Skocz do zawartości

Sys

Użytkownik
  • Liczba zawartości

    52
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Dodatkowe informacje

  • Imię
    Sylwia
  • Skąd
    Szczecin

Osiągnięcia użytkownika Sys

Uczeń

Uczeń (2/13)

  • Pierwszy post
  • Collaborator
  • Conversation Starter
  • Od tygodnia
  • Od miesiąca

Ostatnio zdobyte

2

Reputacja

  1. Ależ popisałeś się, nie ma co. Miliony ludzi jeżdzą w góry rok rocznie przez cały rok, ale nie, inforobert wie lepiej i straszy. Jak masz zagrożenie lawinowe zostajesz w bazie = logiczne. Celowo jesteś ignorantem czy to tak dla zabawy? Wiesz, naprawdę istnieje coś takiego jak zimowe pomykanie na desce i nartach. Żadna to magia i zabobon. Wyciągi narciarskie nie istnieją po to, by je oglądać. Poza tym w bardzo wysokich górach śnieg jest cały rok. W średnich górach na wiosnę i jesień śnieg znajdziesz tylko na szczytach. W niskich górach wiosna i jesień jest wolna od śniegu. Zależy jeszcze czy mówimy o wczesnej czy późnej wiośnie/jesieni i jaką ogólnie pogodę mamy w Polsce - może być pięknie, sucho i ciepło, jak i odwrotnie (znowu, chyba celowa, ignorancja się kłania). Jak jest do d...y pogoda, nie jedziesz, znowu oczywiste (ignorancja, ignorancja i jeszcze raz ignorancja). Ta dyskusja tak bardzo nie ma sensu, że aż żal... Celowe wyolbrzymianie problemu i jakieś niepoważne argumenty... Skończmy to, dobrze?
  2. W zimę snowboard/narty w jesień, wiosnę, lato wędrówki. Nic nie ogramicza. Każdy twój kontrargument da się obalić. I może ukróć ten sarkazm z łaski swojej. Uważasz, że trzeba ćwiczyć tylko klasycznie, a góry są "do bani", to okej, ale nie wciskaj ludziom, że twoje jest najlepsiejsze i to jedyny i najsłuszniejszy sposób na zrzucenie kilogramów. Każdemu według potrzeb. Znowu mam ochotę zacytować Izkę, ale myślę, że raz wystarczy :/
  3. 1. Jeśli jest się idiotą, a nie racjonalnie myślącą osobą, to tak. Poza tym polecałam obóz zamiast samemu, bo chodzisz z przewodnikiem, który cię zawróci, jeśli chojrakujesz. 2. Wędrówki z plecakiem po górach to nie tylko "chodzenie". Angażujesz całe ciało (o tym też w necie można znaleźć źródła) i zmagasz się z różnymi warunkami pogodowymi, a 2 tygodnie to nie jest niewiadomo jak długi czas, żebyś musiał martwić się "stagnacją".
  4. 1. To właśnie największa zaleta. Nie możesz dać sobie wymówki: "nie chce mi się", "nie mam czasu", "boli mnie paznokieć". Trasy są długie, bo całodniowe (taka jest specyfika gór - aby wejść na szczyt i wrócić do bazy, musisz poświęcić kilka godzin), ale każda trasa jest dostosowana tak, aby najsłabsza osoba w grupie była w stanie dotrzeć do celu (ustalanie możliwości skrócenia trasy w razie gdyby ktoś nie miał siły albo gdyby załamała się pogoda). Ci, co mają lepszą kondycję, mogą wybierać trudniejsze szlaki. Góry to przekraczanie własnych słabości, żeby następnego dnia zobaczyć więcej i pokonać więcej. Wymęczenie się na trasie, ale tym samym osiągnięcie celu daje satysfakcję. 2. Nie zawsze to takie proste. Niektórzy mają problemy z przemianą materii i zwykły wysiłek czy pilnowanie bilansu energetycznego nie pomaga. Klimat górski ma tę zaletę, że podkręca metabolizm - w necie znajdziesz o tym źródła. No i jest to intensywny wysiłek, a nie na przykład godzina pomykania trzy razy w tygodniu. 3. Mówiliście o brzuszkach i pompkach - założyłam, że ćwiczenia tego i podobnego typu robi się w domu 4. Można połączyć przyjemne z pożytecznym, a jeśli ktoś myśli "zrobię ieden szczyt więcej, by schudnąć więcej" to rzeczywiście jest idiotą. W górach spalasz tyle, że wystarczy cieszyć się właśnie turystyką, a waga będzie spadać. I zobacz na punkt pierwszy: to jest specyfika gór, że musisz poświęcić pół dnia, a często i cały, a do tego chodzisz z plecakiem, jeśli wędrujesz. Jeśli jedziesz na wyprawy rowerowe tachasz ze sobą sakwy, czyż nie? Jeśli ktoś nie ma planów na urlop, to uważam, że warto góry rozważyć. Jak ktoś wie, że nie lubi, to okej, przecież możliwości aktywnego odpoczynku jest od groma. Każdy znajdzie coś dla siebie. I tyle. Ps. Żeby skóra zaczęła zwisać, trzeba schudnąć w bardzo krótkim czasie, naprawdę dużo kilo, np. 20-30 i najczęściej dzieje się tak w wyniku głodówek i unikania sportu. Ale ekspertem nie jestem. Mogę mówić tylko z własnych doświadczeń.
  5. Wiesz jaki jest problem w tej dyskusji? Taki, że jedna strona próbuje na siłę przekonać do swoich racji, na dodatek nie mając pojęcia w temacie, do którego jest odniesienie, czyli gór. Widać na odległość, że macie obcykane liczenie kalorii i ćwiczenie w domu, i właściwie tyle. Nigdzie z moich ust nie padło, że góry to najlepsza metoda. Padło, że WEDŁUG MNIE jest najprzyjemniejsza i najszybsza. Natomiast wiele razy z waszych ust padło, że wasze jest lepsze i już, i jakieś nonsensy, że w górach to w ogóle schudnąć się nie da i to niezdrowe. Ps. Tak samo jak nie wszyscy lubią chodzić po górach, tak samo nie wszyscy lubią siedzieć w domu i robić brzuszki. Wracamy do tego, co napisała Izka.
  6. Uściślijmy, tylko przy kontynuowaniu aktywności fizycznej taki wyjazd ma sens, ale to tyczy się wszystkiego. Jeśli stosujesz dietę, by potem żreć tak samo jak wcześniej, to niczego nie osiągniesz. Podejrzewam też, że nigdy w górach nie byłeś, więc nie wiesz, jak taka wędrówka wpływa na sylwetkę i jak wiele partii mięśni trzeba zaangażować, a także jak wiele spalasz nawet podczas krótkiego wypadu. Już nie wspomnę o zaletach jak dotlenienie i wzmocnienie organizmu dzięki innemu klimatowi. Dlatego fajnie byłoby, żebyś nie próbował mi wmawiać, że twój sposób to jedyna słuszna droga do światłości. Uwierz mi, chodzenie po górach to nie jedyny sport, który uprawiam. I to są najmądrzejsze słowa w tym temacie i właściwie wyczerpuje wszystko.
  7. Te schody to genialna alternatywa! Sama zastanawiałam się raz nad takim rozwiązaniem, ale ostatecznie wybrałam, tak jak zawsze, step w klubie fitness (z niewiadomych mi przyczyn uwielbiam step :-D). Pewnie jakbym była w takim położeniu co ty: mało czasu + brak kasy, to też śmigałabym po schodach. Uwielbiam się sponiewierać na szlaku Gdy wychodzę o 7:00, to nie schodzę wcześniej jak o 18:00. Jeśli mamy trasę od punktu noclegowego do punktu noclegowego i przychodzę o kilka godzin wcześniej niż w planie, zbieram chętnych, którzy już dotarli, by jeszcze sobie pochodzić :-) Potem o 21:00 padam jak mucha i często omija mnie śpiewanie, ognisko i inne wspaniałości, ale cóż zrobić? W ogóle w bardzo wczesne i w bardzo późne pory można zobaczyć piękne rzeczy. Raz kiedy wyruszyliśmy o 5:00, natrafiliśmy na szlaku na dwa stada saren i kozicę. A raz wieczorem zastał nas fenomenalny zachód słońca, a na drodze salamandra plamista. Zawsze jednak najbardziej rozbrajają mnie biegacze. Godzina 8:00-9:00, wylewamy siódme poty, by wleźć na tę cholerną gorę, a tu taki biegacz myk, śmiga obok nas z krótkim "dzień dobry" w drogę przeciwną, bo powrotną xD Zawsze mam wtedy ochotę zarobić facepalma
  8. Jak ktoś lubi kiśnieć w domu, to pewnie będzie chwalić. Ja dziękuję za takie wynalazki. Dla mnie takie rzeczy są zwyczajnie nudne. Amerykanie kochają też chamburgery. Mamy je jeść? Btw. O tym dlaczego zawodowi sportowcy trenują w górach: https://www.medme.pl/artykuly/trening-wysokogorski,33943.html
  9. Bardzo zabawne rzeczy piszesz, kris. Czyli wszyscy, którzy jeżdżą w góry to idioci? Jeśli chociaż raz widziałeś góry na oczy, powinieś wiedzieć, że w górach nie ma czegoś takiego jak stopniowanie wysiłku. Chyba że twoim wyczynem jest wejście na Gubałówkę, aby wypić tam piwo. Wtedy "nie orasz" i możesz się cieszyć, że ćwiczysz zgodnie z podręcznikiem. I czy nie mówiłam, że na taki wyjaz nie wstaje się prosto z kanapy? Nie zaorasz się, jeśli wcześniej ćwiczysz, ale 3 pierwsze dni zawsze będą najtrudniejsze, nieważne jak bardzo się przygotujesz. W góry jeżdżę od 6 roku życia - najpierw z rodzicami - 1-3 razy w roku, a potem wszelkie obozy. W ciągu roku wiadomo - fitness, rower, pływanie, bieganie, czasem coś innego. Żaden sport nie dawał mi tyle w kwestii kondycji i utraty zbędnych kilogramów, co góry. I na tym zakończę. Nie mam zamiaru kogokolwiek do czegokolwiek przekonywać. Jak komuś nie podoba się moja propozycja, to spoko, ma do tego prawo. Btw. teraz dopiero zauważyłam, ale nie napisałam kilogramy, ale litry, więc nie wiem, skąd ci się to wzięło. Zobacz sobie, ile ma plecaczek 30-litrowy i ile się tam zmieści, a potem sobie porównaj ile więcej może się zmiescić w 40-litrowym czy więcej. Nie trzeba być Pudzianem, żeby z takim chodzić. Proponuję też spędzić choć jeden dzień na spacerze pod wzniesienie. Również przekonasz się, że nie potrzeba być nie wiadomo kim, żeby dać sobie radę. Poczujesz "że dało ci to niezły wycisk", ale nie umrzesz od tego
  10. Okej, to akurat można za darmo, ale moja propozycja nie dotyczyła kwesti jak najtaniej, ale jak najszybciej i najprzyjemniej. Wątpię, czy wielu osobom sprawia super przyjemność robienie pompek i przysiadów, już nie wspominając o tym, ile czasu trzeba poświęcić, żeby osiągnąć jakiekolwiek efekty. Więc w sumie nie wiem, po jaką cholerę wyszedł offtop o kosztach. Z super odchudzających sportów można jeszcze wymienić narty i snowboard, a to, że nie są za darmo, nie znaczy, że nie warto polecać.
  11. Eee? A gdzie chcesz spać? Pod gołym niebem? Masz organizatora, który organizuje non-profit. Robią trasę, ustalają postoje, organizują transport. Płacisz mniej, jakbyś miał organizować sobie samemu, bo jeszcze dostajesz kartę ze zniżką na schroniska i masz grupowy, tańszy przejazd na pociąg. Jak dla mnie logiczne. A, i jeszcze do zniżki z karty dochodzi zniżka za grupę i czasem nawet zniżka z utargowania lepszych warunków. Samemu za taką cenę nie zorganizujesz sobie,choćby nie wiem co.
  12. Nic nie jest za darmo Za drążek i sztangę też musisz zapłacić. Chcesz jeździć rowerem? Musisz kupić rower. Chcesz biegać? Musisz kupić wygodne adidasy. Chczesz pływać? Musisz opłacić basen. Chcesz chodzić po górach? Musisz gdziesz spać. Łatwo powiedzieć, że "można samemu zrobić", gdzie w rzeczywistości wybierasz jedynie tańszą opcję. Można mieć super wypasiony rower za 5 tyś i składaka z drugiej ręki za 200 zł. Możesz też jechać w Alpy za 3 tyś lub w Polskie góry za 300 zł. Możesz iść do siłowni i korzystać z różnych sprzętów, a możesz też w domu zorganizować jeden.
  13. Ale jak to płacić? Płacisz jak za każde wakacje - nocleg, bilet na transport, jedzenie. Nas w Polskie góry wynosiło ok 350-400 zł na 2 tyg + żywność we własnym zakresie. Zresztą nikt tam w celu odchudzania nie jechał, ale by poprzebywać z naturą i zdobyć szczyty. Schudniecie jest wynikiem bonusu przy okazji takiego wyjazdu, bo spalasz więcej niż jesteś w stanie dostarczyć. Zresztą grupy PTTK (bo do nich najlepiej wybijać) organizują różne rodzaje wędrówek - lżejsze i cięższe, dla dorosłych lub dobrosłych i dzieci. Można wybrać coś bardziej lajtowego po niższych górach, a schudnie się i tak.
  14. No cóż, wszystko może się zdarzyć, acz pomimo tego że wiele razy byłam na takich wyjazdach, to jeszcze nikt z grupy nie załapał kontuzji, a wszyscy byli średnio aktywni. Nie polecałabym wstać od razu z kanapy, to raczej jasne, ale jak tylko jeździ się na rowerze, spaceruje/biega lub robi coś innego od czasu do czasu, to wystarczy, a zakładam, że tacy tutaj są z reguły ludzie
×
×
  • Dodaj nową pozycję...