Różnica jest taka, że prawdopodobnie kolega namierzył złodzieja, a w Twoim przypadku to nie nastąpiło. Niestety policja generalnie olewa takie sprawy, bo nie mają na to czasu i środków. Jeśli Twój rower nie zostanie znaleziony przypadkowo, w trakcie kontroli, ewentualnie w trakcie rozbijania jakiejś większej meliny, to po prostu po paru tygodniach przyślą Ci sztampowy świstek z prokuratury o umorzeniu śledztwa z powodu niewykrycia sprawców. Szukać należy przede wszystkim na wszelakich okolicznych giełdach, targowiskach, tak jak powiedział kolega wyżej. Oprócz roweru w całości, szukać także części mogących z niego pochodzić - sprzedaż skradzionego roweru w częściach jest wysoce prawdopodobna. Jeśli złodziej nie jest debilem, tylko uprawia ten proceder "zawodowo", to na pewno nie będzie sprzedawał roweru na allegro, gumtree czy innych portalach w necie. Od razu zaznaczę, że jeśli nie masz numeru ramy, rower nie był oznakowany przez Ciebie (jak mi ukradli to policjant polecał wydrapanie numeru PESEL w mało widocznym miejscu roweru, wrzucenie kartki z naszymi danymi do sztycy), to będzie Ci bardzo ciężko udowodnić, że rower jest Twój. Na przyszłość polecam w ogóle nie zostawiać roweru bez opieki. Jak się jedzie gdzieś, gdzie nie można zostawić roweru pod opieką - używać komunikacji zbiorowej, lub nóg. Ewentualnie mieć jakiegoś zgrzyta typu Wigry, którego nie będzie szkoda, na miasto. Ja już jeden rower straciłem, zapięty na (wydawałoby się) solidny U-lock i mi starczy. Teraz zapięcie mam tylko po to, żeby zabezpieczyć rower, gdy odchodzę od niego na chwilę, ale cały czas mam w zasięgu wzroku, żeby nikt nie mógł ot tak wsiąść i odjechać. Żadne zabezpieczenie nie jest w 100% skuteczne. A jeśli zostawia się solidny rower na mieście, przypięty badziewną linką, to śmiem twierdzić, że przeciętną długość trwania radości z jego posiadania, będzie można liczyć w tygodniach.