Skocz do zawartości

[Trening] Zwiększenie dystansu z 100 do 300km


Kuba746

Rekomendowane odpowiedzi

@ kuba79

 

Zwolnij nieco, odpocznij coś więcej w trasie i z taką kondycją jaką masz 300kę wciągniesz nosem :icon_cool: 

 

 

Takie 300 km przy średniej 25 km/h, to jest 12h samej jazdy... Dołóżmy do tego ze 2h postojów i robi się bogato... Zaczyna dnia brakować.

 

Z tym że wtedy zahaczenie o noc (ew. dwie noce) raczej nieuniknione. Ale przecież to sama radość podziwiać wschód/zachód Słońca w trasie :woot:

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@beskid. Mieszkam pod Poznaniem, licznik w Kołobrzegu pokazał 283 km. A że bolało tu i ówdzie to już trudno. I ból nie był farmazonem. Bez wielkiego przygotowania można tyle przejechać.

 

Moja wypowiedz akurat nie tyczyła się Twojej. Podtrzymuję to co napisałem. Każdy ma rower i każdy może się sam przekonać jaki dystans zrobi w miarę komfortowo. Czyli tak by ostatnie godz jazdy nie były walką o przetrwanie. Osobiście chociaż robię 100kę bez trudu na 300ta bym się od razu nie porwał. Nawet wtedy kiedy robiłem tego typu trasy. I nie przesadzajmy bo dzień obecnie będzie miał z 16 godz a to masa czasu na płaskich odcinkach. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

I nie przesadzajmy bo dzień obecnie będzie miał z 16 godz a to masa czasu na płaskich odcinkach.

Otóż to. Kręcąc średnią 20 km/h mamy przejechane 320 km, licząc dodatkowe 3 godziny na postój (2 x po godzinie i trzecia dowolnie rozłożona) robi się 19 godzin. A to przy średniej 20 która chyba jest minimum tego co tzreba "umieć" żeby się porywać na 300. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No w sumie racja, dzień coraz dłuższy, można kombinować (jak się nie ma lenia z porannym wstawaniem) ;) Myślę, że zrobię jeszcze raz jakieś 200-250 i spróbuję.

 

A tak z innej beczki, trasa od czysto praktycznego punktu widzenia... Zaopatrzenie itd. bo to jest coś czego nie ogarniam póki co :/

Jak sobie radzicie z zakupami w trasie? Bo wiadomo, że targanie ze sobą wiadra płynów i worka bananów, to słabe rozwiązanie...

Ja póki co jeżdżę z plecakiem, ale najchętniej opracowałbym sobie jakiś system pozwalający mi jeździć bez dodatkowego bagażu, poza bidonami i porcją żarcia upakowaną w kieszonkach koszulki (plus drobiazgi typu klucze, kasa, narzędzia, dętka w podsiodłówce). W końcu to jednodniowy wypad, a nie wyprawa w Andy ;)

Sklepy po trasie można sobie z grubsza wcześniej obczaić, wiadomo. Tylko jak sobie radzicie z zostawianiem roweru? Ja z tym mam największy problem. Nieprzypiętego nie zostawię, wiadomo. Ładować się do sklepu z rowerem też głupio ;) Czasem nawet nie ma gdzie przypiąć, ale to szczegół. Pytanie, czym przypiąć? Standardowo jakieś zabezpieczenie rowerowe waży ponad kilogram i też gdzieś je trzeba upchać.

Macie jakieś dobre patenty? Może jakaś najtańsza, badziewna linka o wadze 300g "byle była"?

 

Przy krótszych trasach to nie był problem, ale teraz zaczynam myśleć jak to ogarnąć :)

I sorry za offtop, bo to już niezupełnie temat treningu ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Może jakaś najtańsza, badziewna linka o wadze 300g "byle była"?

Mam ten sam problem, i chyba "byle co" jest optymalne bo lekkie i daje chwilę na wejscie do sklepu.

W temacie "300", jak robicie takie trasy? 150 w jedną + 150 z powrotem czy na zasadzie pętli o promieniu "x km" wokół miejsca zamieszkania? Ja preferuję wariant pierwszy czyli "wycieczkę" bo takie nabijanie kilometrów wokół komina mnie nie bawi (choć ma swoje plusy).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

300 jeszcze nie przejechałem, a 200 i normalnie stawiałem przed sklepem, gdzieś koło okna, aby był widoczny. Na takich stacjach benzynowych jest monitoring to tam się nie martwię wcale.  Raz zagadałem innego rowerzystę czy nie mógłby mieć oko na mojego bajka na 3 min gdy wychodziłem do Biedronki. Zgodził się, później jeszcze pogadaliśmy przez chwilkę. ;)

Mam szosę to jazda z plecakiem to było by samobójstwo. Całe żarcie pakuje do kieszonek w koszulce. Nie ładuję na max, aby się zbytnio nie obciążać. Zwykle jeden duży banan wystarcza mi na 40 -50 min pedałowania. Jak zabraknie to znów do sklepu. 

 

Edit: historia dziewczyny, która bez mega przygotowań przejechała 300 km na "składaku":

http://unirider85.blogspot.com/2016/01/samotne-300-km-rowerem-w-jeden-dzien-o.html

A tu się produkują co i jak na 2 strony, jakieś treningi wyliczają.   ;)

 

 

 

 

Bo wiadomo, że targanie ze sobą wiadra płynów i worka bananów, to słabe rozwiązanie..

Screenshot_2017-06-02-14-51-05.png
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Edit: historia dziewczyny, która bez mega przygotowań przejechała 300 km na "składaku":

Znam ten tekst. No cóż. Młodość. Pamiętam jak miałem 19 lat i na kacu z kumplem wyciągnęliśmy jakieś sprzęty z piwnicy otarliśmy kurz szmatą i pojechaliśmy do Krakowa (85 km). Nie było problemu.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Stawianie luzem "pod oknem" jest złudne, bo jak to bywa, 100 razy się uda, a za 101 rower zniknie :/ Ja tak kiedyś, dawno temu, w robocie (gdzie przewijali się klienci), przez lata zostawiałem telefon na biurku, a później dwa razy mi ukradli... ;)

Dla złodzieja zawinąć rower luzem stojący spod sklepu to jest kilkanaście sekund, wystarczy że przez tą krótką chwilę skupisz się na płaceniu przy kasie i nawet jak zobaczysz, że odjeżdża to co? I tak nie dogonisz... Jak ktoś lubi ryzyko to spoko, ale ja jednak jestem z tych przesadnie ostrożnych ;)

 

Odnośnie tej dziewczyny, to kwestia co znaczy "bez przygotowań" ;) Ja też pierwszą trasę jaką zrobiłem po 20 latach nie posiadania roweru (i dwóch 10-kilometrowych przejażdżkach po mieście), ściągnięty "prosto z kanapy", leżenie na której było moją główną formą aktywności fizycznej w tamtym momencie, to było 100 km (koledzy mnie wmanewrowali). Co nie znaczy, że polecałbym każdemu zacząć przygodę z rowerem od takiej trasy, bo dojechałem do domu wykończony i wściekły :P Po ponad 10 żałosnych godzinach ;)

 

To, że ktoś nie trenuje regularnie, nie znaczy, że jedzie w ogóle bez przygotowań. A jakoś na zdjęciach widać całkiem porządne sakwy itp itd. :P Rower może nie jakiś mega, ale całkiem sensowny, nie jakiś szrot za 500zł z marketu. No i jak na osobę "zieloną" to Pani całkiem ogarnięta rowerowo :P Za to z pewnością z ambicją udowadniania mężczyznom, że ona potrafi i to "taka mała, drobna, nieprzygotowana" ;) Nie wiem też nic o ogólnym poziomie jej kondycji. Może i na rowerze jeździła mało, ale biegała maratony :P Nie ma co wyciągać wniosków po takich opisach.

 

Kolejna sprawa, że jechać, byle przejechać, to jasne że można. Nawet nie wątpię, że przejadę jak wstanę o 4 rano i wrócę po zmroku. Tylko chciałbym to zrobić jeszcze w jakimś "sensownym" czasie.


Ja po prostu jakoś tak mam w głowie jakieś wyobrażenie o tym, w jakim czasie "powinienem" przejechać dany dystans i jeśli aktualna forma nie pozwala mi na zmierzenie się z tym wyobrażeniem, to stwierdzam, że to jeszcze nie pora.

Pamiętam, że po tamtych pierwszych 100km zacząłem szukać w necie, z jakimi średnimi ludzie jeżdżą itd. A jazda rowerem to była wtedy dla mnie abstrakcja, jak napisałem, właśnie świeżo kupiłem rower po 20 latach przerwy, bo koledzy jeździli i pomyślałem, że wspólne wypady będą fajne. No i okazało się, że średnie typu 17 km (tak wtedy jeździłem) plus 3h przerw na 100km to jakaś porażka i tempo godne emeryta. Więc trzeba było się za siebie wziąć ;)

Podobnie mam teraz. Jasne, wiem że mistrzem świata nie zostanę i że zawsze będzie mi dużo brakować choćby do przeciętnego, ścigającego się amatora, ale jednak siedzi mi w głowie, że "trzeba mieć miminum godności" ;)

Jak widzę, że ktoś (też amator-turysta, a nie jakiś zawodnik) np. jedzie te 300 km w niecałe 10h (plus pewnie z godzina przerw), to w moim wyobrażeniu, nie chcę nawet zabierać się za taką trasę, jeśli miałbym jechać godzin 15-16 + przerwy. Uznaję wtedy, że trzeba jeszcze solidnie poćwiczyć na krótszych dystansach. Wiem, że to tylko taka mentalność, pewnie nawet pozbawiona sensu, bo przecież można cieszyć się i tym, że przejechało się taki dystans w 20h i dobrze się przy tym bawić, ale nic nie poradzę na to, że tak już mam ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Jak widzę, że ktoś (też amator-turysta, a nie jakiś zawodnik) np. jedzie te 300 km w niecałe 10h (plus pewnie z godzina przerw), to w moim wyobrażeniu, nie chcę nawet zabierać się za taką trasę, jeśli miałbym jechać godzin 15-16 + przerwy.

Każdy ma inne cele i priorytety. IMO wyścigi są dobre pod warunkiem m, że się je wygrywa :-).  Dobrze mieć te SWOJE cele i starać się je realizować ale chyba najważniejsze jest aby czerpać radość z tego co się robi, bo inaczej to chyba tylko dla kasy warto cokolwiek ruszać. @kuba79, jeśli Tobie do szczęścia trzeba aby dystans zrobić z "minimum przyzwoitości:" to jest gitara, bo akurat Tobie to sprawia przyjemność. Nic z w tym ani złego ani dziwnego. Rób swoje. Ja z kolei bardzo poważnie zastanawiam się nad wywaleniem "z roweru" wszelkich liczników, apek na smartfonie i tym podobnych. (Jak nas nie pogonią za ten OT to będzie cud :-))

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dlatego wierzę, że każdy ma własną rowerową fazę i najważniejsze, żeby czerpać z tego radość, jeżdżąc tak, jak akurat nam pasuje :) Ja akurat idę w stronę liczników i statystyk, które to z kolei powodują chęć ciągłej rywalizacji z własnymi osiągami i ciśnięcia więcej i szybciej. Zdaję sobie jednak sprawę, że gdzieś trzeba znaleźć granicę tego szaleństwa ;) Dlatego też wcale nie uważam rezygnacji z liczników za zły pomysł :) I jeśli ktoś np. lubi sobie pojeździć w teren, podziwiać widoki i pstrykać fotki na pamiątkę, to też super i ja to rozumiem :) Zresztą, za moją chęcią poprawiania wyników też kryje się chęć robienia dłuższych wycieczek, znajdowania nowych miejsc i pstrykania fotek :) Czasem tylko metody przesłaniają cele ;) A ze wspólnych wypadów zostało tyle, że część kolegów nie chce już razem jeździć... ;) Ale zostają ci bardziej zmotywowani ;) Plusem jest to, że przestajemy ganiać wokół komina, znaczy się wolność... ;) Dwa lata temu nie miałem nawet co myśleć o wybraniu się rowerem na Mazury, popluskaniu w jeziorze, poleżeniu na plaży i powrocie do domu. Teraz jest to już całkiem realne :) I chyba o to mi chodzi bardziej, niż o ściganie. Niestety wyższe średnie są w tym przypadku środkiem do osiągnięcia celu i trzeba na to potyrać ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja się przymierzam do trasy 450km w tym roku, którą chciałbym w końcu zrobić na raz, bez przerwy na nocleg.

Już parę razy jechałem różne warianty tej trasy (450 - 500 km) góralem, ale zawsze to było rozbite na dwa dni po jakieś 15 godzin jazdy. 

Wtedy byłem sporo cięższy, rower też nieszczególnie odpowiedni na długie trasy.

Nie mam ambicji, żeby się ścigać i już zostanę przy rekreacyjnej jeździe ale już mam dość takiej powolnej jazdy, więc kupiłem gravela i staram się w miarę możliwości poprawiać kondycję. 

W tym roku po prostu chciałbym to zrobić te 450 km czasie poniżej 24 godzin i wydaje się to być jak najbardziej w zasięgu.

Na początku maja jechałem brevet 200km w Miechowie i zajęło mi to w sumie 8,5 godziny z wszystkimi przerwami itd.

Od tego czasu widzę, że forma mi rośnie i coraz lepiej idzie mi na podjazdach. 

O samo przetrwanie takiej trasy jakoś szczególnie się nie martwię, grunt to pilnować jedzenia i picia, bo zaniedbania potrafią dać mocno w kość.

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No, to już naprawdę ambitnie :) To jeśli mogę spytać, jakie zakładasz proporcje jazdy/odpoczynku? Tzn. jaką średnią prędkość jazdy planujesz utrzymać? Z wyprawą chcesz się zmieścić w 24h, czy jednak przejechać to w krótszym czasie?

Podziwiam odwagę, serio. Ja jednak nie skoczyłbym w ciemno na 2x dłuższy dystans. Za bardzo obawiałbym się nagłego odcięcia prądu.

 

PS. jakieś jeszcze pomysły odnośnie zabezpieczenia roweru na czas zakupów? Bo pozostawianie luzem pod oknem jednak do mnie nie przemawia...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie mam zamiaru się szczególnie spieszyć. Na brevecie wyszła mi średnia w ruchu ok 25 km/h. Do tego kilka razy się zatrzymywałem, żeby coś zjeść, ale to było tylko 8 h samej jazdy więc 0.5 h przerw w sumie wystarczyło. Okolice Miechowa są dość pagórkowate i na trasie było kilka męczących podjazdów. 

Na 450 km trzeba będzie zrobić jakieś dłuższe przerwy gdzieś w knajpie, żeby zjeść jakąś zupę itd. Za to po 100 km będę miał Jurę za sobą i skończą się większe podjazdy więc łatwiej będzie rozkładać siły. 

Gdybym miał średnią w ruchu 25 km/h to samej jazdy powinno wyjść jakieś 18-20 godzin co daje sporo czasu na postoje, żeby się zmieścić w 24 godzinach.  

Jak dajesz radę przejechać 100km i na drugi dzień znowu siadać na rower to raczej nogi wytrzymają, ale trzeba jeść. Ja kilka razy zaliczyłem odcięcie i uczę się jeść wg. zegarka zamiast czekać na głód. To samo dotyczy picia. 

No i wszystko zależy od pogody, kiedyś już próbowałem ten dystans zrobić poniżej 24 godzin na góralu, ale akurat trafiłem na rekordowe upały i po prostu mnie rozłożyło po 330 km. Nogi nawet jeszcze szły, ale organizm był już przegrzany i serdecznie mi się odechciało. Pewnie jakbym nie miał opcji transportu to po paru godzinach odpoczynku pojechałbym dalej, ale już mi wtedy nie zależało. 

 

Co do zabezpieczenia roweru, to kupiłem cienki łańcuch z zamkiem szyfrowym. Na kogoś przygotowanego do kradzieży roweru nie wystarczy, ale zawsze to kilka sekund więcej no i wystarczy gdyby ktoś nagle poczuł miłość do mojego roweru. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Macie jakieś dobre patenty? Może jakaś najtańsza, badziewna linka o wadze 300g "byle była"?

Dokładnie. Nic lepszego w takiej sytuacji nie wymyślisz. Mam wprawdzie pod tym względem bardziej komfortową sytuację. W swojego rumaka parę groszy włożyłem, ale z wyglądu - chyba za stówkę by nie dało rady sprzedać :D. Jeśli będzie miał jakiekolwiek zabezpieczenie, to pod sklepem w ciągu paru minut nikt Ci go nie ruszy. A bardziej - pod wiejskim, niż pod dużym (monitorowanym) centrum handlowym.

Co do plecaka - kiedyś, kiedy mój rower (przed tuningiem) był taki... miejski, a może bardziej - wiejski :D - bardzo męczyła mnie jazda z plecakiem. Teraz, kiedy mam barana o cegłę niżej niż siodło - w zasadzie mi nie przeszkadza. Jedynie w upał - trochę pocą się plecy. Mam zamontowany bagażnik (lekki - aluminiowy) i korzystam z niego, gdy muszę wieźć naprawdę większe ciężary, ale jeśli zabieram ze sobą tylko butelkę wody, linkę i podstawowe narzędzia, oraz części zamienne - wolę plecak. Z dwóch powodów:

1. Odpinanie i zapinanie gum bagażowych zajmuje trochę czasu, a poza tym - one same - ileś tam ważą.

2. Nie widzę tylnej lampy. A przy jeździe na twardych oponach po byle-jakiej drodze - może zgasnąć. A zdarzyło mi się nawet ją zgubić. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mi plecak niby też jakoś strasznie nie przeszkadza, ale jednak bez niego jedzie się lepiej. Jak napisałeś, nie pocą się tak plecy, przy długiej trasie jest to jakaś ulga. Dwa, że jak właduję w niego bukłak z wodą, plus żarcie itp. to robi się tego ze 3 kg. Ogólnie mam problem z drętwieniem rąk (pomogła ostatnia regulacja siodełka, ale wciąż odczuwalne nieco), a plecak jeszcze dociąża. Kolejna kwestia, to jakaś tam różnica w aerodynamice, niech będzie że śmiesznie mała, ale jednak. No i sama waga. Brak plecaka, to głównie bodziec do zmuszenia się do jazdy bez bagażu, myślę że te dodatkowe 3 kg w trasie też dokładają swoje do zmęczenia. Jak nie będę miał w co ładować zapasów, to będę musiał korzystać ze sklepów ;) Dodatkowa korzyść z tego taka, że przy zwiększaniu dystansu (czy wyprawach powyżej jednego dnia) tak czy inaczej trzeba się w końcu nauczyć robić zakupy, bo nie da się spakować wszystkiego ;) Trzeba się jak najszybciej pozbywać złych nawyków ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

że jak właduję w niego bukłak z wodą, plus żarcie itp

Z zapasów spożywczych - tylko 0,5 l wody. Inne rzeczy się kupi. Najwyżej trzeba przejechać jeszcze parę km.

 

 

Ogólnie mam problem z drętwieniem rąk

Czasem też to mam, ale nie zauważyłem związku z plecakiem. Raczej - woda.

 

 

Kolejna kwestia, to jakaś tam różnica w aerodynamice

Pewnie masz rację, ale nie zauważyłem.

 

 

myślę że te dodatkowe 3 kg w trasie też dokładają swoje do zmęczenia

Ja też tak myślę, ale to nie prestiżowy wyścig z wozem serwisowym za plecami, tylko samotna jazda turystyczna. Zrezygnujesz z klucza, albo spinki łańcucha i będziesz prowadził rumaka nawet kilkanaście km... na stację kolejową :( 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja w niewielkiej torbie podsiodłowej mam wszystkie potrzebne graty mechaniczne: zestaw narzędzi, dętka, łatki+klej, spinki do łańcucha, jakieś husteczki higieniczne, zapasowy akumulator 18650, 20 dychy na wszelki wypadek, wodoodporny pokrowiec na telefon i nawet udało się upchnąć jeszcze jeden żel w razie kryzysu. Torba jest niewielka i po prostu sobie jest.

Do tego dwa bidony, w kieszenie na plecach trochę jedzenia, kurtka na deszcz i można mieć pewność, że do jakiegoś sklepu po drodze dojedziemy.

Kiedyś jeździłem góralem z plecakiem, ale wtedy jest tendencja do ładowania zbyt wielu gratów do środka. Na szosie nauczyłem się jechać na lekko i wychodzi na to, że też tak można. 

Co do drętwienia rąk to sporo rozwiązań przerabiałem, bo mam wypalone nadgarstki od komputera i skończyło się na drugiej warstwie miękkiej owijki i lemondce. Lemondka jest o tyle fajna, że jak jest płaski i równy odcinek to można trochę plecy naciągnąć, dać odpocząć nadgarstkom i trochę podgonić, bo jednak pozycja jest bardziej aero. Tyle, że ani hamulców ani biegów więc trzeba być czujnym. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No w sumie to nawet mam lemondkę, bo przez jakiś czas używałem na crossie, do gravela na razie nie montowałem, zastanawiam się czy jest sens. Trzeba będzie sprawdzić. Mi się na lemondce jeździło średnio crossem. Wąski chwyt (gięta kierownica nie dawała pola do popisu), więc każde minimalne wahnięcie i rower leci gdzieś w bok, strasznie niestabilne :/ W efekcie prawie z niej nie korzystałem. Może tutaj uda mi się ją zamocować ciut szerzej, to coś się poprawi, nie wiem...

 

Co do plecaka, to właśnie mam dokładnie ten sam problem, narzędzia w podsiodłówce, a plecak pełny żacia, picia itd. Bez sensu, później jeszcze połowę przywożę ze sobą z powrotem... Trzeba się oduczyć tego asekuracyjnego podejścia ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze w ramach przyzwyczajania organizmu do większych dystansów, tak jak pisali niektórzy poprzednicy aby zwiększać dystanse stopniowo. Oto co zrobiłem w tym sezonie:
+100 km - 11x
+150 km - 2x
+200 km - 1x
+300 km - 0x

Myślę że już teraz byłbym w stanie zrobić 300 km, ale w planach mam zrobienie jeszcze kilkanaście +100 i dwie +200 naprzemiennie. Jeżdżę na MTB ze sztywnym widelcem z unikaniem zatłoczonych dróg - często polne drogi, pojedyncze dzikie ścieżki i inne błota, które skutecznie zbijają średnią w dół. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Też miałem wrażenie dużego spadku stabilności na góralu przy używaniu lemondki. 

Na gravelu różnica jest mniejsza, bo i kierownica jest znacznie węższa więc człowiek się już trochę przyzwyczaił. Fakt, że korzystam z lemondki tylko wtedy kiedy droga jest przyzwoita i nie ma ostrych zakrętów. Po prostu, jak jest fajny prosty kawałek, ładnej drogi to wtedy jest okazja. Nawet parę minut na lemondce robi różnicę i ręce oraz plecy mogą odpocząć. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja od kilku tyg testuje lemondkę. Kupiłem ją do szosówki i bardzo jest przydatna, mimo, że tylkona niezbyt popękanym asfalcie, przy prostych i nie stromych zjazdach, bo nie mam tam hamulców jak w typowych rowerach TT, ze stabilnością to różnie bywa.

Widać znacząca wg. mnie różnice w jeździe pod wiatr czy po prostych. Ponadto odciąża nadgarstki i daje odpocząć innym mięśniom, ale niestety odpalają się wcześniej nie używane i jazda na początku bez przyzwyczajenia ich jest krótka. 
 

 

Ale wystarczy przejść na dolny chwyt i też się ładnie zabiera. 

 

W moim odczuciu dolny chwyt nie jest tak wygodny jak na lemondzce, na której prawie się leży. :) Przynajmniej na prostych, nie pociągnął bym tak długo. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

W moim odczuciu dolny chwyt nie jest tak wygodny jak na lemondzce,

Po 200 km chyba żaden chwyt nie jest wygodny :)

Absolutnie Ci nie odradzam jazdy na lemondce - jeśli ją masz i taka jazda Ci pasuje.

Opisuję swoje doświadczenia. Przy czym jestem turystą -amatorem i mogę popełniać błędy.

Dość często przechodzę na dolny chwyt. Zwłaszcza pod koniec trasy. Raz, że nawet minimalne zmniejszenie oporu daje ulgę kolanom (obecnie jeżdżę na stałym przełożeniu). Po drugie - na kierownicy nie opieram się zbyt mocno, zwłaszcza na gorszej drodze (już kiedyś mostek złamałem). Raczej nad nią wiszę. Na dolnym chwycie mam łokcie zgięte pod większym kątem i jest mi lżej. Przynajmniej przez pewien czas.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...