Skocz do zawartości

Patryke

Rekomendowane odpowiedzi

Przejechanie Głównego Szlaku Beskidzkiego od jakiegoś czasu już chodziło mi po głowie. Do tego tak szczęśliwie się złożyło, że po raz kolejny miejsce zlotu ForumRowerowego.org jest położone w bliskiej odległości od startu szlaku. Rok temu jak robiłem Główny Szlak Sudecki był to Świeradów Zdrój, a teraz za to Brenna położona 15 km od Ustronia.
 
Dzień 1 - Ustroń - Stecówka
DST 49.97km |  Czas 05:02 | VAVG 9.93km/h | VMAX 50.39km/h | Temp. 25.0°C | Kalorie 3014kcal | W górę 1831m

Więc już w niedzielę, zaraz po bardzo udanym zlocie ruszam asfaltem do Ustronia gdzie bez większych problemów odnajduję czerwoną kropkę.


zdjecie,pelne,503576,20140731,start-gsb-
Start GSB w Ustroniu © px

Po ubiegłorocznych przygodach GSS postanowiłem zainwestować w pełnoprawny namiot, oczywiście lekki. Komfort spania i wygoda rozkładnia są bardzo istotne, a rok temu rozbijałem jedno powłokowy namiot na rowerze co nie jest za wygodnym rozwiązaniem. Wybór padł na Fjord Nansen Tordis I - ciężar przyrósł o ok. 0,7 kg w porównaniu do zeszłorocznej opcji. Do tego już miałem dedykowaną, bikepackingową sakwę podsiodłową o pojemności 10l i torbę na górną rurę - wszystko od od RafalB - strona " Wciąż w drodze".
Tak zapakowany z dobrą pogodą na niebie ruszam w trasę, GSB pozostaje do zdobycia!
Początek zaczyna się już konkretnie najpierw stromym podjazdem, a później wypychem pod Równicę gdzie znajduje się schronisko. Ludzi masa - dojazdowa asfaltowa droga robi swoje, więc tylko podbijam w książeczce pieczątkę (tak, postanowiłem zbierać punkty GOT - Górskiej Odznaki Turystycznej :) ) i ruszam dalej w drogę. Zaliczam dość wymagający zjazd - stromy oraz kamienisty i tak przekraczam Wisłę bardzo klimatycznym, wąskim mostkiem. Kilka zawijasów po mieście i zaczyna się długie pchanie roweru pod Wielką Czantorię - do pokonania prawie 600m w pionie.
Szlak idzie wzdłuż stoku narciarskiego, więc postanawiam nim wpychać rower - jest znaczniej wygodniej, ale cały czas wymagająco, do tego ok. 30 st w cieniu robi swoje.
Przynajmniej widoki są ciekawe - na jakieś dziwne trójkątne budowle które wyrastają niczym piramidy pośród lasu.

zdjecie,pelne,503577,20140731,widok-z-po
Widok z podejścia na Czantorię © px

Po kilku godzinach pchania udaje się ją zdobyć. Pod samą wieżą widokową jest pełno ludzi - prawie na sam szczyt można wjechać kolejką. Tak też patrząc na ludzi stwierdzam, że ulubionym górskim obuwiem są klapki i baleriny - a tu człowiek chodzi w jakiś specjalnych butach.

zdjecie,pelne,503578,20140731,wieza-wido
Wieża widokowa na Czantorii © px

Początkowo zjeżdżam, trochę sprowadzam po stromym zboczu, ale idzie jakoś do przodu. Na Soszów Wielki i Cieślar idzie już jakoś przyzwoicie wjechać - mijam jedno schronisko i postanawiam zatrzymać się dopiero na Stożku gdzie też jest dość wymagające podejście. Tutaj też jest wyciąg, ale za to obok znajduje się tor do Downhillu - w tym roku były tu organizowany etap Pucharu Polski, punktowany już w UCI.

zdjecie,pelne,503580,20140731,pod-schron
Pod schroniskiem na Stożku © px

Uzupełnienie wody, pieczątka i dalej w trasę która już trochę się wypłaszcza przez co można sprawniej się poruszać. Wąską ścieżką mija się wiele ciekawych skałek.
Jak do tej pory pogoda mi dopisuje, chociaż w okolicach przełęczy Kubalonka zaczynają nachodzić chmury i zbiera się na deszcz. Długo nie musiałem czekać i zostaję zmuszony do założenia poncha. Całe szczęście akurat przejeżdżam koło prywatnego schroniska Stecówka. Początkowo chcę tutaj rozbić namiot, ale właściciele się litują nade mną i pozwalają przespać się na werandzie. Dziękuję bardzo za miłą gościnę! W nocy dołącza jeszcze do mnie para którą też zaskoczył deszcz - niestety nie zapowiada się, aby szybko przeszedł.

zdjecie,pelne,503581,20140731,schronisko
Schronisko Stecówka © px

Dzień generalnie całkiem udany - pomimo znacznych przewyższeń udało się wykręcić dobry dystans. Aby tylko pogoda dopisała to można jechać! W Beskidach jest zdecydowanie ciężej niż w Sudetach - dużo pchania po wszechobecnych kamieniach, przewyższenia też robią swoje.

 
Dzień 2 - Barania Góra - Węgierska Górka
DST 25.13km |  Czas 03:11 | VAVG 7.89km/h | VMAX 39.30km/h | Temp. 11.0°C | Kalorie 1813kcal | W górę 780m

Z rana na dzień dobry podczas przygotowania do wyjazdu przywitała mnie szczypawka która ukryła się w rurce od bukłaka (odczepiłem ją do wylania wody) i jakbym nie zauważył to bym miał wodę wzbogaconą w białko sprytne bestie, wszędzie potrafią się wcisnąć!



zdjecie,pelne,504954,20140805,szczypawka
Szczypawka w bukłaku © px

Dzień zaczął się deszczowo - wszędzie za oknami mgła i małe opady. Taka pogoda nigdy nie wygląda optymistycznie ponieważ przeważnie zapowiada się, że będzie wyglądać tak cały dzień. Po dłuższym wpatrywaniu się w okno i oczekiwaniu na jakiś promyk słońca wykorzystuję małe okienko pogodowe i ruszam w stronę schroniska na Przysłopie.

zdjecie,pelne,504955,20140805,schronisko
Schronisko stecówka © px

Omijam terenową trasę i podjeżdżam bezpośrednio pod samo schronisko. Deszcz na razie nie pada, ale czym zbliżam się bardziej na szczyt Baraniej Góry to zaczyna lać coraz bardziej. Bez większych przystanków to podjeżdżam i większości wprowadzam rower na samą górę. Po drodze jest sporo powalonych drzew oraz ścieżka jest wyłożona balami - mokre robią się bardzo śliskie.

zdjecie,pelne,504960,20140805,podjazd-po
Podjazd pod Baranią Górę © px

Deszcz nieustannie zwiększa swoje natężenie, a ja nie mając większego wyboru napieram przed siebie - odwrót to dla mnie obecnie ostateczność.
Dotarłem wreszcie na szczyt, a tam już rozpadało się na dobre - tak jakby góra mnie zwabiła i potraktowała chmurami deszczu. Niestety do tego też z widoków nici - wszędzie wkoło chmury. Nawet nie próbuje się wspinać na wieżę widokową, skąd przy dobrych warunkach panorama na okolice musi być naprawdę rewelacyjna.

Długo nie zastanawiając się ruszam w większości w dół do Węgierskiej Górki - tak przynajmniej zapowiada wykres przewyższeń. Jestem coraz bardziej mokry i już nawet nie chce mi się zakładać poncha tylko jadę w samej wiatrówce. I to był niestety mój błąd. Coraz bardziej mokłem i już nie chciałem jego niepotrzebnie przemoczyć, na razie byłem jeszcze rozgrzany więc nie odczuwałem chłodu, ale z biegiem czasu zaczęło się robić zimno i wtedy dopiero je założyłem. Przyniosło one tylko małą ulgę - z zewnątrz już nic nie wlatywało, ale za to środku byłem jak termofor.

zdjecie,pelne,504956,20140805,widok-na-b
Widok na baraniej górze © px

Droga okazała się nie taka krótka jak by wychodziło z mapy - na pewno swój duży wkład w to miały bardzo niesprzyjające warunki. Dosłownie zjeżdżałem w strumieniu wody pośród luźnych kamieni - trzymałem kciuki (a raczej ręce na hamulcach), aby nie skończyły się nagle klocki hamulcowe oraz aby nie złapać żadnego kapcia. W deszcz i to jeszcze w błocie jakiekolwiek naprawy to mordęga. Ten odcinek niemiłosiernie mi się dłużył - myślałem, aby tylko dojechać do miejscowości. Jakikolwiek dłuższy postój nie wchodził w grę - wiedziałem, że jak się zatrzymam i wychłodzę to już, aby ponownie złapać odpowiednią temperaturę w takich warunkach będzie bardzo ciężko. Nastawiłem się głównie na zjazdy, ale i po drodze było kilka podjazdów, a raczej wypychu pod górę. Nie zabrakło też przedzierania się przez powalone drzewa na stromym trawersie. Tutaj już kompletnie nie myślałem, aby robić zdjęcia - po prostu aby tylko do przodu. Nagrałem tylko kilka ujęć za pomocą GoPro które dzielnie było cały czas u mnie na klatce piersiowej.
Niestety jedna z moich obaw się sprawdziła - zaczął mi szaleć przedni hamulec i straciłem w nim sporo mocy oraz pojawiły się wibracje. Deszcz i błoto nie ma litości dla sprzętu. Całe szczęście było to już całkiem niedaleko Węgierskiej Górki gdzie docieram kawałek po 13:00 i już zaczynam szukać noclegu w pokoju - wszystkie ubrania przemoczyłem do cna i niestety dziś bez porządnego suszenia się nie obejdzie. Udało się zrobić jeszcze zakupy w pobliskim sklepie, obiadokolacja i regeneracja przed kolejnym dniem.

zdjecie,pelne,504959,20140805,wegierska-
Węgierska górka © px

Na koniec dnia jeszcze obowiązkowy przegląd roweru. Klocki hamulcowe jakimś cudem jeszcze jutro może wytrzymają, więc je tylko przeczyszczam i daje jedną szansę. Najwięcej zabawy mam niestety zawsze z suportem do HTII - jakimś cudem dostaje się tam woda, pomimo tego, że nawet przed wyjazdem go lepiej uszczelniłem taśmą teflonową. Więc już klasycznie dokładam smaru do łożysk - przynajmniej to się łatwo robi, ale sama żywotność pakietu pozostawia wiele do życzenia.

Dystans bardzo symboliczny, ale warunki były najcięższe w jakich do tej pory jeździłem. Nieustająca walka na zjazdach w strumieniu pośród kamieni i w błocie. Jednym słowem istna masakra na dłuższą wyprawę. Zobaczymy co przyniesie jutro.

 
Dzień 3 - Rysianka - Głuchaczki
DST 41.79km |  Czas 06:28 | VAVG 6.46km/h | VMAX 38.33km/h | Temp. 13.0°C | Kalorie 3615kcal | W górę 1080m

Po masakrycznym wczorajszym dniu dziś wstaję zdecydowanie wcześniej - rower jest przygotowany, ubrania suche. Tutaj podziękowania też dla właścicieli, bo udało się dobrze wysuszyć ciuchy w kotłowni - tylko buty pozostały mokre, więc tak też zbieram się i ruszam w drogę mijając rzekę Sole która zauważalnie przybrała. Delikatnie kropi, ale generalnie jest ok - można jechać.



zdjecie,pelne,504974,20140805,rzeka-sola
Rzeka Sola © px

Najpierw asfaltem później przez pola mozolnie podjeżdżam pod Abrahamów. Idzie całkiem sprawnie i wreszcie zaczynają się pojawiać jakieś widoki - ciemne chmury dodają jeszcze dramaturgii :)

zdjecie,pelne,504984,20140805,widok-na-h
Widok na pole © px

Do prywatnego schroniska "Słowianka" jedzie się całkiem przyjemnie chociaż towarzyszy mi cały czas błoto i nie można za szybko jechać. Później jak wyjeżdżamy na otwarte pole zaczyna się wielkie pchanie roweru pod górę. Nie przeszkadza tylko dość duże nachylenie, ale też wycinka drzew po której szlak jest bardzo zdewastowany. Dobrze, że oznaczenia zostały odnowione to przynajmniej nie ma problemów z nawigacją.

zdjecie,pelne,504976,20140805,ciezkie-po
Ciężkie podejście po wycince © px

Odcinek do schorniska "Na Rysiance" bardzo się dłuży. Tylko w nielicznych miejscach wsiadam na rower, ścieżka często jest bardzo wąska, a w jednym miejscu są nawet zamocowane łańcuchy, aby pokonać dość ciężki odcinek (ledwo co udało mi się go przejść z rowerem na plecach) Co jak co - ten fragment nie nadaje się na jazdę rowerem. Za to widoki które temu towarzyszą są bardzo ładne - zwłaszcza jak pokonujemy otwartą przestrzeń na halach.

zdjecie,pelne,504975,20140805,lancuchy-n
Łańcuchy na szlaku © px

Akurat kiedy dotarłem pod schronisko nagle naszły chmury, widoczność spadła do ok. 50 m i zaczął padać deszcz. Spędziłem w nim z godzinę aż trochę się przepogodzi - przynajmniej miałem okazję, aby zadzwonić do mojej dziewczyny i miło porozmawiać :)
Schronisko samo w sobie jest bardzo ładne, ulokowane praktycznie na samej Hali Rysianka skąd roztacza się ładny widok. Chmury uciekły to i ja uciekam ze schroniska.

zdjecie,pelne,504986,20140805,widok-na-h
Widok na halę © px

Tutaj już nawet da się całkiem przyjemnie jechać - w jednym miejscu ścieżka na krótkim fragmencie się rozwidla i nawet zostaje pozostawiony nam wybór czy wolimy jechać po korzeniach czy kamieniach - luksus :)

zdjecie,pelne,504977,20140805,korzenie-c
Korzenie czy kamienie? :) © px

Na dojeździe do Hali Miziowej miałem jedną z najciekawszych i miłych sytuacji na całym wyjeździe (jak nie numer jeden). A właściwie... Zaatakował mnie ptak! :)

zdjecie,pelne,504978,20140805,ptak-na-op
Ptak na oponie! :) © px

Jadę sobie spokojnie, a tu patrzę coś rusza się na ścieżce - a to mały ptaszek. Chcę go tylko spokojnie przenieść ze ścieżki w bezpieczne miejsce, a on nie chce na rękę. Delikatnie próbowałem go przegonić to przyczepił mi się do opony i nie chciał z niej zejść (widać bardzo lubi dwa kółka). Raz nawet ją udziobał - już myślałem, że mi ją przedziurawi! To byłaby historia - ptak przedziurawił mi oponę :) Więc ostatecznie udało mi się go na chwilę wziąć na rękę (całkiem mocno dziobie skubany!) i przenieść w pobliskie krzaki, najwidoczniej miał problemy z lataniem, ale za to nie miał problemów z pozowaniem do aparatu. Bardzo ciekawie i żwawo ruszał głową :)

zdjecie,pelne,504979,20140805,atak-ptaka
Atak ptaka! :) © px

Więc tak też przyjemnie docieram do schroniska na Hali Miziowej, uzupełnienie wody, stempel do książeczki, pocztówka do Niny i jazda dalej na szlak. Początkowo tylko sprowadzam rower, jest to zwłaszcza wkurzające, bo jednak nabrało się sporo wysokości.

zdjecie,pelne,504980,20140805,widok-z-ha
Widok z Hali Miziowej © px

Czym niżej jest już lepiej, a końcówka to bajka - w sumie to by była jakby nie mokre warunki. Jechałem po glinie/piachu co w suchych warunkach byłoby rewelacyjne - opona dobrze się trzyma i można ładnie manewrować pośród drzew, a tak trzeba uważać aby tylko koło gdzieś nie uciekło.
Mimo wszystko sprawnie docieram do przełęczy Glinne gdzie jest już nieczynne przejście graniczne ze Słowacją. Wykorzystuję mały przebłysk słońca i suszę buty na nim - ile tylko się da. Stamtąd jest tylko bardzo ostre podejście pod Studenta, a dalej już nawet całkiem sprawnie udaje się jechać. Mijam też bardzo ciekawy płot ozdobiony puszkami - dość niespotykana rzecz. Ucinam też krótką pogawędkę z miejscowym rolnikiem który narzeka, że nie dbają o szlak i tworzenie odpływów w bardziej podmokłych miejscach - faktycznie w wielu woda stoi i ciężko jest przejechać.

zdjecie,pelne,504981,20140805,plot-z-pus
Płot z puszek © px

Za cel dzisiejszego dnia obrałem sobie studencką bazę namiotową Głuchaczki. Docieram tam o bardzo dobrej godzinie, rozbijam namiot i uiszczam za to symboliczną opłatę (niecałe 7 zł z kartą PTTK). Ludzie byli dość zdziwieni, że zamierzam przemierzyć Główny Szlak Beskidzki na rowerze, a dowiedziałem się, że pieszo pokonuje go całkiem pokaźna ilość ludzi. Klimat tej bazy jest naprawdę niesamowity - sama jest ulokowana na delikatnym zboczu ze wspaniałym widokiem. Jest tutaj dostęp do wody prosto ze strumienia, toalety, a nawet jest prysznic. W chatce jest piec, więc nie ma problemu ze wrzątkiem, a nawet w nim suszą mi buty :) Zostaję nawet poczęstowany "pulpą", czyli makaron zmieszany chyba ze wszystkim co się da :) Ku memu zaskoczeniu jest tu nawet boisko do siatkówki, dość prowizoryczne, ale jest. Zostaję zaproszony do gry, atmosfera jest bardzo miła - tylko trzeba sporo biegać po piłkę jak się stoczy ze zbocza :) Na koniec dnia oczywiście ognisko z gitarą i zagadkami. 

zdjecie,pelne,504983,20140805,gluchaczki
Głuchaczki - baza namiotowa © px

Czym później to pogoda jest tylko lepsza, można podziwiać nawet ładny zachód słońca - biorę to za dobry znak na jutro. Więc spędzam tylko chwilę na ognisku i lecę spać - rano trzeba wreszcie wstać. Dzień można uznać za udany - wreszcie jakiś normalny dystans.
 
Dzień 4 - Hala Krupowa - Chatka drwala
DST 36.16km |  Czas 04:54 | VAVG 7.38km/h | VMAX 40.08km/h | Temp. 10.0°C | Kalorie 2742kcal | W górę 1550m

Wczoraj zasnąłem z super pogodą, a obudziłem się niestety z deszczową. Naszło sporo chmur przez co cały dzień taki się zapowiada...
Więc powoli się zbieram i rano zanim wyruszyłem do bazy namiotowej zawitał "koks" co pieszo mnie wyprzedził w pokonaniu GSB chociaż startował pół dnia później. Jest już na nogach od 5:00 rano - naprawdę niezłe tempo, aby na rowerze mi tak szło :) Wreszcie udaje mi się ruszyć - całe szczęście buty są na razie suche.


zdjecie,pelne,505253,20140806,brzydka-po
Brzydka pogoda z samego rana © px

Deszcz nie przestaje padać, a przede mną Babiogórski Park Narodowy. Tutaj pojawia się mój duży dylemat co z nim robić. Po pierwsze jest tam zakaz dla rowerów i po drugie czekałoby mnie ponad 600 m w pionie wypychu pod samą Babią Górę w deszczowych warunkach. Ostatecznie odpuszczam i omijam Babią Górę przez Zawoję i Mosorny Groń - cały czas oczywiście szlakami. W Zawoi gdzie przypominam sobie miejsce V zlotu Forum Rowerowego.org dopada mnie kulminacja deszczu - poncho okazuje się tutaj zbawienne. Cieszę się, że w sumie podjąłem trudną dla mnie decyzję o ominięciu Babiej Góry - w takich warunkach byłaby masakra, a do tego typowe buty MTB zbytnio się nie nadają do dłuższego chodzenia. Już praktycznie odpadły mi wszystkie korki i chodzę na samej podeszwie z blokami.

zdjecie,pelne,505254,20140806,rowerzysta
Rowerzysta + poncho © px

Tak więc szybki popas w sklepie spożywczym gdzie udaje mi się trochę zagrzać i ruszam żółtym szlakiem na Mosorny Groń. Z początku trochę prowadzenia - nawet ładną kładką przez rzeczkę, kawałek podjazdu i sporo wypychu. Idzie całkiem sprawnie, a nawet deszcz przestaje padać! Jest dobrze, a do tego widoki są dość ciekawe - w oddali przebija się od czasu do czasu szczyt Babiej Góry.

zdjecie,pelne,505255,20140806,pochmurny-
Pochmurny widok z Mosornego Gronia © px

Dalej to już zaczyna się konkretny wypych pod Halę Śmietanową żółtym szlakiem - stromo pod górę i to jeszcze po konkretnych korzeniach. Większość mojej drogi wygląda tak, że najpierw wpycham rower, a później podchodzę, wpycham rower, podchodzę... I tak setki razy :)

zdjecie,pelne,505256,20140806,wypych-pod
Wypych pod Halę Śmietanową © px

Wreszcie się udało i zaczyna się trochę lepiej - można jechać! Podjazd pod Policę i już stamtąd generalnie w doł. Wszystko byłoby piękne jakby nie tylko połamane drzewa które leżą na środku szlaku... Musiałem wiele omijać bokiem specjalnie utworzonymi ścieżkami które ze względów oczywistych nie są za bardzo dla rowerów, więc musiałem sporo z niego schodzić.

zdjecie,pelne,505258,20140806,powalone-d
Powalone drzewa na szlaku po wiatrołamach © px

Sam widok też się prezentuje całkiem dramatycznie - widać wiele martwych, połamanych drzew. W takim też klimacie mijam pomnik katastrofy lotniczej i kieruję się w stronę schroniska na Hali Krupowej.

zdjecie,pelne,505257,20140806,straszne-p
Straszne połamane drzewa © px

Pod samo schronisko docieram już w deszczu. Postanawiam tam zrobić dłuższy postój, więc szaleję i zamawiam pierogi ruskie plus frytki - nie ma to jak wreszcie normalne jedzenie, nie ciągle puree ;) Niestety cały czas leje z nieba i mimo wszystko postanawiam jechać dalej. Zakładam więc poncho i ruszam do przodu. Do tego zachęca mnie to, że teraz mam więcej w dół - praktycznie sam zjazd do Bystrej. Ale w tych warunkach nawet nie ma co się cieszyć zjazdem tylko trzeba bardziej pilnować prędkości z rękami na hamulcach.

zdjecie,pelne,505259,20140806,widok-w-ch
Widok w chmurach © px

Deszcz pada nieubłaganie. Postanawiam dojechać tylko do miejscowości Bystra gdzie będę szukał jakiegoś noclegu, a jest tam jeszcze kawałek więc zapowiada się grubo.
Ni stąd, ni zowąd staje się normalnie cud! Po drodze napotykam opuszczoną chatkę drwali, zaglądam do niej - pusto. Rozglądam się, jest piec, a nawet suche drewno. Normalnie bajka! Długo się nie zastanawiając postanawiam zostać tutaj na noc. Warunki po prostu rewelacyjne!

zdjecie,pelne,505261,20140806,niesamowit
Niesamowita chatka drwala w środku © px

Rozpalam drewnem w piecu - robię to po raz pierwszy w życiu i jakoś się udaje. Pomieszczenie szybko napełnia się ciepłem i mogę spokojnie siedzieć w krótkim rękawku kiedy za oknem cały czas pada deszcz - termometr pokazuje ponad 20 st.
Ogólnie jest całkiem czysto, znajduje gazety z 1997 roku, więc długo stoi to nieużywane. Cały czas nie mogę uwierzyć, że znalazłem takie miejsce, normalnie szóstka w lotto! :) Rozwieszam więc wszystko co się da do suszenia i wymieniam wreszcie klocki hamulcowe - pod koniec już tarłem samymi blaszkami.

zdjecie,pelne,505260,20140806,niesamowit
Niesamowita chatka drwala © px

Odwiedza mnie tylko jeszcze małe zwierzątko - Popielica. Skacze i wspina się po całym pomieszczeniu (trochę szurała też w nocy), zaprzyjaźniła też się z moim rowerem - widocznie zwierzęta bardzo go lubią :)
Jem tylko klasycznie puree z kostką rosołową na obiadokolację plus zupka chińska dla smaku. Wrzucam trochę więcej drewna do pieca i układam się spać w naprawdę dobrym humorze - oraz najważniejsze w suchym miejscu z możliwością suszenia rzeczy - dosłownie luksus! Zapowiada się, że będę miał suche buty :)

 
Dzień 5 - Turbacz - Studzionki
DST 58.67km | Czas 07:16 | VAVG 8.07km/h | VMAX 56.81km/h | Temp. 22.0°C | Kalorie 3166kcal | W górę 1383m

Obudzony i wyspany w istnie epickich warunkach - czyli w chatce drwala. Wstaje sobie całkiem wyspany oraz co najważniejsze - mam suche buty i ubrania! Niestety tylko sytuacja za oknem się nie poprawiła, a nawet pogorszyła - pojawiły się burze z piorunami. Przynajmniej daje to nadzieje, że szybko przejdzie. Więc szykuje się do wyjazdu i ruszam w pierwszym lepszym okienku pogodowym.



zdjecie,pelne,505458,20140807,epicka-cha
Epicka chatka drwala © px

Początkowo jadę w deszczu, ale całe szczęście przez chmury wreszcie zaczyna przebijać się słońce! Jest co świętować. Mijam Bystrą i myślałem, że szybko dojadę do Jordanowa - nic bardziej mylnego. Po ostatnich opadach rzeczka ładnie przybrała, a szlak został poprowadzony centralnie przez nią bez mostu. Aby się przeprawić w tym miejscu musiałbym mieć ze sobą ponton.


zdjecie,pelne,505457,20140807,zatopiony-
Zatopiony fragment szlaku © px

Szybka narada nad mapą i postanawiam cofnąć się i pojechać torami na południowy-wschód do mostu gdzie przekracza rzekę. Jadąc po podkładach i wypatrując nadjeżdżającego pociągu udaje mi się znaleźć lokalny mostek który nie był oznaczony na mapie. Super, bez problemów przeprawiam się na drugą stronę i już centralnie asfaltem dołączam do szlaku w Jordanowie.

zdjecie,pelne,505459,20140807,mostek-kto
Mostek którym udało się przeprawić © px

Jordanów sam w sobie jest bardzo ładną miejscowością z wieloma zabytkowymi budowlami. Robię tam małe zakupy, jem śniadanie z kilku bułek, drożdżówek i serków waniliowych. Na razie kawałek asfaltem, a później wbijam się do lasu na świeżo remontowaną drogę. Na większości był wysypany tylko lepki piasek który zapycha opony i nie za bardzo da się po nim jechać. Oczywiście został wymyty w sporych ilościach po ostatnich deszczach. Tutaj też szlak zaczyna sporo odbiegać od tego co jest na mapie, a ona jest z końcówki 2013 roku. Ale czym bliżej Zakopianki to już jest ok - tylko tutaj czeka ładna przeprawa przez zarośnięte pola. Szlak tutaj na pewno nie jest za bardzo uczęszczany i nie wygląda super atrakcyjnie. Ciężko też się jedzie i trzeba trochę prowadzić chociaż jest płasko.

zdjecie,pelne,505461,20140807,pola-przed
Pola przed Rabką © px

Po przecięciu Zakopianki wylatuje na pola gdzie oczywiście jest problem z oznaczeniami szlaku - tutaj już wyjątkowo. Kręcę się wkoło i wreszcie postanawiam zjechać drogami na azymut, bo już nie mam sił szukać szlaku, a droga do Rabki wygląda prosto. Przez to trafiam na szlak "Drogi Krzyżowej" i bez większych problemów przedzieram się przez Rabkę Zdrój. Widać, że to jest turystyczna i zdrojowa miejscowość - ma bardzo duży park (bardzo ładny) oraz tłumy ludzi.
Stąd też zaczynam mój podjazd pod Turbacz - wbrew pozorom idzie całkiem sprawnie pomimo sporej ilości wypychu.

zdjecie,pelne,505460,20140807,w-drodze-n
W drodze na Turbacz © px

Mijam dwa schroniska - najpierw "Na Maciejowej", a później "Stare Wierchy". Pokonuje kolejne kilometry delektując się widokami i piękną pogodą - teraz to człowiek dopiero to docenia. A jak się zmieniło to konkretnie - temperatura trzyma się ok. 30 st. Końcowy wypych i jestem już na szczycie Turbacza. Tutaj po raz pierwszy jest mi dane zobaczyć Tatry na tym wyjeździe - coś doprawdy niesamowitego!

zdjecie,pelne,505456,20140807,na-szczyci
Na szczycie Turbacza © px

Stąd już niedaleko do schroniska, więc natychmiast do niego ruszam. Też tutaj po raz pierwszy zaczyna się moje omijanie powalonych drzew, a to jest dopiero początek tego co nastąpi. Na długich odcinkach po prostu nie da się jechać. 

zdjecie,pelne,505455,20140807,schronisko
Schronisko pod Turbaczem © px

Schronisko samo w sobie jest bardzo ładnie ulokowane - z bezpośrednim widokiem na Tatry.

zdjecie,pelne,505453,20140807,widok-na-t
Widok na Tatry z Turbacza © px

Niesamowitym widokiem dla mnie była też odprawiana msza "polowa" zaraz pod schroniskiem. Generalnie ruch tutaj jest całkiem spory i nawet spotykam kilku rowerzystów.

zdjecie,pelne,505454,20140807,modlitwa-p
Modlitwa polowa pod Turbaczem © px

Chwilę zajmuje odnalezienie mi szlaku, ale jak już na niego trafiłem to pięknie prowadzi przez hale, aż do przełęczy gdzie są ulokowane nawet ławki, aby podziwiać okoliczne widoki. A są naprawdę rewelacyjne! 
Stąd zaczyna się już konkretna jazda przez co bardzo sprawnie i przyjemnie mi się zjeżdża. Musiałem też zatrzymać się w kilku miejscach, aby zrobić zdjęcia tych wyjątkowych miejsc - pola pełnego kolorowych kwiatów oraz widoku na jezioro Czorsztyńskie ulokowane bezpośrednio pomiędzy górami.

zdjecie,pelne,505452,20140807,widok-na-p
Widok na pole z kwiatami © px
zdjecie,pelne,505462,20140807,widok-na-j
Widok na jezioro Czorsztyńskie © px

Niestety wszystko piękne kiedyś musi się kończyć. Tak i też teraz dopadła mnie niezła koncentracja powalonych przez wiatr drzew. Schodzę z roweru, omijam drzewo, jadę kawałek, schodzę, omijam i tak dosłownie w kółko. Miejscami widać, że zostaje to sprzątane i wycinane, ale jest tego taka potworna ilość, że zejdzie się z tym dobry rok.

zdjecie,pelne,505451,20140807,powalone-d
Powalone drzewa po wiatrołamach © px

W jednym miejscu to walczyłem chyba z 10 min aby przejść przez wąwóz wypełniony drzewami... Normalnie niczym w jakiejś dżungli. Zdjęcie poniżej bardzo dokładnie to przedstawia :) - tak, teraz mogę się uśmiechać, a wtedy mi nie było za bardzo do śmiechu.

zdjecie,pelne,505448,20140807,masakryczn
Masakryczne przedzieranie się przez powalone drzewa © px

Weryfikuję szybko swoją sytuację i postanawiam zakończyć dziś dzień w oznaczonej na mapie stacji turystycznej "Studzionki" - właściwie to w najwyżej położonej, całorocznie zamieszkałej miejscowości w Polsce.
Chciałem rozbić namiot u kogoś na podwórku, ale ostatecznie cofnąłem się kawałek pod górę i ulokowałem się małej polance z krzyżem gdzie ktoś już postawił namiot. Okazało się, że to był ksiądz i myślę, że to nie był przypadek, że zaraz pod krzyże - nie za bardzo rozmowy zresztą ;)
Okazało się to idealne miejsce - była ławeczka ze stołem, a do tego mogłem jeść obiad (puree + zupka chińska) z pięknym widokiem na Tatry podczas zachodu słońca (tylko akurat nie zachodziło za Tatrami).

zdjecie,pelne,505450,20140807,nocleg-w-s
Nocleg w Studzionkach © px
 
Dzień 6 - Lubań - Przehyba
DST 36.97km | Czas 05:22 | VAVG 6.89km/h | VMAX 55.26km/h | Temp. 30.0°C | Kalorie 3339kcal | W górę 1748m

Po prostu nie ma to jak się budzić z pięknym widokiem na Tatry! Zdjęcie najbardziej to pokaże.



zdjecie,pelne,506898,20140811,pola-i-tat
Pola i Tatry © px

A całość jeszcze w akompaniamencie pól oświetlonych porannym słońcem - coś doprawdy pięknego. Górski masyw wybijający się na linii horyzontu - nie mający żadnej konkurencji i wręcz przytłaczający swoją wielkością budzi szacunek. Dla takich widoków warto było przemęczyć się ostatnie kilka dni w błocie, deszczu i przeskakując z rowerem przez drzewa. Widoczność niesamowita, a do samych Tatr jest w linii prostej około 40 km - dobra luneta i zobaczymy turystów na szczycie ;)

zdjecie,pelne,506897,20140811,widok-na-t
Widok na Tatry spod Studzionek © px 

Spokojnie ruszam na szlak o godzinie 8:00 - czyli dość późno. Dzień nie zapowiada się lepiej od poprzedniego pod względem połamanych drzew - dziś jest istne apogeum w prowadzeniu roweru gdzie teoretycznie da się jechać. Oczywiście wszystko zasługa wiatrołomów. Przynajmniej humor potrafią poprawić szlaki rowerowe w kolorach tęczy - do wyboru do koloru!

zdjecie,pelne,506895,20140811,do-wyboru-
Do wyboru do koloru! © px

Oczywiście wszędzie są połamane drzewa - pod Lubań większość czasu chyba je omijałem niż jechałem. Czasem po prostu wyglądają jak specjalnie przygotowane na obóz treningowy w jednostce wojskowej.

zdjecie,pelne,506894,20140811,drzewa-po-
Drzewa po wiatrołamach © px

Jedynym stałym i pozytywnym elementem jest ciągle niesamowity widok na Tatry. Gdzie las jest trochę przerzedzony czy na szczycie samego Lubania można podziwiać ich niesamowitą panoramę - ten widok prędko mi się nie znudzi.
Niestety jadąc po ścinkach oczyszczanego lasu wpadł mi kijek w tylne koło i skasował jedną szprychę - pierwszy raz mi się to zdarzyło. Jako, że koło nie zaczęło strasznie mocniej bić na boki, zaplatam szprychę o szprychę i jadę dalej - zostało mi jeszcze 31 prób :)

zdjecie,pelne,506892,20140811,widok-z-lu
Widok z Lubania © px

Po Lubaniem znajduje się studencka baza namiotowa - bardzo ładnie ulokowana i oczywiście z bardzo przyjaznymi ludźmi. Przysiadam się na chwilę i dowiaduję, że wiatrołomy dotykają też samej bazy - frekwencja tego sezonu jest bardzo mała. Zostaję też ostrzeżony, że czerwony szlak do Krościenka nie jest oczyszczony, ale za to zielony tak. Pomimo tego jadę dalej zielonym póki nie spotykam turystów którzy właśnie nim podchodzą i ostrzegają mnie przed masakrą. Nie chcąc doświadczyć okropności w postaci sprowadzania roweru tam gdzie da się zjechać (koszmar rowerzysty) to kieruję się na azymut drogą wyjeżdżoną przez ciągniki - tu musi być przejezdna. Ale aby nie było tak pięknie to zaliczam całe szczęście nieszkodliwą wywrotkę. Tak już zużyły mi się bloki od chodzenia po kamieniach, że już ledwo co trzymają się pedałów. Na stromym zjeździe nagle wypięła mi się lewa noga. Udało się opanować sytuację. Wypięła się drugi raz - już się nie udało i poleciałem. Trzeba będzie teraz bardziej uważać.

zdjecie,pelne,506891,20140811,widok-na-d
Widok na Dunajec © px

W Krościenku nad Dunajcem konsumuję pod spożywczakiem bardzo dobre i świeże pieczywo. Tak też zbieram siły na totalny wypych pod Przehybę który mnie później czekał. Miejscami próbuję podjeżdżać, ale tak zostały ze mnie wyciągnięte siły, że czasem ledwo co prowadzę rower. Upał i wcześniejsza masakryczna walka z połamanymi drzewami zrobiły swoje - dobrze, że tutaj już nie ma tego problemu.

zdjecie,pelne,506890,20140811,urwane-szp
Urwane szprychy © px

Postanawiam na Przehybie rozbić namiot - chociaż w planie miałem dziś dalej jechać. Jednak okazuje się, że za dosłownie kilka złotych więcej ze zniżką PTTK mogę mieć pokój - więc korzystam z tego luksusu. Tego miejsca też nie zapomnę ponieważ z Bodkiem w 2011 roku zdobywaliśmy ją szosowo - był to pierwszy taki konkretny podjazd i to z sakwami! Konsumuję obiad i na spokojnie serwisuje rower - obecnie nawet dwa razy w ciągu dnia muszę smarować łańcuch. Dzień kończę miłą pogawędką z Niną i zmęczony kładę się wcześniej spać - jutro już nie ma szans na późne wstawanie.

 
Dzień 7 - Radziejowa - Regetów
DST 86.35km | Czas 08:56 | VAVG 9.67km/h | VMAX 65.17km/h | Temp. 25.0°C | Kalorie 5006kcal | W górę 2561m

Dzień rozpoczyna się bardzo ładnie - kolejny z bardzo ładną pogodą. Tylko wieje dość niemiłosiernie i mam nadzieję, że szybko przez to pogoda się nie zmieni.
Tak więc z Przehyby jest rzut beretem na Radziejową gdzie obowiązkowo wdrapuje się na wieżę widokową. Na górze jest dość ciekawie - wieje bardzo mocno i przez to solidnie trzymam się barierek. Kilka zdjęć i uciekam zanim mnie stamtąd zwieje :)


zdjecie,pelne,506923,20140811,wieza-wido
Wieża widokowa na Radziejowej © px

Kawałek zjazdu, kawałek stromego sprowadzania podczas którego widać z daleka zniszczenia spowodowane przez wiatrołomy. Tutaj szlaki są już zdecydowanie bardziej czyste i można spokojniej je przemierzać.

zdjecie,pelne,506924,20140811,masowo-pol
Masowo połamane drzewa © px

Stąd też zaczyna się już konkretna jazda! Zero powalonych drzew, droga bardzo ładna, dość równa i przede wszystkim wolna od błota przez co można skupić się na jeździe, a nie walce. Jedzie się naprawdę bardzo sprawnie.
Mijam schronisko na Hali Łagowskiej i wyjeżdżam na pola pod miastem podziwiając jednocześnie widok na Beskid Sądecki - kolory pól i ukształtowanie tereny robi piorunujące wrażenie. Jest naprawdę czym nacieszyć oczy.

zdjecie,pelne,506922,20140811,widok-na-b
Widok na Beskid Sądecki © px 

Dodatkową atrakcją jest to, że zjeżdżam do miejscowości Rytro singletrackiem wyłożonym płytami chodnikowymi! :) Bez problemu odnajduję sklep spożywczy w którym klasycznie jem śniadanie złożone m.in. z mega ogromnej drożdżówki z serem - to ja rozumiem!

zdjecie,pelne,506921,20140811,kawal-droz
Kawał drożdżówki! © px

Najedzony zaliczam podjazd po schronisko Cyrla - można tam dojechać bezpośrednio drogą wyłożoną betonowymi płytami. Miejscami jest bardzo stromo, ale zdecydowanie to lepsze niż prowadzenie roweru. Z kilkoma małymi przerwami udaje się mi dojechać bez prowadzenia pod same schronisko. A warto się pod nim zatrzymać - jest bardzo ładne z ciekawymi znakami, zadbane i z miłą obsługą posiada swój klimat. Jak będzie taka możliwość to na pewno tam będę się zatrzymywał.

zdjecie,pelne,506920,20140811,schronisko
Schronisko Cyrla © px

Dalej na szlaku spotykam dwóch Słowaków którzy też jadą na rowerach i pomagam im we wskazaniu właściwej drogi, a jadą w tym samym kierunku co ja. Są to pierwsi rowerzyści których spotykam na szlaku od początku wyjazdu - więc tym bardziej ich zapamiętuję. 

zdjecie,pelne,506919,20140811,slowackie-
Słowackie towarzystwo © px

Mijając się na szlaku i zamieniając kilka słów dojeżdżam pod schronisko na Hali Łabowskiej. Zatrzymuje się na szybką konsumpcję batonów i pieczątkę w schronisku. Tutaj już zaczyna pojawiać się coraz więcej ludzi co oznacza tylko jedno - zbliżam się do Krynicy Zdrój. Tego smaczku i jednocześnie poprawiając humor dodaje mi bardzo dobrze wyposażony rower enduro z 150mm skoku. Można? Można! :)

zdjecie,pelne,506918,20140811,dobrze-wyp
Dobrze wyposażony rower enduro © px

Jadę więc dalej na mijankę ze Słowakami, a trzymają naprawdę dobre tempo co mnie motywuje do ciągłej jazdy, a nie podchodzenia. Trzeba pokazać klasę. Ostatecznie się udaje i końcówkę jadę już sam pod schronisko na Jaworzynie. Jak do tej pory teren jest dość wymagający jeśli chodzi o podjazdy, chociaż większość jest do podjechania i korzystam z tej okazji - dziś noga dobrze podaje.
Docieram pod Jaworzynę gdzie jest wyciąg i masa ludzi. Mam tu problem z odnalezieniem schroniska PTTK pośród barów - okazuje się, że trzeba do niego kawałek zjechać. Pogoda zaczyna się trochę psuć, przeczekuję mały deszcz i jazda prosto w dół do Krynicy-Zdrój! Zjeżdżam właściwie szutrową drogą - dziś czerpię samą przyjemność z jazdy. Niestety tylko po drodze byłem za sprytny i za słabo przytroczyłem poncho do sakwy - zgubiłem je gdzieś na zjeździe. Już nie mam siły podjeżdżać 500m pionie i odpuszczam poszukiwania. Teraz to już absolutnie nie może pojawić się deszcz.
Krynica-Zdrój jak to turystyczne miasto jest pełne ludzi. Powoli jadąc je zwiedzam, jest ładne i zadbane - to trzeba przyznać. Jednak długo tutaj nie goszczę - robię zakupy, jedzenie i ruszam dalej prosto do Hańczowej.

zdjecie,pelne,506916,20140811,stalowy-mo
Stalowy mostek © px

Przemierzając pola i lasy na których o dziwno nie mam większych problemów z nawigacją przygoda zaczyna się dopiero po przekroczeniu tego metalowego mostku w Hańczowej. Najpierw źle jadę drogą, pytając się rolnika dowiaduję się, że szlak prowadzi wzdłuż rzeczki. Tak też i jest, ale po chwili znowu gubię oznaczenia. Na poszukiwaniu szlaku tracę dobre pół godziny i sporej ilości czasu na bieganie góra-dół po zboczu - istna masakra. Wreszcie idę na azymut przez pola - okazuje się, że kawałek dalej była dobra droga do której dołącza później szlak. Jakby nie można było od razu tamtędy poprowadzić. Teraz tylko zaliczam wypych pod Kozie Żebro i zjeżdżam prosto do bazy namiotowej Regetów.

zdjecie,pelne,506917,20140811,baza-namio
Baza namiotowa w Regetowie © px

Trafiłem akurat na duży obóz dzieciaków czyli typowo obozowy klimat - ognisko, śpiewy przy gitarze itp. Uiszczam skromną opłatę za rozbicie namiotu (niecałe 10 zł). Dostaję też bez problemów wrzątek co natychmiast wykorzystuję do posilenia się. Ludzie jak zwykle są bardzo mili i towarzyscy, więc rozmawia się naprawdę długo i przyjemnie. Powieki już same się zamykają, więc zmierzam do namiotu z odczuciem, że naprawdę był to bardzo dobry dzień. Wreszcie udało się przejechać bardzo ładny dystans i to bardzo sprawnie - 86km i prawie 9h na rowerze mówi samo za siebie. Aby tylko tak dalej!
 
Dzień 8 - Bartne - Iwonicz-Zdrój
DST 85.13km | Czas 08:51 | VAVG 9.62km/h | VMAX 57.39km/h | Temp. 27.0°C | Kalorie 3927kcal | W górę 2100m

Wstaję dziś wyjątkowo wcześnie kiedy jeszcze cała baza namiotowa śpi - niektórzy nawet bezpośrednio przy ognisku. Organizuje sobie śniadanie i ruszam na Rotundę - czyli miejsce upamiętniające poległych Austriaków i Rosjan podczas pierwszej wojny światowej.



zdjecie,pelne,508891,20140819,rotunda-cm
Rotunda - cmentarz pierwszej wojny światowej © px

Stamtąd czeka mnie już całkiem przyjemny zjazd do wsi. Później podjazd pod Popowe Wierchy gdzie pod nimi nie mogę znaleźć oznaczeń szlaku aby wydostać się z ogrodzonego pola które jest pod napięciem - naprawdę mocno kopie :-) Spotykam też tam turystów którzy uprzedzają mnie o utrudnieniach na szlaku. Dalej to już zjazd do Krzywej gdzie zaczyna się moja przygoda.

zdjecie,pelne,508895,20140819,widok-na-p
Widok na pola © px

Początkowo szlak jest dobrze oznaczony, ale w okolicach ostatniego domu czerwono-białe znaczki znikają w tajemniczych okolicznościach. Patrzę na mapę i postanawiam iść wzdłuż strumienia. Tam to jest istne przedzieranie się przez drzewa, wzniesienia, wodę - jak przez dżunglę. Po po ok pół godziny bezskutecznej walki zawracam i szukam objazdu. Całe szczęście kątem oka dostrzegam turystów którzy trafili na polu na znak - więc już dobrze ruszam ich śladem. Wcześniej po prostu zwątpiłem.
Sprawnie docieram do schroniska Bartne. Bardzo specyficzne - właściwie w formie domu myśliwskiego.

zdjecie,pelne,508893,20140819,bacowka-po

Stamtąd już podjazd pod Magurę. Często prowadzi przez pola które są jeszcze podmokłe. Jakoś udaje się zdobyć szczyt z dużą ilością wypychu. Docieram zjazdem do Kątów gdzie pod sklepem dopada mnie burza - z innymi rowerzystami znajduję schronienie pod parasolem. Dostaję też cynk, że na Łysą Górę mogę podjechać drogą krzyżową (sic!) zamiast wpychać czerwonym szlakiem. Więc korzystam z tej opcji, rowerzysta odprowadza mnie do podjazdu i ruszam w górę. Udało się mi całość podjechać - walki było sporo. Za to na samej górze czeka na mnie wieża widokowa z której jest bardzo dobry widok na okolicę - było warto.

zdjecie,pelne,508897,20140819,krzyz-wiez
Krzyż - wieża widokowa © px
zdjecie,pelne,508892,20140819,widok-z-wi
Widok z wieży widokowej © px

Później jedzie się dość sprawnie i zjazdem przez pola pojawiam się w Chyrowej gdzie znajduje się kilka zabytków. Stamtąd kawałek asfaltu i zaczynam fragment do pustelni św. Jana. Początkowo trochę pcham, ale w wyższych partiach jedzie się już naprawdę rewelacyjnym singlem.

zdjecie,pelne,508896,20140819,ladny-wido
Ładny widok na pola © px

Widoki jak i ulokowanie jest wspaniałe - fragmentami jedzie się po zboczu jedynie na bocznych klockach w oponie. W samej pustelni która prezentuje się okazale na zboczu góry znajduje się źródło w którym uzupełniam wodę.

zdjecie,pelne,508913,20140819,pustelnia-
Pustelnia św. Jana © px

Zjeżdżam do drogi krajowej nr 9 i postanawiam objechać Cergową asfaltem przez Duklę. Jest to jedyne wzniesienia przed Iwoniczem Zdrój na którym czeka mnie najpierw wypych, a później spych. Więc postanawiam darować sobie tą przyjemność. Dodatkowo pojawiają się chmury burzowe z którymi nawiązuje wyścig. Bezdeszczowa pogoda przy takich upałach długo się nie utrzyma.

zdjecie,pelne,508938,20140819,iwonicz-zd
Iwonicz Zdrój - namiot © px

Za to już asfaltem też z licznymi podjazdami ląduję w Iwoniczu Zdrój gdzie szukam campingu. Jak się okazuje jest nieczynny i rozglądam się za alternatywnym miejscem. Okoliczne lasy zbytnio się nie nadają i przy pomocy ludzi rozbijam się centralnie przy byłym ośrodku sportowym niedaleko źródła wody.
Jak się okazuje jest to bardzo uczęszczane miejsce, co chwilę pojawia się ktoś kto chce uzupełnić wodę - oczywiście nie mogło też zabraknąć awantur :-)
 
Dzień 9 - Tokarnia - Duszatyn
DST 61.30km | Czas 06:41 | VAVG 9.17km/h | VMAX 50.58km/h | Temp. 35.0°C | Kalorie 2835kcal | W górę 1567m

Całe szczęście trochę się rozpogodziło przez noc i na razie nie zapowiada się na deszcz. Zwijam obóz, śniadanie pod spożywczakiem i zaczynam dzień od podjazdu pod Suchą Górę. Po drodze mijam ciekawą instalację - strzelam, że do wydobywania ropy (przynajmniej tak podobnie wygląda to w filmach)


zdjecie,pelne,508939,20140819,wydobywamy
Wydobywamy ropę! © px

Wyjeżdżam z jednego miasta zdrojowego i zaraz trafiam do drugiego - Rymanów Zdrój. Tego typu miast nie da się pomylić - dużo parków, bardzo zadbane, ładnie oznaczone i z dobrą turystyczną infrastrukturą, również tą która wspiera aktywny wypoczynek.

zdjecie,pelne,508940,20140819,rymanow-zd
Rymanów Zdrój © px

Podjeżdżam powoli do góry docierając aż do pól. Tutaj też znajduje się przełom rzeczny Wisłoka. W tym czasie słońce jest coraz wyżej i zapowiada się naprawdę upalny dzień.
W Puławach Górnych odpoczywam w cieniu przed długim, polnym podjazdem w otwartym terenie na Skibce - woda na pewno będzie szła litrami. Tutaj już jest odczuwalny klimat Bieszczad. Pojawia się zdecydowanie więcej odcinków przez pola, jest mniej schronisk czy ogólnie infrastruktury turystycznej.

zdjecie,pelne,508941,20140819,droga-prze
Droga przez pola © px
zdjecie,pelne,508943,20140819,pieknie-pr
Pięknie przez pola © px

Osiągając niecałe 800 metrów wysokości teren utrzymuje wysokość, aż do Tokarni gdzie zjeżdżam centralnie przez pola paląc klocki hamulcowe. Wszystko dzieje się z niesamowitym widokiem na otaczające mnie góry i po chwili podjeżdżam pod Kamień. Tutaj koło strumyka gdzie się chłodzę spotykam bardzo sympatyczną ekipę surviwalową której większą część stanowią dziewczyny. Rozmawiam chwilę i zostaję ostrzeżony przed niedźwiedziami - podobno grasują i polują na ludzi (a właściwie nim jest jeden z instruktorów) :-)

zdjecie,pelne,508946,20140819,skalki-na-
Skałki na Kamieniu © px

Chwila postoju pod skałami na szczycie Kamienia - bardzo ładne miejsce. Na podjeździe spotkałem jeszcze trójkę rowerzystów - ojca z dwoma synami. Jadą po GSB do Turbacza, niestety w taki upał i bez nakryć głowy... Na otwartym terenie dochodzi spokojnie do 40 stopni.

zdjecie,pelne,508942,20140819,upal-ze-he
Upał że hej! © px

Tutaj szlak bardzo często prowadzi singlem po którym jedzie się bardzo przyjemnie - miła odmiana dla typowej Beskidzkiej rąbanki po kamieniach. Przez pola docieram na Wahalowski Wierch. Bardzo ładnie oznaczony szczyt z punktem triangulacyjnym. Wkoło też rozpościera się wspaniały widok na pola.

zdjecie,pelne,508947,20140819,rower-posr
Rower pośród pól © px

Niestety kawałek przed nim zaczęło mi schodzić powietrze z tylnej opony... Jakoś pompuje i chcę dojechać w cień, aby tam zmienić dętkę. Niestety sytuacja mi nie pozwala, bo najpierw na polach gubię szlak i powietrze zaczyna coraz szybciej schodzić... Nie pozostaje nic innego jak serwis w pełnym słońcu. Przynajmniej widoki są dobre.
Odnajduje szlak i już zjazdem docieram do Komańczy. Jest to dla mnie szczególna miejscowość ponieważ tutaj w 2008 roku pierwszy raz byłem z kolegą Rafałem na rowerze w górach. Wtedy to była typowa jazda na przypał ze sprzętem jaki wtedy się miało. Bardzo miłe wspomnienia - widać jaki zrobiło się postęp od tamtego czasu.

zdjecie,pelne,508948,20140819,w-komanczy
W Komańczy - wpomnienia © px

A oto stare zdjęcie do porównania:

f5111820b8bf64e9med.jpg

Miejscowość sama w sobie widać, że się rozwija - został położony nowy asfalt na głównej drodze, mostek pod naszym tamtejszym noclegiem. Poza tym to praktycznie bez zmian - wszystko jest na swoim miejscu. Pamiątkowe zdjęcie pod murkiem koło sklepu - widać teraz tutaj różnicę jak zaczynałem jazdę po górach, a jak to wygląda obecnie. Po chwili refleksji kieruje się stamtąd prosto na Duszatyn.

zdjecie,pelne,508949,20140819,duszatyn-w
Duszatyn - wieś na końcu świata © px

Duszatyn sam w sobie jest bardzo opuszczona miejscowością. Na wjeździe wita mnie jej nazwa wyryta w drewnie zawieszona nad ulicą która się rozwidla. Jest tam tylko jeden bar, a najbliższy sklep znajduje się w Komańczy.
Klimat miejscowości przypomina mi małe miejscowości z USA czy nawet z gry Fallout (pewnie za dużo w to gram). Mała miejscowość na końcu świata gdzie dochodzi jedna droga ze starymi kloszami latarni, opuszczoną stacją benzynową i barem który jest głównym miejscem lokalnych spotkań. Teraz żałuję, że nie zrobiłem tam więcej zdjęć.

zdjecie,pelne,508950,20140819,biwak-pod-
Biwak pod Duszatynem © px

Na skraju Duszatyna rozbijam się na miejscu obozowym z jedną wielką wiatą. Na miejscu spotkałem ekipę surviwalową, a właściwie trudną młodzież i instruktorów którzy chcą ich nauczyć m.in. dyscypliny. Według mnie bardzo dobra opcja - ludzie też rewelacyjni.
Najpierw wziąłem kąpiel w pobliskiej rzeczce - po takim upalnym i ciężkim dniu to jest to! Mała wskazówka - czym bardziej na środku to woda jest cieplejsza - powiedział mi instruktor z tamtejszej grupy. Dołączam się więc do nich, dostaję wrzątek, rozmawiamy trochę i później już kładę się tylko spać.
 
Dzień 10 - Chryszczata - Smerek
DST 46.18km | Czas 06:59 | VAVG 6.61km/h | VMAX 54.67km/h | Temp. 30.0°C | Kalorie 2867kcal | W górę 1815m

Wstaję rano przed ekipą survivalową. Jak tylko wczoraj zaszło słońce pojawiała się niemiłosierna wilgoć. Namiot i rower cały mokry - biwak jest na trawie, a i pobliska rzeczka robi swoje. Zbieram graty i ruszam powoli na podbój Chryszczatej - zresztą chłopaki zaraz po mnie. Trochę podjazdu, trochę pchania i już jestem przy jeziorach Duszatyńskich. Prezentują się bardzo ładnie - nigdzie po drodze nie spotkałem takich jeziorek pośród gór i to jeszcze w lesie.


zdjecie,pelne,508973,20140819,jeziorka-d
Jeziorka Duszatyńskie © px

Docieram na Chryszczatą - właśnie powtórzyłem mój pierwszy podjazd w górach. Miejsce trochę się zmieniło, pojawiła się wiata. Stąd też jest oznaczone odbicie do studenckiej bazy namiotowej Rabe.

zdjecie,pelne,508974,20140819,chryszczat
Chryszczata © px

Ruszam dalej w stronę przełęczy Żebrak. To miejsce też dobrze zapamiętałem - jechałem tędy z Kamilem podczas wyprawy z sakwami w 2011 roku. Tutaj też pojawiła się wiata - nówka sztuka.
Kawałek za przełęczą zaczynają dobiegać do mnie odgłosy burzy - zapowiada się grubo, a ja zgubiłem poncho. Niby kupiłem awaryjnie foliowe za 5 zł, ale jakoś mu nie ufam (ze względów oczywistych). Jedzie się tutaj bardzo przyjemnie - można pokonać dłuższe odcinki bez większego pchania pod górę.

zdjecie,pelne,508978,20140819,piekna-sci
Piękna ścieżka do jazdy © px

Nie mogło też zabraknąć ciekawych technicznych fragmentów przez skałki. Ja postanowiłem sobie darować i zwiększyć szanse mojej opony na przetrwanie.

zdjecie,pelne,508976,20140819,droga-prze
Droga przez skałki © px

Po drodze spotkałem też hubę która ku memu zdziwieniu dosłownie konsumowała gałązkę! Czyli tak ona pasożytuje na drzewach :)

zdjecie,pelne,508977,20140819,am-am-jem-
Am am jem gałązkę! © px

Dłuższy zjazd z Wołosania, pieczątka w bacówce pod Honem (pozytywny typowo rockowy klimat) i po chwili jem śniadanie w Cisnej. Wyjeżdżam z miejscowości dosłownie mostem po torach i stąd już głównie pchania pod małe Jasło. Myślałem, że udało mi się uciec od burzy, ale pojawiają się kolejne grzmoty w okolicy - co jak co, ale burzy z piorunami w górach najbardziej nienawidzę. Na starcie pojawia się też ciekawe oznaczenie szlaku - strzałka do góry. Chyba nie chodzi o to, aby się wspinać po słupie na druty pod napięciem?

zdjecie,pelne,508979,20140819,po-slupie-
Po słupie na szlak! © px

Udaje się wspiąć na szczyt gdzie spotykam ekipę co idzie dalej czerwonym szlakiem, krótka rozmowa i w obliczu zbliżającego się kataklizmu ruszam dalej - aby tylko do Fereczatej i zjechać z tych cholernych szczytów. W górnych partiach często jedzie się przez pola trawy i roślin z naprawdę dużymi liśćmi - wtedy odgłos opon jest niepowtarzalny. Wszystko oczywiście na singletracku.

zdjecie,pelne,508980,20140819,pieknie-po
Pięknie polami i granią © px

Na Okrągliku do czerwonego GSB dołącza słowacki czerwony szlak graniczny - oczywiście zlewają się w jedno i szukam ładny kawałek mojego GSB, a grzmoty powodują dodatkową presję. Okazuje się, że trzeba pojechać kawałek wzdłuż granicy, a później w lewo w dół.

zdjecie,pelne,508981,20140819,burzowe-ch
Burzowe chmury © px

Bardzo przyjemnie i szybko zjeżdżam do Smereka gdzie rozbijam namiot w ośrodku wypoczynkowym. Wtedy też zaczyna padać deszcz - tym razem udało mi się uciec.
 
Dzień 11 - Połoniny - Wołosate
DST 63.26km | Czas 05:50 | VAVG 10.84km/h | VMAX 52.72km/h | Temp. 15.0°C | Kalorie 1321kcal | W górę 1441m

Zapowiada się, że to już jest ostatni dzień mojej wyprawy. Jest to dzień Bieszczadzkiego Parku Narodowego, który stoi pod znakiem zapytania ze względu na zakaz poruszania się rowerów m.in. po GSB i innych szlakach pieszych. Od kilku dni zastanawiałem się jak do tego podejść, ale nie mogę sobie odpuścić zobaczenia chociaż jednej typowo bieszczadzkiej Połoniny. Postanawiam więc pokonać Połoninę Wetlińską.



zdjecie,pelne,509025,20140819,bieszczadz
Bieszczadzki Park Narodowy wita © px

Noc była bezdeszczowa, ale od rana zaczynają się zbierać na niebie ciemne chmury. Na pewno nie odpuszczę i wspinam się powoli do góry. Na szlaku jest na razie pusto. Już wchodząc do samego parku witają mnie oznaczenia ostrzegające przed niedźwiedziami - jak to w Bieszczadach. Infrastruktura jest dobra - ładna wiata i tablice informacyjne.

zdjecie,pelne,509024,20140819,trudne-pod
Trudne podejście pod Smerek © px

Na szczyt Smerek rower dosłownie wnoszę - jest tam bardzo stromo i wypycham rower po stopniach wyłożonych kamieniami. Na samym szczycie znajduje się krzyż spod którego rozpościera się ładny widok na okolicę, a przynajmniej tak powinno być, bo ja trafiłem na wszechobecne chmury. Dodatkowo zaczyna też padać deszcz, na razie całkiem mały.

zdjecie,pelne,509023,20140819,szczyt-sme
Szczyt Smereka © px

Sprowadzam rower do przełęczy Orłowicza - z tym Panem miałem przyjemność rok temu podczas pokonania GSS :-) tutaj też spotykam większą liczbę turystów.

zdjecie,pelne,509022,20140819,widok-na-p
Widok na przełęcz Orłowicza © px

Z przełęczy już udaje mi się wreszcie wsiąść na rower i podjechać ładny kawałek. Jazda grzbietem Połonin jest czymś niezwykłym. Jedziemy tak jakby polem tylko na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Coś niesamowitego! Podobny widok miałem pokonując rumuńskie Karpaty, ale to z drogi asfaltowej - tutaj to już czysty teren bez samochodów.

zdjecie,pelne,509021,20140819,kamienista
Kamienista ścieżka © px 

Deszcz rozpadał się na dobre - jadę cały czas przed siebie, aby tylko dostać się do schroniska Chatka Puchatka. Fragmentami da się nawet jechać, często jednak trzeba zasiadać z roweru, aby ominąć poziomo ułożone kamienie które tylko czają się do przecięcia opon.

zdjecie,pelne,509020,20140819,na-szczyci
Na szczycie w chmurach © px

Po drodze nie brakuje wnoszenia roweru pod szczyty - bardzo stromo i do tego ślisko po deszczu. Dodatkowo są skaliste, więc przenosząc rower po kamieniach w butach SPD trzeba bardzo uważać. Cały czas towarzyszy mi widok na chmury które zasłaniają wszystko wkoło - trzeba będzie tutaj jeszcze wrócić i trafić na lepszą pogodę.

zdjecie,pelne,509017,20140819,poloniny-w
Połoniny w chmurach © px

Czym bliżej schroniska jedzie się już zdecydowanie lepiej. Po kilku kilometrach wyłania się spośród chmur - chciałem tam spokojnie odpocząć, ogrzać się. Wchodzę do środka, a tam istny sajgon. Dosłownie człowiek na człowieku, duszno od potu i mokrych ludzi. Nie ma mowy o wyschnięciu. Bliska odległość od parkingu robi swoje. Za to schronisko samo w sobie jest bardzo ciekawe - nie ma tutaj bieżącej wody - trzeba chodzić do pobliskiego źródła. Nie ma też prądu - jest wywieszona stosowna karta, że nie posiadają lodówki, więc proszę się nie pytać o napoje z lodówki. Za to tą funkcję idealnie spełnia chłodna piwnica :-)

zdjecie,pelne,509013,20140819,chatka-puc
Chatka Puchatka - Bieszczady © px

Ruszam więc w dół żółtym szlakiem zamiast czerwonego, który w tych warunkach jest walką o życie podczas sprowadzenia - już kilka osób mi to potwierdziło. Zjeżdżam więc po kamieniach i pośród płynącej wody. Mijam cały czas wielu turystów - dziwią się, że w ogóle da się tędy jechać na rowerze, a miejscami jest faktycznie stromo. Końcowy zjazd po błocie, polu i docieram do parkingu.

Tutaj też kończy się moja przygoda z Bieszczadzkim Parkiem Narodowym. Generalnie do jazdy się nie nadaje - zakaz rowerów, dużo wypchania i prowadzenia po kamieniach. Za to dla samym widoków warto jest się tam wybrać. Chociaż wszystko mi przykryły chmury i deszcz to pomimo tego miało to swój urok. Stąd też postanawiam jechać do Wołosatego prosto asfaltem, omijam więc Tarnicę i resztę Połonin. Podjąłem tą decyzję głównie, że tam praktycznie nie da się jechać i jest zakaz dla rowerów - zresztą potwierdzili mi to inni turyści. Swoje by dołożył niezły ruch na tym odcinku szlaku. Tak więc zaliczam schronisko w Ustrzykach Górnych i po kilkunastu kilometrach docieram do Wołosatego. Oprócz sklepu i parkingu nic tam za bardzo nie ma. Odpowiednio się prezentuje jak na miejscowość położoną najbardziej na południe.

zdjecie,pelne,509012,20140819,koniec-gsb
Koniec GSB! © px

Tak więc po 10.5 dnia podróży dotarłem do końca szlaku, jestem przy końcowej czerwonej kropce! Radość jest wielka głównie dlatego, że naprawdę nie było lekko. Było to nie tylko ogromne wyzwanie dla sprzętu który bardzo mocno oberwał, ale przede wszystkim dla psychiki. Nie raz chciało się zawracać podczas jazdy w błocie czy deszczu, ale mimo wszystko się udało. Bardzo motywująco działały widoki rozpościerające się z gór oraz niezastąpione okazało się wsparcie mojej kochanej dziewczyny Niny - dziękuję! Przy Głównym Szlaku Beskidzkim, Główny Szlak Sudecki okazał się bardzo miłą przejażdżką, ale za to bardziej dziką.
Każdy kto chce się zmierzyć z górami w pełnej okazałości polecam przejechanie / pchanie przez GSB!

zdjecie,pelne,509011,20140819,urwane-szp
Urwane szprychy © px
 
Podsumowanie w liczbach 
- 561,69 km
- 66,5 h jazdy w 10,5 dnia z czego 4 dni deszczowe
- 17715 m przewyższeń, maksymalne dzienne 2561 m
- 42438 spalonych kilokalorii
- 3 urwane szprychy
- 2 zużyte komplety klocków hamulcowych
- 1 zużyta opona (napędowa)
- 1 kapeć
- 1 zniszczona para butów SPD wraz z blokami
- 1 zgubione poncho
- 1 rower do generalnego przeglądu

zdjecie,pelne,509008,20140819,zniszczone
Zniszczone buty © px
 
Podsumowanie / Informacje 

Szlak generalnie jest bardzo ciężki. Do Radziejowej mamy dużo pchania, a wiele zjazdów jest w rynnach i po luźnych kamieniach, które jak zacznie padać deszcz zamieniają się w strumień. Wtedy następuje istna walka. Nie wszystko też oczywiście da się zjechać.
Od Radziejowej sytuacja ulega poprawie i można już sprawniej pokonywać dłuższe odcinki na rowerze, Bieszczady tutaj wiodą prym.
Zakaz dla rowerów obowiązuje w Babiogórskim Parku Narodowym gdzie można go objechać innymi szlakami oraz w Bieszczadzkim Parku Narodowym gdzie już niestety nie ma takiej opcji i ostatnie kilometry trzeba pokonać asfaltem.
Infrastruktura turystyczna jest bardzo dobra. W ciągu dnia miałem często kilka schronisk czy pól namiotowych, nie musiałem specjalnie kończyć dnia dlatego, że odległość do następnego była duża - po prostu tak dobrze wypadło.
Polecam odpowiednio przygotować rower, zrobić jego generalny przegląd. Sprzęt w górach dostaje niemiłosiernie i codziennie wieczorem musiałem go przeglądać, aby nic z zaskoczenia mi nie odpadło powodując niebezpieczne sytuacje.
 
Porównanie do GSS

GSB jest na pewno bardziej wymagającym szlakiem. Jak w GSS najtrudniejsze było przedarcie się przez Karkonosze tak tutaj wyglądała połowa szlaku. Dużo kamieni, stromych podejść i prowadzenia roweru. Na GSS było zdecydowanie więcej odcinków przez pola na których klasycznie się gubię, to samo mnie zostało na GSB, ale tutaj przynajmniej było ich mniej.
Oba szlaki są generalnie bardzo dobrze oznaczone - oznaczenia są na nowo odmalowane. Na GSS jest zdecydowanie mniejsza infrastruktura turystyczna przez co szlak wydaje się bardziej dziki i trzeba bardziej kombinować z noclegami. Na GSB nie ma tego problemu, występuje tutaj wiele schronisk i pól namiotowych. Na GSS za to przejeżdżamy przez większą ilość miejscowości przez co mamy mniejszy problem z uzupełnieniem zapasów, na GSB trzeba to bardziej planować.
Oba szlaki mają swoją specyfikę i niepowtarzalne cechy, więc polecam przejechanie ich obydwu. Na początek polecam zdecydowanie sprawdzenie się w boju na GSS.
 
 
Pełną relację ze zdjęciami można przeczytać na Mińskiej Grupie Rowerowej
 
Tutaj znajduje się pełna galeria zdjęć
 
A tutaj znajduje się mapka z przebiegiem szlaku

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzięki :)

W sumie to na taki szlak rower z pełnym zawieszeniem byłby bardziej odpowiedni, ale i na HT też da radę - sprzęt tak czy siak ostatecznie nieźle dostał. Do tej pory nie mogę się zebrać, aby go ogarnąć. Jeżdżę i straszę ludzi na mieście z trzeszczącym suportem i luzem w przedniej piaście :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję!

Znów udało Ci się pokonać samego siebie! :) Dokonałeś rzeczy doniosłej i wielkiej, serdecznie gratuluję samozaparcia i dyscypliny! Mimo kijowej pogody dobiłeś swego! :)

 

Jeszcze raz serdecznie gratuluję!

 

...Tylko gdzie teraz poniosą Cię nogi? 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Ile ważył twój rower wraz z całym ekwipunkiem? Pytam dlatego, żeby mieć rozeznanie, z jakim ciężarem musiałes zmagać się przy wspinaczkach.

Akurat zapomniałem zważyć roweru :)

Ale tak szybko plus minus licząc: Rower 12 kg + namiot 1.8 kg +  bidony z wodą 1.5 kg + sakwa i torba (śpiwór, ciuchy, poncho, aparat) ok. 3 kg... Czyli wychodzi jakieś 18.3 kg sam rower. Pod górę szło jakoś pchać, gorzej jak było pełno korzeni / kamieni to wtedy praktycznie go się niosło.

 

@@Sputnik, dzięki jeszcze raz za miłe słowa! :) A gdzie następnym razem? Szczerze to jeszcze się nie zastanawiałem - zazwyczaj wychodzi z miesiąc przed startem. Na pewno jeszcze się pomyśli :) 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dokonałeś naprawdę wielkiego wyczynu w tak trudnych warunkach. Każdy kto w tym sezonie robił podobną trasę przyzna mi rację. Tak psiej pogody a przede wszystkim zaniedbanych i zniszczonych szlaków/ścieżek nie było w górach od wielu wielu lat. Naprawdę czapki z głów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@@MartinH

To w sumie fakt - bardziej człowieka trzymała na siodle myśl, że kiedyś te chmury muszą przejść ;)

 

@@beskid 

Dzięki, dzięki :) A i tutaj w podsumowaniu faktycznie zapomniałem podkreślić te okropnie nieprzejezdne fragmenty szlaku - leżało na nich drzewo na drzewie. Po deszczu była to druga zmora wyjazdu :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kawał przygody. Szacun!

 

Ptaszek ze zdjęcia to dzięcioł trójpalczasty - bardzo rzadki gatunek. Spotkać takiego to - jak nie przymierzając - trafić piątkę w lotto.

Jeżeli nie latał, to być może uszkodziła go burza. A oponę faktycznie mógł podziurawić jakby się przyłożył :D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Ptaszek ze zdjęcia to dzięcioł trójpalczasty - bardzo rzadki gatunek.

Super, bardzo dobrze wiedzieć! Ciekawiło mnie cóż to za ptak, ale nawet nie wiedziałem jak się zabrać za jego odszukanie. Faktycznie niezłe szczęście, że udało się go spotkać - aby teraz sobie gdzieś spokojnie żył :)

 

@@adamos, Dzięki :) Tutaj na wyprawie też w sumie najwięcej się działo jak do tej pory, więc było co opisywać ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

 

Patryk, ciekawi mnie sprawa tych szprych. Kiedyś straciłem dwie więc miałem opory by kontynuować jazdę co by się sytuacja nie pogorszyła i poszły następne. Jak długo jechałeś z takim defektem i czy nie pogarszała się sprawa z centrowania??

Początkowo miałem takie same obawy, ale jako, że do większego miasta było daleko i nie chciało mi się szukać rowerowego postanowiłem zaryzykować i tak pojechać. Początkowo ostrożnie, później już trochę mniej i szczerze nic się z kołem nie pogarszało. Dodam, że na początku poszła mi jedna szprycha, któregoś dnia z kolei kolejna. W domu okazało się, że ta która była opleciona o drugą (aby nie zahaczała) też była urwana, ale przy piaście i tego na początku nie zauważyłem - więc ostatecznie kilka ładnych dni jechałem bez trzech szprych :) bicie obręczy ku memu zdziwieniu było akceptowalne - koło mieściło się w widełkach :) więc bez żadnych poprawek dojechałem do końca.

 

 

 

a nie masz w planach w pierwszym tygodniu albo w ostatnim tygodniu września wyskoczyć na jakąś rowerową wyrypę w góry?Enigmatycznie dodam że chodzi o niedaleki wschód

Domyślam się, że pewno chodzi o Ukrainę i tamtejsze Karpaty? W tym roku dla mnie już limit na takie wyprawy niestety się wyczerpał - dzięki za pamięć! ;)

 

 

 

Trasa świetna, opis bardzo fajny, zdjęcia też. Ale czemu, do jasnej cholery, jesteś na tych zdjęciach taki ponury?
 

W sumie to dopiero jak mi to napisałem to zauważyłem moją minę numer jeden widoczną na praktycznie wszystkich zdjęciach :D powiedzmy, że mały strach przed obiektywem - trzeba będzie popracować nad prezencją ;)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 miesiące temu...

Trochę późno trafiłem na tę relację, ale oglądało się z przyjemnością! :) Zwłaszcza, że dotarłeś również w rejony (Bieszczady, Beskid Niski), w których sam się trochę kręciłem na początku września 2014 (chociaż ja bardziej trzymałem się szutrów, a teren dawkowałem sobie stopniowo).

 

Mam pytania:

1. Jakie miałeś ś.p. poncho? (firma/model/opinia)

2. Co dokładnie woziłeś w sakwie podsiodłowej od rafalb? (dzięki temu łatwiej ocenię, co musiałbym targać w plecaku, gdybym jeździł w podobnym systemie pakowania)

3. Czy w sakwie pod kierę woziłeś coś więcej niż namiot?

4. Jaka jest zaleta dużej sakwy podsiodłowej typu saddlebag względem zestawu lekki bagażnik z taką sakwą? Zwłaszcza w kontekście HT-ka. Bo na fullu to wiadomo, bagażnika nie podczepisz.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A ja za to trochę późno odpisuje :D

 

1. Poncho miałem firmy Hornhill za około 40 zł - wersja przeznaczona na rower. Zajmuje naprawdę mało miejsca, szwy nie są podklejone jak pamiętam, ale wbrew pozorom swą funkcję sprawowało bardzo dobrze. Nawet w większy deszcz dawało sporą ochronę. Było tylko na mnie trochę krótkie (mam 185 cm wzrostu) i musiałem się trochę garbić, aby mnie zakryło łącznie z rękoma na kierownicy :) Dla mnie opcja na plus, dobra ochrona, chroni całą sylwetkę łącznie z plecakiem, nie pocisz się jak w kurtce - tylko podczas wiatru lata wte i we wte.

 

2. W sakwie która jest o pojemności 10l miałem śpiwór puchowy HiMountain Perdido, komplet bielizny brubeck thermo, gatki, skarpetki oraz awaryjnie małą paczkę makaronu.

3. Do kierownicy miałem przymocowany tylko namiot w oryginalnym worku

4. Dla mnie tylko sakwa tego typu saddlebag co miałem na wyjeździe. Przede wszystkim nie ma metalowego stelaża który kompletnie nie budzi mojego zaufania - może się poluzować/połamać na wybojach, tylko jeden punkt podparcia. Saddlebag jest mocowany w 3 punktach na większej powierzchni, nawet jak upadniesz to jest tylko materiał i nic się nie stanie (chyba, że jakieś ostre skały, ale wtedy nic nie pomoże). Dodatkowo środek ciężkości jest bliżej roweru i nie ma żadnych dodatkowych elementów - to jest jedna całość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Mod Team

..że pozwolę dołozyć swoje trzy grosze:
1. jest lżej (dużo lżej)
2. jest oszczędniej - bo taki litraż wymaga od nas myślenia dwa razy zanim coś spakujemy
3. tak jak wskazuje Patryk-cięższe na kierownicę, lżejsze pod siodło. Na kierownicy torba jest lepiej,stabilniej rozwieszona, a tylna miewa tendencje do minimalnego bujania (ale głównie na podjazdach, na stojąco itp) Choć wszystko zależy od modelu,marki jakiej torbę mamy.

Patryk, a tak po za, pogratulować pozostaje nie tylko niezłej wyrypy ale też umiejętności pakowania, bo jak wiedzą Ci co jeżdżą - dobre spakowanie to 30-40% sukcesu wyprawy.
Gdybym mógł coś zasugerować (choć pewnie sam dobrze wiesz o tym) - mniejszy namiot lub tarp z podłogą - na kierownicy mógłbyś zmieścić więcej niż sam namiot, może przerzucić śpiwór z zadka (my wozimy śpiwory i namiot na kierze i rzeczy schnące do słońca), na tył trochę lżejszego jedzenia, butla z gazem (?), kieszeń z narzędziami (gdzie teraz wozisz?) do kieszeni na ramie - może  odpowiednik fuela ale mocowana do sztycy. Wszystko po to by jak najbardziej odciążyć plecy. Może pomyśl o stelażu od namiotu.. pod główną rurą. Brzmi to dziwnie ale ja od dłuższego czasu tak wożę. Jak na razie ani kamienie, ani pniaki nie uszkodziły niczego. Zawsze to lepiej rozłożony ciężar ;)
Podziwiam Twoją "zawziętość" bo wiem, że w pojedynkę wieźć wszystko nie jest lekko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...