Skocz do zawartości

[technika jazdy] Czy ktoś wie, jak pokonać strach przed szybkimi zjazdami i zakrętami na szosie?


Jusia

Rekomendowane odpowiedzi

Jesteś zawodowcem, że jazda musi mieć stały progres? Jeździsz żeby być wciąż lepszym czy dlatego, że sprawia Ci to przyjemność? To aż taki wielki problem, że zjedziesz trochę wolniej i powód żeby rzucać jazdę na rowerze? Imho strasznie histeryzujesz, i to też jest jeden z powodów, że nie możesz się przełamać. Za dużo spina, za mało czerpania radochy ze sportu. W przypadku amatorów to zawsze budzi uśmiech politowania.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie trzeba być zawodowcem żeby czerpać przyjemność z progresu ;). Spadek formy albo brak postępów potrafi zdemotywować nawet amatora. Może zamiast zmieniać dyscyplinę, zmień podejście do niej? Uwierz, że zawsze znajdzie się ktoś szybszy od Ciebie. Tracisz na zjazdach? To trenuj mocniej podjazdy ;). Przestaje Cię kręcić ściganie z innymi, bo nie dajesz im rady? Pościgaj się ze swoimi słabościami. Spraw, by samo przejechanie trasy dało Ci powód do zadowolenia, a tempo i wynik były sprawami drugorzędnymi. Wczoraj odwiedziłem góry sowie i kilka męczących podjazdów zaliczyłem. Sporo było we mnie frustracji, kiedy wydawało mi się, że cisnę co sił w nogach z zaciśniętymi zębami, pot spływał jakbym w saunie siedział od godziny, a mijał mnie facet na skrzypiącym "góralu" rodem z tesco i z uśmiechem kiwnał ręką pozdrawiając bez grymasu zmęczenia na twarzy :D. Nie on jeden mnie wyprzedził (w zasadzie nie wyprzedzały mnie tylko drzewa.... niektóre :D). Ale mimo to na szczycie podjazdu byłem zadowolony, bo w końcu wjechałem ;). Owszem, chciałoby się mocniej/szybciej/więcej, zawsze pozostanie jakiś niedosyt. Założyłem sobie na swój wyjazd nieco dłuższą trasę ale organizm powiedział NIE. Da się z tym żyć? Jasne! Wystarczy zmienić nieco podejście ;).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mój problem jest chyba nie do rozwiązania...

Jazda z osobami o mniejszym doświadczeniu, a przerastającymi mnie wielokrotnie poziomem raczej nie motywuje, a jedynie wpędza w kompleksy i dołuje... Jeśli problem leży jedynie w mojej głowie to w takim przypadku nie da się raczej nic zmienić. ( to tak, jak ze znarowionym koniem :-) )

Skoro nie ma efektów treningu, to może pora zmienić sport...?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeżdżę czaszami szosą z kumplem. Chłop młodszy o 11 lat, lżejszy o ponad 15kg, ostatnie 15 lat spędził trenując różne sporty, ja 10 z ostatnich 15 na kanapie. Na podjazdach poniewiera mnie niemiłosiernie, na zjazdach z zaletami podobnie. I co? Lubię tę jazdę bo mnie motywuje a nie zniechęca. Ale konkluzja jaka? Pod górę wiem, że masa i wiek robią swoje ale z góry? Jestem cięższy to powinienem mu dołożyć. Ale jednak rodzina na utrzymaniu z tyłu głowy robi swoje. Leżąc na wyciągu ich nie nakarmię. Fakt , że nie rozmawiam o 25-30km/h tylko o granicy 60. Przy tej prędkości driftujące tylne koło w zakręcie robi swoje. Wszystko siedzi w głowie, ja hamuję on dokręca. Ale właśnie cały czas próbuję i walczę z demonami. Coraz większą frajdę daje mi zjeżdżanie.

Jednym słowem, mam to samo.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wyścigi wygrywa się na podjazdach a nie na zjazdach. A z górki na zakręcie wystarczy trochę piachu i żadna technika nie pomoże w starciu z fizyką. Także czasami lepiej wolniej bo można się niemile zdziwić.Pamiętam sytuację z zeszłego roku o tej porze-trasa dobrze znana,przejechana kilkadziesiąt razy, wiem że mogę cisnąć na maksa więc lecę ponad 50 km/h a tu na samym zakręcie rozsypane zboże (czas żniw).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@@maxwel, po co tak ostro i demotywująco? Co jest złego w dążeniu do perfekcji nawet u amatora, czyżbyś pochwalał nasz narodowy stereotyp "jakoś to będzie"? Jeżeli masz pomysł jak pomóc @Jusi to podziel się nim.

 

Ja ostro? To Jusia ostro na zasadzie "jak nie mogę czegoś zrobić, to rzucam ten sport".

 

Napiszę z własnego doświadczenia. 12 lat trenowałem w koszykówkę, przez kilka lat za moje granie mi płacili, więc mogę się nazwać szumnie zawodowcem, mimo, że talentu starczyło mi jedynie na dwa najwyższe poziomy rozgrywkowe w Polsce (przy czym w ekstraklasie więcej siedziałem na ławie niż grałem) i reprezentację Polski juniorów. Mając 18 lat, po 6 latach treningów, już wiedziałem, że moje marzenia o NBA mogę sobie wsadzić w buty, bo jestem na to za słaby, podobnie jak prawie wszyscy ludzie na świecie. Czy rzuciłem sport, obraziłem się? Nie, dalej grałem z takim samym zapałem. Bo to kochałem. 

 

Podejście Jusi, która jest po prostu amatorką, jest dla mnie niezrozumiałe. Jak Majka zjedzie trochę wolniej to mu ucieknie np. pudło w GT, tam się liczą takie detale, to jest zawodowstwo na najwyższym poziom, ale w amatorstwie?

Z jej reakcji wychodzi, że ona niezbyt kocha jazdę na rowerze, nie umie się nią cieszyć. I jak wspomniałem wcześniej, to jeden z powodów dla których nie jest w stanie przełamać swoich słabości. Za dużo spiny, za dużo myślenia- wystarczy cieszyć się jazdą, zdać sobie sprawę, że nie wszyscy ludzie mogą osiągnąć taki sam poziom w umiejętnościach. Jak wyczyści głowę, to być może przełamanie przyjdzie samo i zacznie zjeżdżać szybciej, a jak nie to przecież świat się nie zawali, dalej można czerpać przyjemność z jazdy, nawet jak się będzie jechało 5km/h wolniej. Raz już miała przypadek, który mógł się skończyć tragicznie. Czy warto ryzykować zdrowie,a  może życie? Moim zdaniem nie.

Ale skoro podzieliła się tym na forum, to wyrażam moje zdanie. NIkt nie musi się z nim zgadzać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Teraz, kiedy rozwinąłeś myśl, brzmi to dużo inaczej niż w pierwszym wpisie  :thumbsup: Jeżeli chodzi o problem @Jusi, to wszyscy, łącznie z nią samą zgadzamy się że wszystko siedzi w głowie. Jest tylko kwestią jak można jej pomóc, ja poza wcześniejszymi wpisami nic więcej nie potrafię.

A jeżeli chodzi o radość z jazdy i odpuszczanie to ja widzę ten przypadek nieco inaczej. @Jusia napisała że startuje w MTB i jak rozumiem jednocześnie chce trenować na szosie żeby poprawić wyniki. Najlepszy trening na szosie to jazda w mocnej grupie, ale skoro ma obawy na zjazdach i przy wchodzeniu w zakręt, to nici z treningu szosowego. Nikt nie utrzyma koła grupie jeżeli na każdym zakręcie zostaje i musi sprintem dogonić grupę, tak można kilka, no max kilkanaście razy ale nie cały 3-4 godzinny trening. Mało jest ludzi z taką nogą żeby dali radę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pytanie tylko po co trenować na szosie w grupie skoro ściga się w MTB, gdzie korzyści z jazdy na kole nie są tak duże a czasem jazda na kole jest niebezpieczna bo nie widać przeszkód? Ja tam trenuję na szosie samotnie i taki trening jest bardziej efektywny bo nie ma obijania się na kole ;)  Jak ktoś się ściga na szosie to inna sytuacja, musi się oswoić z jazdą w peletonie...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja dodam od siebie ze w tamtym roku zaliczyłem dzwona doznałem złamania kości obojczyka lewego oraz liczne złamania twarzoczaszki strony prawej doszedłem do siebie po trzech miesiącach

Znam to uczucie kiedy jedziesz na rowerze z góry i przypomina ci się cała sytuacja jednak ja swoje lęki przełamałem powoli nic na siłę stopniowo się przyzwyczaiłem do prędkości na zjazdach

Teraz zaliczyłem kilka wypadów zaczynając od srebrnej góry tras enduro przez Świeradów Zdroju po trasy na Bielsku Białej

Obecnie lęk miło ale dodam że miałem kompana który mi pomógł jest to mój syn dzięki któremu wróciłem do swojej dawnej jazdy

Mam nadzieje że też Ci się uda bo znam to uczucie

 

Wysłane z mojego SM-G900F przy użyciu Tapatalka

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Podejście Jusi, która jest po prostu amatorką, jest dla mnie niezrozumiałe. Jak Majka zjedzie trochę wolniej to mu ucieknie np. pudło w GT, tam się liczą takie detale, to jest zawodowstwo na najwyższym poziom, ale w amatorstwie? Z jej reakcji wychodzi, że ona niezbyt kocha jazdę na rowerze, nie umie się nią cieszyć. I jak wspomniałem wcześniej, to jeden z powodów dla których nie jest w stanie przełamać swoich słabości. Za dużo spiny, za dużo myślenia- wystarczy cieszyć się jazdą, zdać sobie sprawę, że nie wszyscy ludzie mogą osiągnąć taki sam poziom w umiejętnościach. Jak wyczyści głowę, to być może przełamanie przyjdzie samo i zacznie zjeżdżać szybciej, a jak nie to przecież świat się nie zawali, dalej można czerpać przyjemność z jazdy, nawet jak się będzie jechało 5km/h wolniej. Raz już miała przypadek, który mógł się skończyć tragicznie. Czy warto ryzykować zdrowie,a  może życie? Moim zdaniem nie. Ale skoro podzieliła się tym na forum, to wyrażam moje zdanie. NIkt nie musi się z nim zgadzać.

 

 Kiedy zaczynałam swoją przygodę z amatorskim ściganiem w mtb ( a było to pod koniec lat 90-tych), na takich wyścigach startowali w większości prawdziwi amatorzy - ludzie dosiadający roweru od czasu do czasu i typowo rekreacyjnie. Można było wtedy m,owić o tym,że nieco wolniejsze zjazdy nie mają znaczenia. teraz czasy się zmieniły. Amatorzy mają swoich osobistych trenerów, trenują regularnie, pakują kasę w zagraniczne wyjazdy by na sezon przygotować się do startów, mają sprzęt niekiedy zbliżony do sprzętu zawodowców, stosują suplementację, diety, masaże itp. Poziom jazdy amatorów wzrasta z roku na rok i nie zawsze uda się nadrobić wybitnie słabe zjazdy podjazdami ( choć często mi się to jeszcze jakiś czas temu udawało). Na poziomie prawdziwie amatorskim na naszych wyścigach utrzymuje się jedynie wartość poziom nagród... :bye2: .

Szosy używam na treningach między innymi po to, by oswoić się z prędkością i zjeżdżać szybciej na długich zjazdach w maratonach mtb ( bo chyba w tym jestem najsłabsza)

Kocham jazdę na rowerze, ale kocham również rywalizację, a jeszcze bardziej  - wygrywanie. I wydaje mi się,że każda osoba startująca w wyścigach również to kocha. Moim zdaniem twierdzenie,że ktoś startuje na wyścigach w celach innych niż rywalizacja sportowa nie jest szczere i nie polega na prawdzie.No chyba,że startuje tam dla pieniędzy wypłacanych przez sponsorów np. za reklamę, ale wtedy de facto nie jest już amatorem.

Kiedyś też miałam taką nadzieję,że to przyjdzie samo, więc odpuściłam zupełnie temat zjazdów na ok. rok i starałam się nie zwracać na to uwagi.

Taki przypadek, który mógł sie skończyć tragicznie miałam już nie raz, z resztą zapewne każdemu z nas sie one zdarzają. Byłam też w ostatnim czasie wielu wypadków wśród kolegów i uczestników wyścigów, łącznie z wypadkami ciężkimi, więc może to w pewien sposób blokuje moją głowę i zmusza do coraz większej ostrożności. Niemniej jednak zgadzam się z tym,że życia i zdrowia nie warto ryzykować dla plastikowego pucharu. Z drugiej jednak strony podziwiam osoby starsze ode mnie, z np. dziesięcioletnim doświadczeniem na rowerze, które też nie jedno przeszły i nie jedno widziały a mimo to potrafią pędzić z góry z zawrotną prędkością

 

 

Najlepszy trening na szosie to jazda w mocnej grupie, ale skoro ma obawy na zjazdach i przy wchodzeniu w zakręt, to nici z treningu szosowego. Nikt nie utrzyma koła grupie jeżeli na każdym zakręcie zostaje i musi sprintem dogonić grupę, tak można kilka, no max kilkanaście razy ale nie cały 3-4 godzinny trening. Mało jest ludzi z taką nogą żeby dali radę.

 

ooo...no to teraz mnie skołowałeś, bo z tego co pisałeś wcześniej, wynikało zupełnie co innego.... 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Szosy używam na treningach między innymi po to, by oswoić się z prędkością i zjeżdżać szybciej na długich zjazdach w maratonach mtb ( bo chyba w tym jestem najsłabsza)
To może trzeba położyć większy nacisk na jazdę w terenie?
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja powiem tak, lata temu nakręciłem się na wyniki. Zawsze byłem tym, którego się wybiera na końcu na w-f. Zawsze byłem słabawy, ofc jestem dużo mocniejszy niż jeżdżący do sklepu po mleko, ale szans na jakieś extra wyniki raczej nie ma, po prostu nie ten organizm do takiej akcji. Jeździłem "na treningi", miałem ułożony jakiś tam plan, porównywałem wyniki, miałem też okres bez postępu, jakoś frajda gdzieś zaczęła uciekać w tym wszystkim. Wywaliłem pulsometr, wywaliłem licznik i ... dużo więcej frajdy z jazdy było  :), choć wtedy miałem w zasadzie mocną przerwę z uwagi na życie ;), dzieci etc. Teraz znów wróciłem do rowerowania, i przy okazji trochę do trenowania, bo mnie kumple strasznie na stravę namawiali, to już powiedziałem, że ok i odpalam. Coś tam interwałów też robię, ale imho więcej frajdy mam jak to wszystko olewam i jeżdżę po prostu dla siebie. Choć po prostu chcę być trochę mocniejszy, bo jak się mieszka w Beskidach, to brakuje pary na szosowych biegach. Ale na żadne mega wyniki się po prostu nie nastawiam. Do 60 km/h na zjazdach też nie dobijam, bo się boję ;).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

ooo...no to teraz mnie skołowałeś, bo z tego co pisałeś wcześniej, wynikało zupełnie co innego.... 

 

Sorki, zjadło mi tekst, więc jeszcze raz.

 

W tym wpisie miałem na myśli to, że nie będziesz w stanie pojechać pełnego mocnego treningu w grupie, jeżeli będziesz zostawać na zakrętach, bo Cię urwą prędzej czy później z naciskiem na prędzej.

Natomiast wcześniej zachęcałem do jazdy w grupie pomimo tego że początkowo będą Cię urywać, z dwóch powodów. Po pierwsze dla stopniowego oswajania się z jazdą  na dużej szybkości w bliskim kontakcie. Oczywiście nie sądzę żeby obawy minęły po kilku treningach, ale myślę że powoli będzie coraz łatwiej, na zasadzie że jeżeli coś robimy po raz setny to przestajemy się tego bać, trochę tak jak wcześniej pisaliśmy o radzeniu sobie z traumą po upadku z konia. Ponadto nawet jeżeli w pewnym momencie nie dasz rady i puścisz korby, to i tak mocna jazda żeby utrzymać kontakt tylko Cię wzmocni.

Po drugie, będziesz mogła obserwować i uczyć się od naprawdę dobrych byłych kolarzy zawodowych. Zobaczysz jak jadą, jak składają się w zakręt, jak układają korbę żeby wychodząc z zakrętu od razu depnąć nie robiąc cyrkla, jaką trajektorię jazdy wybierają.

Ja zaczynałem jazdy z nimi przed laty, z niższego niż Ty poziomu jak sądzę, na początku urywali mnie najpóźniej po półgodzinie, ale się nie zrażałem i stopniowo jeździłem coraz dłużej i mocniej, aż do robienia pełnego treningu z dawaniem zmiany. Nauczyłem się od nich więcej niż bym się nauczył z blogerowych opisów, filmików na Youtubie, czy z forumowych porad. Obecnie z pewnych powodów pojawiam się na zbiórkach raczej towarzysko, jadę z grupą 1-1,5 godz. następnie puszczam korbę i sam wracam do domu.

 

Ze spraw technicznych ktoś wyżej słusznie zauważył że pomocne może być niższe ciśnienie w oponach. Jeżeli jeździsz na oponkach 23c, to warto rozważyć zmianę na 25c z niższym ciśnieniem, o ile zmieszczą ci się w ramie oczywiście.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Ja powiem tak, lata temu nakręciłem się na wyniki. Zawsze byłem tym, którego się wybiera na końcu na w-f. Zawsze byłem słabawy, ofc jestem dużo mocniejszy niż jeżdżący do sklepu po mleko, ale szans na jakieś extra wyniki raczej nie ma, po prostu nie ten organizm do takiej akcji.

Miałem tak samo. Ciężko trenując jeżdżę blisko czołówki na górskich wyścigach szosowych.

 

Wyścigi wygrywa się na podjazdach a nie na zjazdach.

Na zjazdach może się nie wygrywa ale na pewno przegrywa.

 

Dwa lata temu zapierniczałem pod górki całkiem dobrze. Zjeżdżałem tragicznie (ocena niedostateczna). Przy mocnej jeździe w grupie odpadałem szybciej niż by wykazywało na to moje FTP. Rok temu poprawiłem jazdę w grupie przez ćwiczenia polegające na jeździe w grupie i kończyło się na tym, że dojeżdżałem w ścisłej czołówce przy bardzo podobnej mocy jak w roku poprzednim. Zjeżdżałem nadal fatalnie i na wyścigach w górach traciłem dużo na zjazdach odstawiając wszystkich na podjazdach (bo ci bardzo mocni jechali już znacznie dalej). W tym roku znacznie poprawiłem zjazdy poprzez ćwiczenia zjazdów i przyzwyczajanie się do wysokiej prędkości. W efekcie zjeżam na poziomie dostatecznym. Postępy przychodzą bardzo powoli ale je zauważam i mają wpływ na wyniki. Strach jest coraz mniejszy. Trzeba ćwiczyć.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Miałem tak samo. Ciężko trenując jeżdżę blisko czołówki na górskich wyścigach szosowych.

 

Ciężko trenując i blisko czołówki ;). W tym rzecz, wiesz są w życiu (przynajmniej moim) ważniejsze rzeczy niż przejmowanie się przesadnie wynikami. Najważniejsze, żeby jazda sprawiała fun, ja gdzieś to przez ciśnięcie na wyniki zatraciłem. Choć teraz jak widzę, że każde kolejne podejście na stravie do danego segmentu jest lepsze, to wiadomo że motywuje ;).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Reasumując wszystkie Wasze rady wniosek dla mnie nasuwa się jeden: nie ma innego wyjścia, jak spokojnie i stopniowo ćwiczyć zarówno w grupie, jak i zjazdy indywidualnie bez przesadnego parcia na szybkie efekty, nie zapominając o tym, że priorytetem jest przyjemność z jazdy. Żądanie od siebie szybkich "wyników" faktycznie może demotywować i odbierać całą radość obcowania z rowerem.


PS. Zauważyłam,że często się zdarza,że ludzie dobrze podjeżdżający mają problemy na zjazdach...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zauważyłam,że nie wszystkich zjazdów się boję. Tzn. boję się tych, które nie są widoczne od początku do końca, gdzie jest jakiś zakręt lub gdzie jest wąsko ( wyobrażam sobie zaraz, że z naprzeciwka może nadjechać auto. Nie potrafię zrozumieć niektórych moich znajomych, którzy na takich zjazdach mkną 50 km/h nie zwracając uwagi na nic ( mimo,że są starsi ode mnie i powinni być rozsądniejsi...). Jeśli zjazd jest prosty, dość szeroki,  a w zasięgu mojego wzroku nie ma żadnych przeszkód, wtedy boję się mniej albo nawet wcale.

Poza tym zakręty na zjazdach ścinam na maksa, bo wydaje mi się zawsze,że wywala mnie za mocno na zewnątrz.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...