ile fabryka dała" w latach ubiegłych.
Patrząc na tempo, oceniam że w łatwym nizinnym maratonie bez problemu powinienem dojechać w połowie stawki, czyli powiedzmy 150 miejscu na 300 startujących - po kilku startach lub/i przy większym parciu pewnie otarłbym się o pierwszą setkę, tylko że nie mam potrzeby bezpośredniej rywalizacji, jazdy w tłoku, czy tumanach kurzu z wznieconej przez startujących małej burzy piaskowej...
Poza tym nie zamierzam progresować - niby kolarstwo jest tzw. długowiecznym sportem, ale uważam, że gdybym miał się ścigać, to powinienem zacząć to robić jakieś 20 lat temu.
Nie widzę też potrzeby udowadniania sobie, a tym bardziej innym, że jestem od kogoś szybszy, bo nie sprawi mi to żadnej frajdy, tym bardziej, że byłbym i tak przeciętnym średniakiem w "peletonie".
Kwestia motywacji - jeden będzie się katował, bo przeżywa kryzys wieku średniego i chce sobie, czy komuś coś udowodnić, a inny sobie odpuści i po prostu bez napinki będzie to robił wyłącznie dla siebie i swojej przyjemności.
Zdecydowanie jestem w tej drugiej grupie, mimo że teoretycznie jeszcze mógłbym startować.
Wyznaję zasadę "nic na siłę" - jak nie masz ochoty, albo musisz się do czegoś zmuszać, to lepiej sobie odpuść.
Oczywiście nie znajduje to zastosowania we wszystkich dziedzinach w życiu, ale jeżeli jazda na rowerze ma sprawiać możliwie dużo fun'u i nie zależy nam na złotych kalesonach, to nie ma co się katować dla zasady - tu przyznaję jednak, że wielokrotnie zdarzało mi się przełamywać niechęć do jazdy danego dnia, a powodem była np. zapowiadana gorsza pogoda ( choć to w moim przypadku słaby argument, bo jeżdżę w niemal każdych warunkach ) lub w większym stopniu chęć zachowania regularności tych moich "wycieczkowych treningów" :icon_wink:
Także polecam ( do czego już sam doszedłeś ) odpuścić sobie - przynajmniej na jakiś czas, i zacząć się cieszyć tą niezobowiązującą formą rowerowania :icon_cool:
PS
Spadam, bo wycieczkowy trening zalicza właśnie obsuwę czasową :icon_lol:
 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

6 godzin temu, lukasamd napisał:

Na nic więcej nie liczę, nie chcę też poświęcać czasu na "trening" i ustawiać życia pod plany treningowe, bo nie o to chodzi.

Jeśli jeździłeś i jeździsz wyłącznie dla rywalizacji, to z czasem niechęć do słowa "trening" Ci przejdzie, ba, nawet może zupełnie przestaniesz jeździć rowerem i znajdziesz inny sport generujący rywalizację i adrenalinę. Napisałeś "trening" w cudzysłowie - czyli niechęć już czujesz.

Jeśli jazda rowerem sprawia Ci przyjemność, a rywalizacji była tylko dodatkiem, to przejdzie Ci z większym trudem. Rowerem jeździć raczej nie przestaniesz.

Jeśli ktoś jeździ rowerem wyłącznie dla przyjemności i zmęczenia fizycznego mając w pogardzie i nienawidząc słowo "trening", a sama jazda, a raczej zmęczenie fizyczne tudzież zarzynanie się w trupa, to sposób na topienie w owym zmęczeniu (zamiast w alkoholu) większości prywatnych problemów, to można już mówić o uzależnieniu od jazdy rowerem. Leczenie z tego uzależnienia polega na jeździe rowerem....

6 godzin temu, lukasamd napisał:

Aha, wiem o "zmęczeniu materiału" i raczej do tego nie dopuszczałem, niemniej.. i tak jestem jakoś tym "zmęczony" i odczuwam z tego tytułu pewną "spinę". 

Słowa "zmęczenie materiału", to wygodny zamiennik słów "starzenie się" - stosowanie zamienników nic jednak nie zmieni - im człowiek starszy, tym sił mniej, tym mniej mu się chce, a więc tym częściej pyta "po co" - biologii oszukać się nie da.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie Ty pierwszy i nie ostatnie masz takie problemy. Do tego nie da się przekonać, namówić, trzeba to mieć we krwi. Kwestia poziomu zawodów nie jest decydująca bo większość z nas walczy z samymi sobą. Trenujemy lub trenowaliśmy po to aby być lepszym, szybszym, bardziej wytrzymałym, odpornym na ból itp. Prosi wcale nie mają lepiej bo przecież jest kilku lub kilkunastu kolarzy, którzy "rządzą" w tym sporcie, reszta to wyrobnicy, o których nikt nie słyszy. Oczywiście jest kwestia pieniędzy, ale tutaj też pewnie jest kilkuset, którzy mają z tego duże pieniądze, reszta ściga  z powodów, które napisałem wyżej. Dlatego nie ma znaczenia czy masz puchar z Giro czy z Wąchocka, jeździsz dla siebie.

Ja złapałem swego czasu ogromną zajawkę do ścigania. Początki były ogromnie trudne, byle górka zrzucała mnie z roweru, bolał tyłek, na kamieniach trzepało tak ( amorki na przód dopiero raczkowały), że nerki wołały o ratunek. Miałem 35 lat gdy mnie to dopadło. Pierwsze zawody to było zderzenie ze ścianą,  rywale jeździli jak kosmici.  Pierwszy maraton w Krakowie 2003 rok od razu poleciałem na długi dystans, jechała 120 km prawie 9 godzin, na Błoniach w Krakowie już zwijali banery gdy wjechałem na metę. Potem były następne, wtedy rządził Golonko na tym rynku. Każdy kolejny maraton dawał mi okropnego kopa motywacyjnego, chciałem walczyć, być szybszym od tych, którzy mnie pokonali. 

Na treningi zacząłem poświęcać bardzo dużo czasu, w zasadzie całe moje życie było podporządkowane pod trening. Jeździłem sam, jeździłem z kumplami, pokonywałem około 15 tys km w ciągu roku. Długo nie było widać efektów, dopiero po 3-4 latach spostrzegłem, że coś zaczyna się dziać z moim organizmem. Góry jakoś zmalały, dystanse 150-200 km przestawały robić na mnie wrażenie. Średnie jakoś wzrosły i w końcu zacząłem się włączać do walki od jakieś konkretne miejsca. Dobijałem do 40-ki więc w kategoriach open raczej nie groziły mi sukcesy, ale  w swojej kategorii zdecydowanie lepiej wypadałem. Pojawiły się pierwsze sukcesy. Nadal ściągałem się u Golonki, pojawiałem się też u Grabka. Powstały też nowe cykle maratonów, które mi pasowały. Ulubione Cyklokarpaty były blisko i miały fajne trasy oraz atmosferę.

W końcu zacząłem zdobywać upragnione pucharki, udało się kilka razy stanąć na pudle u Golonki i u Grabka. W niższych ligach szło mi jeszcze lepiej, starałem się być wszechstronny i sporo śmigałem też w wyścigach XC.  Szczyt formy osiągnąłem w wieku 40 lat, zgarnąłem wtedy sporo wygranych w maratonach, i wyścigach XC. Wygrałem generalkę w Cyklokarpatach,  w Pucharze Tarnowa XC i jakie inne ogórki jak np. Puchar Smoka organizowany na Podkarpaciu. Jakieś inne pojedyncze ścigi też fajnie wypadały, z reguły w swojej kategorii biłem się zawsze o miejsca w pierwszej trójce. Były takie dni, że padałem z nóg bo w sobotę leciało się giga dystans w maratonie, a w niedzielę trzeba było XC robić. Trzeba jednak przyznać, że czułem się swietnie, organizm nauczył się błyskawicznej regeneracji, jazda sprawiała mi ogromną frajdę.

Ale miało to też swoje słabe strony, coraz mniej znajomych chciało ze mną jeździć, pojawiali się nowi ale większość rezygnowała po pierwszej jeździe. Wydawało się, że teraz gdy wszedłem na taki poziom będzie już łatwiej, wystarczy tylko trzymać poziom i spijać śmietankę. Ale ze mną jest tak, że kopa do pracy dawały mi porażki. Teraz gdy już sobie udowodniłem, że dam radę straciłem nagle motywację. Inna sprawa, że turystyka kręciła mnie od bardzo dawna. Bywało, że trasy maratonów przejeżdżałem ponownie już sam aby zobaczyć gdzie jechałem. 

No i olałem to wszystko tak nagle jak w to wpadłem. Minęło kilka lat, forma leży pod stołem i kwiczy :)   ale niczego nie żałuję...no może szkoda mi tego, że teraz jeżdżę ze średnią 25 km/h , a nie 32 tak jak kilka lat temu. Fajnie było, fajnie jest....niewykluczone, że kiedyś znów mnie zajara na ściganie. A to jest niewykluczone bo jak kilka razy stałem przy trasie zawodów i widziałem chłopaków jak kręcą to krew mi się gotowała :)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiele razy miałem podobne wątpliwości... według mnie trening to sposób na wyciskanie jeszcze większej ilości funu z hobby jakim jest kolarstwo. Dobra wydolność pozwala zarówno rywalizować na wysokim poziomie jak i wprowadzać w życie niezapomniane wycieczki np.: wielogodzinne górskie wyrypy w trudnym terenie :)

Ja staram się balansować pomiędzy "profesjonalnym" podejściem do kolarstwa a wycieczkami, przyjaźniami i turystyką. Regularnie trenuję, zaliczam kilkadziesiąt startów w sezonie i między tym wszystkim chętnie turystycznie jeżdżę po górach ze znajomymi dla krajobrazów, przełamywania barier i pielęgnowania przyjaźni.

 

PS. @lewocz

Piękna historia. Mam nadzieję, że za te 20-30 lat będę mógł powiedzieć dokładnie to samo!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U mnie sprawa wygląda o tyle inaczej, że MTB powiedziałem stanowcze NIE - nawet ostatnio byłem w Świeradowie, jeden dzień gravelowo na swoim rowerze, drugi wypożyczonym na miejscu rowerem (nieco byle jaki, ale jednak MTB), wybrałem się ze znajomymi na singletracki i po 15 km zjechałem na asfalty - kompletnie tego nie czuje, nie rajcuje mnie to, wprost przeciwnie, "walczę o przeżycie w tym bagnie". Może to głupio zabrzmi, ale zdecydowanie bardziej mnie kręci "rodeo" jakie serwuje przełaj gdy jest nieco wertepów, jakiś teren itd. Wiadomo, że w górach w terenie to nie bardzo, ale... w górach wolę szutrowe i asfaltowe drogi :) Nie wiem, może kwestia tego, że już ponad rok nie jeździłem na prostej kierze i wydaje mi się ona dziwna, że to nie był mój rower, a więc lażało dopasowanie a i przyzwyczajenia nie było... A może po prostu tego nie trawię? Tutaj już nie doszukuję się co i jak, miałem w głowie zakup MTB i ponownie spróbowanie swoich sił w tego typu imprezie, ale po tym Świeradowie kompletnie to odpuściłem. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Przecież nie musisz lubić MTB, normalna sprawa. Ja kupiłem szosę, podoba mi się, jest to miła odmiana i bardzo dobrze wpływa na siłę nóg. Natomiast nie ma opcji żeby to był mój główny rower. Wyskoczyć na 1/2/3h żeby się wymęczyć na szosie jest bardzo fajne. Zwłaszcza te krótsze, intensywne wyjazdy mi pasują, ale nie wyobrażam sobie siedzieć na siodełku cały dzień i kręcić jadąc po asfalcie, gdzie co chwilę mija Cie samochód co wcale komfortowe nie jest. 

Dwa rowery do różnego typu jazdy mają tą zaletę że pozwalają oderwać się od otoczenia w którym się jeździ. Ja w pewnym momencie tego sezonu stwierdziłem że już mi się zwraca jak pomyślę że znowu mam jechać w to samo miejsce. Kupiłem szosę i odstawiłem MTB na dwa miesiące, tak żeby się przyzwyczaić do zupełnie innej sylwetki. Nie masz pojęcia jakiego banana na twarzy miałem jak wsiadłem na MTB i wróciłem na ulubione odcinki. Także według mnie kombinacja Gravel + Szosa ma sens, natomiast Gravel + MTB nie, bo koniec końców będziesz lądował w tych samych okolicach tylko na innym rowerze.

Ja mam takie same odczucia w stosunku do rowerów Trekingowych, jak Ty do MTB. Gdyby ktoś powiedział że w tym roku mogę jeździć tylko na Trekingu, to bym nie jeździł wcale, kropka. Po to jest tyle kategorii rowerów, żeby każdy znalazł coś dla siebie. Ciebie kręci jazda na gravelu, a mnie na MTB z sztywnym widelcem z agresywną pozycją.

Jeździj na tym co lubisz i w sposób jaki daje Ci frajdę. Tak jak ktoś wyżej Ci napisał, życie długie nie jest, a dni spędzonych na pogoni za cyferkami nikt Ci nie zwróci. 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też mam tak, że jeśli miałbym pojechać 150km, by ścignąć się 50km, to wolę na miejscu walnąć traskę poświęcając na nią tyle czasu, co zmarnowałbym na ten wyścig i dojazdy. Nie bardzo chcę się pchać w wyścigowe ryzyka gleby etc, nie dla złotych skarpetek i po 40-tce. Jak sobie pomyślę, ile potem czasu bym musiał się kurować po jakiejś glebie i ile kilometrów jazdy by mi uciekło, to mnie drgawki łapią..

Ale jak to mówią.. It's all about the bikes.

Lubie jeździć, lubię wiedzieć, że jadę najlepiej, jak potrafię i że wkładam w to tyle wysiłku i zaangażowania, na ile mi wystarczy energii. Ścigam się sam ze sobą na swoich segmentach, z moimi wynikami się mierzę. I trenuję codziennie wg różnych tam programów, by się doskonalić.

I jak jasna cholera, lubię te zabawki. Więc mam 5 szos, 3 MTB i 3 trenażery, Zwifty, Stravy, Trainerroady i pomiary mocy. Każdy rower nawet w połowie nie jest tym, czym był w momencie zakupu, i już mam plany na nowe koła, fajne oponki i kolejny pomiar, bo przepinanie gratów pomiędzy rowerami zabiera mi czas, którego mam mało, a w którym chciałbym jeździć.

Plan treningowy mam rozpisany do końca kwietnia :)

 

pzdr

Tadzik

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz, tadeuszwlodarczyk napisał:

Więc mam 5 szos, 3 MTB

O_o

Jeżeli miałbym robić serwis taki jak robię teraz, czyli rozłożenie do ostatniej śrubki i mycie każdej części do absolutnej czystości, to miałbym roboty na cały rok :D Tylko kiedy jeździć? :)

Teraz, tadeuszwlodarczyk napisał:

Też mam tak, że jeśli miałbym pojechać 150km, by ścignąć się 50km

Znam kilka osób z tej grupy od wygrywania złotych kalesonów. Jeden z nich pojechał z Warszawy do Olsztyna żeby przejechać trasę... 20km. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz, skom25 napisał:

Jeżeli miałbym robić serwis taki jak robię teraz, czyli rozłożenie do ostatniej śrubki i mycie każdej części do absolutnej czystości, to miałbym roboty na cały rok :D Tylko kiedy jeździć? :)

Nie zużywają się przecież wszystkie naraz :)

A jeszcze mam dwa rowery żony i dwa dziecioków, więc po treningach rzeczywiście często mam łapy w smarze..

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mod Team
55 minut temu, skom25 napisał:

Jeden z nich pojechał z Warszawy do Olsztyna żeby przejechać trasę... 20km. 

Ale to nie do końca jest tak, że jedzie się po wynik.

Jak mocno czochrałem się na maratonach to głównie chodziło o wyjazd ze stałą ekipą na wspólne jeżdżenie. Rywalizacja to sprawa wtórna.

Atmosfera pikniku.

Jeździliśmy tak jak wędkarze na wspólny wypad w zgranej paczce. A że nie wędkujemy to braliśmy rowery zamiast kijów.:D

Teraz też się zdarzy taki wspólny wyjazd 2 samochody + 8 rowerów. Ale już dużo rzadziej. Stały punkt programu to Michałki w Wieleniu a jak jest czas i ochota to jakieś lamerskie zawody w okolicy . I nie ma znaczenia odległość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak ktoś ma zajawkę to kwestia odległości spada na dalsze miejsce. Na ścigi jedziłem po kilkaset km , bywało, że z noclegiem na miejscu.

Kwestię "złotych gaci" już chyba wyjaśniałem.

Natomiast ściganie się z samym sobą to nie jest taka prosta sprawa. Bo oczywiście ważne jest to czy i jakie postępy osiągamy, ale rywalizacja rower w rower to jest sól tego sportu. Żadne Stravy, segment itp. nie dają tekiego fanu jak prawidziwy ścig. Zresztą taka wirtualna rywalizacja nie odzwierciedla tego do czego naprawdę jesteśmy zdolni.  Ja osobiście na na stravie nie miałem wielkich osiągnięć, wyniki miałem sporo gorsze od wielu znajomych. Ale jak przychodziło do prawdziwego ścigu regularnie z nimi wygrywałem. Co innego samotna rywalizacja na 2km segmencie , a co innego słyszeć kogoś za plecami.  Natomiast przyznaję, że taka Strava to też fajna zabawa :)

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

12 godzin temu, lukasamd napisał:

U mnie sprawa wygląda o tyle inaczej, że MTB powiedziałem stanowcze NIE - nawet ostatnio byłem w Świeradowie, jeden dzień gravelowo na swoim rowerze, drugi wypożyczonym na miejscu rowerem (nieco byle jaki, ale jednak MTB), wybrałem się ze znajomymi na singletracki i po 15 km zjechałem na asfalty - kompletnie tego nie czuje, nie rajcuje mnie to, wprost przeciwnie, "walczę o przeżycie w tym bagnie".

Prawdziwe MTB to Downhill, ciężkie, niezniszczalne rowery, rzucanie się w przepaście, kilkunastometrowe skoki. Singletracki to tylko i wyłącznie bardzo szybkie i nudne jak flaki z olejem dojazdówki do prawdziwych tras rowerowych DH. Natomiast inne rodzaje jazdy rowerem to nieporozumienie, coś dla trzęsących portkami mięczaków. A jazda po asfalcie to w ogóle śmiech na sali, to dobre dla panienek i zboków lubiących się gapić innym na wpięte tyłki...

Jakby ktoś nie załapał, to wyjaśniam, że to ironiczny żart...

Lubię trudną, długą, zarzynającą organizm jazdę po terenie, ale nienawidzę krętych, technicznych singletracków, po prostu kręci mi się w głowie po kilku zakrętach, nie wiem co w tym przyjemnego. Perspektywa spędzenia kilku godzin na rowerze, kiedy to jazda polega na ciągłym dbaniu o to, by nie wypieprzyć w drzewo lub nie przewalić się na bok spadając ze stromego zbocza, to dla mnie coś niezrozumiałego i katorga dla psychiki. Natomiast jeśli komuś o tym mówię, a ów ktoś wyjeżdża mi czymś w stylu "nie wiesz co to prawdziwe MTB", to ja mu w odpowiedzi rzucam powyższym żartem mówionym poważnym tonem i rozmowa się kończy...

Sport zwany MTB mocno się zradykalizował - ciekawi mnie czy wszyscy rodzice kupujący dzieciom rowery "typu MTB" mają świadomość o poziomie trudności niektórych tras i czy widząc te trasy pozwoliliby dzieciom na jazdę po nich. U mnie w okolicznym lesie (nie ma "gór" - są niewielkie pagórki, ale strome) powstało sporo singletracków na których porządne połamanie sobie kości, łącznie ze skręceniem karku, to naprawę nie problem, wystarczy, że koło się omsknie i lądujemy twarzą na drzewie lub lecimy na bok po stromym stoku pełnym drzew - kask w niczym tu nie pomoże.

Problem jeszcze w tym, że teraz za "prawdziwy rower MTB" uznaje się coś w stylu kiera 800mm i napęd 1x11/12, czyli rower ściśle wyspecjalizowany do bardzo trudnych technicznie singletracków. Wpaja się więc dzieciakom, że MTB to właśnie taka jazda, a inna to dla cykorów....

Takie moje prywatne zdanie (mogę się mylić) - dzisiejsze trasy do wyścigów MTB na średnim poziomie mogłyby 20 lat temu w niektórych odcinkach służyć jako trasy DH i niewielu by w tych czasach narzekało na zbyt łatwą trasę... - i wydaje mi się, że radykalizacja tego sportu będzie dalej postępować. Może to i dobrze, bo część ludzi już tego nie trawi i pojawia się moda na inne rodzaje rowerów terenowych, przy których nie używa się już skrótu MTB.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mod Team
Godzinę temu, Boss napisał:

Takie moje prywatne zdanie (mogę się mylić) - dzisiejsze trasy do wyścigów MTB na średnim poziomie mogłyby 20 lat temu w niektórych odcinkach służyć jako trasy DH i niewielu by w tych czasach narzekało na zbyt łatwą trasę... - i wydaje mi się, że radykalizacja tego sportu będzie dalej postępować. Może to i dobrze, bo część ludzi już tego nie trawi i pojawia się moda na inne rodzaje rowerów terenowych, przy których nie używa się już skrótu MTB.

Rower ze wsparciem jeżeli stanie się bardziej popularny (cena) z całą pewnością zmieni postrzeganie roweru tzw. MTB.

Można szybciej, dalej i to będzie powodowało, że rower taki jaki znamy będzie lamerskim reliktem.

Mimo, że spróbowałem e-bika a może właśnie dlatego nie jestem wyznawcą tej nowej religii. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Trening powinien byc tak ulozony zeby sprawial przyjemnosc. W miare mozliwosci naturalnie.

Mi spokojna jazda rowerem przyjemnosci nie sprawia. Nudzi mnie niesamowicie. Lubie sie mierzyc z innymi i z samym soba, a jazda dla samej jazdy jest nudna. To o czym piszesz mialem w tym roku w Tatrach podczas pieszych wycieczek. Podszedlem do tematu za bardzo na sportowo i chociaz faktycznie bylem w stanie realizowac zalozone cele, czasy przejscia itd to zniknela gdzies z tego cala frajda do tego stopnia ze po 10 dniach mialem juz dosyc gor. Jak pojade nastepnym razem to z cala pewnoscia nie bede sie juz tak spinal.

 

Za to na rowerze mam inaczej. Owszem - fajnie przejechac nowa trase, zobaczyc cos nowego, innego. Ale wiekszosc to jazdy dookola komina gdzie i tak wszystko sie widzialo. Pozostaje wiec element rywalizacji. A codo wyscigow o zlota detke - moze i to nic. Sam wygralem raz plecak paso i styropianowy puchar. Ale uczucie wchodzenia na pudlo przed tlumem ludzi jest bezcenne. Nawet jezeli to bylo tylko pudlo w kategorii wiekowej, a nie open. A oprocz takich celow sa pomniejsze ktore sobie wyznaczam i staram sie realizowac. Np przejechac wyscig madrze z zachowaniem sil na finisz. Udalo sie? To jest frajda. A ze miejsce kiepskie no to coz, jest nauczka na przyszlosc ze trzeba inaczej pewne rzeczy taktycznie porozkladac. Ale cel sil na finisz zaliczony. teraz przykladowo moja ulubiona czesc treningow zimowych czyli silownia :) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...