Skocz do zawartości

Misja Morzing 13.07 - 19.07.2015


Przemyslaw1989

Rekomendowane odpowiedzi

Misja Morzing - 13.07. - 19.07.2015

 

Zebraliśmy się o godzinie 2.30 w nocy z niedzieli na poniedziałek na Dworcu Głównym w Poznaniu. Osoby które podjęły to wyzwanie to Daria, Sandra, Anita, Tomek, Sławek i Przemek. Czwórka z nas miała bilety na przewóz rowerów, a pozostałe dwie osoby swój rower musiały uczynić bagażem – takie wymogi pkp. Daria dzielnie rozłożyła i opakowała swój jednoślad w karton; dojazd na dworzec główny z takim ponadgabarytowym ładunkiem okazał się ciężkim wyzwaniem, na szczęście kierowca nocnego autobusu, nie robił większych problemów. Jak się potem okazało, w pociągu było o wiele więcej rowerów, aniżeli biletów, które chcieliśmy kupić miesiąc wcześniej. Pani kasjer informowała nas tylko o możliwości zakupu 4 biletów rowerowych. Sławek poszedł na żywioł i nie rozkręcał swojego świeżo co odebranego z serwisu roweru – udało się, Pani konduktor nawet nie liczyła ile mamy rowerów w przedziale rowerowym. Tutaj mała porada dla planujących przewóz roweru koleją – układajcie w przedziale rowery normalnie na kołach, tylko z skręconą kierownicą. Zalecane ułożenie rowerów na stojąco, to najmniej pakowny sposób zagospodarowania przedziału.


13.07.2015 – Świnoujście – Bansin – Reetzow – Korswandt – Świnoujście -  64 km

 

Do Świnoujścia dotarliśmy ok. 8.00. Przywitało nas rześkie, morskie powietrze. Szybki montaż Darii roweru, prostowanie kierownic i ruszamy w kierunku Hostelu, żeby się zameldować i ruszyć na podbój zachodniej granicy. Jeden dzień poświęciliśmy na zwiedzanie pobliskich Niemieckich okolic. Dziś trasę wyznaczała i prowadziła Sandra. Wyruszyła nas 5.; Tomek w tym czasie spędzał miłe chwile ze swoją rodziną – w końcu to jego rodzinne miasto. To co zaskoczyło nas najbardziej u naszych zachodnich sąsiadów to brukowane lub asfaltowe ścieżki rowerowe w…lasach. Zwiedzanie tej okolicy tak blisko położonej od Świnoujścia warto uwzględnić w swoich planach urlopowych nad morzem. Krajobraz jest tam zróżnicowany od nowych, wymurowanych domów do starych, ale zadbanych chat krytych strzechą, a przy linii brzegowej mamy liczne mola i punkty widokowe.  W drodze powrotnej dopadł nas zapowiadany deszcz, ubraliśmy swoje OP-1 i ruszyliśmy dalej. Na szczęście był to przelotny opad i po dwóch godzinach znów pedałowaliśmy w krótkich rękawkach. Przy zjeździe i dużej prędkości  Sławek złapał pierwszą panę, nic groźnego się nie wydarzyło na szczęście; 10 minut na wymianę i lecimy dalej. Objazd najbliższej okolicy nie zajął nam dużo czasu i był doskonałą rozgrzewką na kolejne dni. Był to nasz pierwszy wieczór nad morzem, wiec po powrocie od razu wybraliśmy się na plażę.

zdjęcia:
https://mega.co.nz/#F!kMEQkLwK!7af6b_Z91HwFQh-A3GIpig


14.07.2015 – Świnoujście – Dziwnów – Rewal – Niechorze – Trzebiatów – 126 km

 

Noc w Świnoujściu minęła nam bardzo szybko i przyjemnie, posilamy się śniadaniem, które serwuje dziś Tomek i jako nasz przewodnik prowadzi nas ze Świnoujścia przez Niechorze do Trzebiatowa, naszej kolejnej bazy noclegowej. I tutaj pech, pierwszy metr jazdy z sakwami i pierwsza wywrotka na sypkim piasku na terenie schroniska – kolano Tomka zdarte. Podobno to nie pierwszy raz, gdy rowerzysta zalicza tam przysłowiową glebę – może to klątwa? Dobrze, że mamy w swojej drużynie pracownika służby zdrowia. Anita zakłada Tomkowi fachowy opatrunek i uważnie ruszamy w kierunku falochronu z wiatrakiem, fortu Gerharda, żeby dotrzeć do latarni morskiej w Świnoujściu. Trasa prowadzi wzdłuż terenów, na których trwa budowa gazoportu. Też jest to pewnego rodzaju atrakcja, nie co dzień mija się takie inwestycje. Świnoujska latarnia to najwyższy tego typu obiekt w Polsce i Europie. Zdobywamy ją pokonując 300 stopni w górę. Tutaj nabywamy Paszport Miłośnika Latarń Morskich, do którego zbieramy kolejne pieczątki. Warto tu dodać, że po otrzymaniu już srebrnej odznaki, czyli po zaliczeniu wszystkich polskich latarń nabywamy prawo do bezpłatnego wstępu na wszystkie udostępnione do zwiedzania latarnie morskie w Polsce. Cała przeprawa przez Świnoujście minęła nam pod znakiem wszędobylskich i agresywnych komarów, których ugryzienia towarzyszyły nam już do końca wyprawy. Dalej zaliczamy główną promenadę w Międzyzdrojach, z całą paletą  „atrakcji”, które są nieodłącznym krajobrazem każdej nadmorskiej miejscowości, czyli gofry, kiełbasy, oscypki, tanie książki, błyszczące tatuaże, rowerki  4 kołowe i inne chińskie plastikowe twory. Dziwnów wita nas swoim zwodzonym mostem, jedną z atrakcji tego miasta. Niedaleko posilamy się wojskowym barze. Kolejnym przystankiem jest Trzęsacz i pozostałości kościoła, którego mury systematycznie pochłaniał Bałtyk od XVIII wieku. Do dziś zachowała się jedynie tylna ściana. Trzęsacz żegna nas dwupasmową ścieżką rowerową, wywiera to na nas duże wrażenie, patrząc jak to wygląda w innych miejscowościach. Do Niechorza dojeżdżamy główną, dość ruchliwą trasą, tutaj czeka na nas kolejna latarnia. Postanawiamy uciąć sobie mała przerwę na plaży uzupełniając płyny i delektując się ciepłem piasku. Jadąc terenami leśnymi przy poligonach wojskowych trafiamy na piękny zachód słońca. Droga z dużych kocich łbów nieźle nas wytrzęsła, na szczęście widoki rekompensują tą niedogodność. Ta pauza sprawia, że do Trzebiatowa docieramy około godziny 22.00, dzięki czemu rybka kupiona na wynos w Niechorzu smakuje jeszcze lepiej niż na ciepło. Pierwsza „setka” tego wyjazdu zaliczona.

Zdjęcia: https://mega.co.nz/#F!9M9R2TRL!PcqKjWKIPdQwnlVcid3yEA

 


15.07.2015 – Trzebiatów – Mrzeżyno – Kołobrzeg – Gąski – Mielno – Mścice – 96 km

 

Trzebiatowska miejscówka znajdowała się w Szkole Podstawowej Nr 2, gdzie przez sen chłonęliśmy wiedzę z klas, w których spaliśmy. Rano okazało się, że w szkole, gdzie spaliśmy nocowali rowerzyści, którzy należeli do grupy AA i kręcili rajd wokół Polski – szacuj. Nocleg jaki sam Trzebiatów, to kolejna miejscowość na naszej trasie trochę dalej od morza, ale warta zobaczenia. Niestety mamy ograniczony czas, więc tylko przejeżdżamy przez tą miejscowość jadąc w kierunku na Mrzeżyno. Dziś plan dnia ustawia Daria, więc wszyscy posłusznie podporządkowujemy się jej planowi i tempu zwiedzania. Do Kołobrzegu jedziemy bardzo miła dla oka trasą między polami i nieodłącznymi na naszej całej trasie wiatrakami. Na wjeździe do Kołobrzegu spotkaliśmy kwiatowego kolarza, więc strzeliliśmy sobie wspólną fotkę. W mieście zastajemy tłumy wczasowiczów, więc w ekspresowym tempie docieramy na latarnie, a następnie na starówkę. Jak każdy rowerowy turysta, tak i my nie lubimy tłumów, więc opuszczamy Kołobrzeg czerwonym szlakiem , prowadzącym przy samym brzegu morza na klifie, skąd delektujemy się widokami i bryzą morską. Następnie wyruszyliśmy w stronę Ustronia Morskiego przez Sianożęty. Trasa przebiegała bardzo blisko morza i cały czas jechaliśmy ścieżką rowerową przy promenadzie, więc jechało się bardzo przyjemnie. W Ustroniu Morskim zrobiliśmy przerwę na smaczną rybkę w smażalni Fląderka – polecamy Po rybce noga podawała, więc bardzo szybko dotarliśmy do kolejnej latarni w Gąskach. Z Gąsek jechaliśmy już trasami leśnymi, więc mieliśmy mały slalom między dziurami i spacerowiczami. Na szczęście nie doszło do żadnej stłuczki z pieszymi, chociaż czasami było blisko. W Mielnie nie zabawiliśmy zbyt długo – nic ciekawego, tzn. wąska plaża, lans i wuchta wiary na ulicach. Dzisiejsza trasa przebiega najbliżej morza z całej wyprawy. Piękną ścieżką rowerową dojechaliśmy do Mścic. Tutaj kolejna godna miejscówka 5 km od Mielna, warunku super, właścicielka udostępnia nam garaż do przechowania rowerów, także śpimy spokojnie.

Zdjęcia: https://mega.co.nz/#F!5N8jgAYS!lMCfYip4dnPLPLwx4nQD-A


16.07.2015 – Mścice – Mielno – Darłówko – Jarosławiec – Ustka – Rowy – 122 km

 

Dziś trasę prowadzi Przemek – zestresowany, ale nastawiony bojowo i zabezpieczony sporym plikiem map - cały Przemek. Śniadanie wg Darii pycha, ryż z rana jak śmietana – noga podawała dziś solidnie. Mielno opuszczamy trasą rowerową wzdłuż brzegu Jeziora Jamno. Jest to mierzeja, więc mamy po lewej stronie Morze, a po prawej jezioro – z takimi widokami dojeżdżamy aż do Łazów. Tam odbijamy w głąb lądu i bocznymi trasami asfaltowymi jedziemy do Dąbek, omijając mierzeję Jeziora Bukowo, którą przejazd wiązał by się z jazdą brzegiem plaży. Piaski zaplanowane były na później – straszył wszystkich Przemek. Trasę do Darłówka przez Darłowo pokonujemy bardzo szybko, ponieważ większość trasy prowadziła super trasą rowerową wzdłuż głównej trasy nr 203, dzięki czemu humory nam dopisywały. Nawet pana Anity nie popsuła nam dobrego nastroju – tyle kilometrów i dopiero druga guma. Do Darłówka wjeżdża się przez jeden z dwóch w Polsce mostów rozsuwanych, jest to jedna z miejscowych atrakcji. Tutaj mamy pierwszą z trzech zaplanowanych latarni na dzisiejszy dzień. Widok na okolicę, port oraz plażę przypada nam do gustu. Nie widzimy tu żadnych bazarków. Plaża w Darłówku posiada własny falochron, dzięki czemu nawet w tak wietrzny dzień jak ten, woda przy brzegu jest spokojna. Darłówko opuszczamy jadąc mierzeją Jeziora Kopań, cała trasa do Jarosławca prowadzi Szlakiem Zwiniętych Torów w większości płytami betonowymi. Mniej więcej w połowie tej trasy napotykamy miejsce, w którym woda morska i woda słodka Jeziora Kopań spotykają się. Taki widok był niesamowity, każdy z nas jest pod wrażeniem takiej bliskości morza i jeziora. Po minięciu tego mostka droga ulega nieznacznemu pogorszeniu i piaskami brniemy aż do miejscowości Wicie - geograficznego środka polskiego wybrzeża, przed która mamy szeroki na 4 pasy asfalt, było to kiedyś tajne lotnisko poligonu Wicko. W Jarosławcu czeka na nas kolejna latarnia do zdobycia oraz pyszny obiad – piaski jednak wymagają od nas uzupełnienia kalorii.  Jezior Wicko musimy ominąć, ponieważ jest to teren wojskowy i nie chcemy ryzykować jazdy tym terenem. Jedziemy przez Jezierzany, Łącko, Zaleskie, Duninowo  trzymając się trasy nr 203, która prowadzi nas do Ustki. Wjazd jest dość ruchliwy, więc polecamy ominąć tą część trasy przez Golęcino, Pęplino, Wodnicę – oczywiście wszystko zależy ile macie czasu danego dnia. U nas dzień jak co dzień, czyli brak czasu, więc postanowiliśmy się trzymać głównej trasy. Ustka również zatłoczona przez turystów, więc zdobywamy latarnię oraz oglądamy otwieranie się obrotowego mostu łączącego ląd z częścią portu. Z Ustki Traktem Solidarności i ulicą Wczasową udajemy się w kierunku Orzechowa, gdzie podziwiamy ruchomą wydmę, którą wiatr nawiał w środek lasu. Stamtąd leśna droga prowadzi nas do Poddąbia, gdzie piaskami, ale przejezdnymi, docieramy do Dębiny i ulicą Bałtycką wjeżdżamy do Rowów, gdzie mamy dzisiejszy nocleg. Po zakwaterowaniu udajemy się podziwiać zachód słońca. Tak miłym akcentem kończymy dość ciężki dzień.

Zdjęcia: https://mega.co.nz/#F!1N9XDALA!L9R2paqju9nVi8M5cv07Kg

 


17.07.2015 – Rowy – Kluki – piaski R-10 – Łeba – Sławoszyno – 142 km

 

Dziś budzi nas piękne słońce za oknem, zatem nastroje dopisują wszystkim. Rano okazuje się, że w Anity kole coś musi tkwić, ponieważ znów nie ma powietrza w kole. Szybki demontaż i przegląd opony znajduje winowajcę – mały ukryty i  niewinnie wyglądający drucik. Trasa dziś wiedzie nas w okolice Karwii, wg „planu” Sławka – planu który powstawał dzień prędzej w pensjonacie. Jesteśmy grupą, więc pomimo złych ocen takiego podejścia do sprawy postanawiamy wspólnie pokonać tą trasę. Ruszamy z Rowów w kierunku Słowińskiego Parku Narodowego. Tutaj czeka nas zaskoczenie, bo wstęp na teren parku jest płatny i wynosi 6zł. Grzecznie uiszczamy opłatę i podśmiechujemy się, że w Niemczech za te pieniądze wylali by asfalt w lesie, a u nas za to mamy piasek wysypany na ścieżkach. Ta trasą poprzez malownicze lasy z jeziorami wewnątrz, wąskimi trawiastymi ścieżkami docieramy do pierwszej z dwóch zaplanowanych na dziś latarni – Czołpino. Droga do latarni prowadzi piaszczystą skarpą, na które ułożone drewniane stopnie już dawno przykrył piasek naniesiony przez wiatr. Z góry rozpościerał się malowniczy widok na lasy, morze oraz ruchome wydmy, które są dość częstym widokiem w tej okolicy. Poranna naprawa roweru Anity oraz dojazd do Czołpina zajęły nam sporo czasu, więc postanawiamy przyśpieszyć tempo i jechać szlakiem żółtym przez Kluki do Główczyc. Niestety drogowskaz, który nadawał nam kierunek trasy bardzo dosadnie wyraził jakość trasy, którą chcieliśmy jechać. Po 2 kilometrach zawracamy z łąkowej podmokłej drogi, w której ciągniki wyryły potężne doły. Żeby nadrobić stracony czas jedziemy asfaltami przez miejscowości Łokciowe, Smołdzino, Żelazo, Wierzchocino, Główczyce, gdzie wjeżdżamy na trasę R-10, która w późniejszym etapie okazuje się jedna wielką piaskownicą.  Taki obrót spraw, zmęczenie, kryzysy fizyczne spowodowały pierwsze poważne napięcia w naszej grupie. Nie jest to odosobniony przypadek – każda grupa prędzej, czy później ma w swoim gronie podobne zgrzyty. Na szczęście jesteśmy na tyle twardzi i rozsądni lub na tyle zmęczeni, że nie rozpamiętujemy tych słabszych chwil i lecimy dalej, powoli, ale systematycznie pokonując zwały piasku, zarówno z górki jak i pod górę. W pewnej chwili wyprzedza nas para na składaku, gdzie chłopak pedałuje, a jego koleżanka siedzi mu na kierownicy! W tym momencie każdego z nas przechodzi ta sama myśl – jak do cholery oni to robią starym składakiem, jeżeli my z 24 przełożeniami mamy problemy?! Sytuacja staje się poważna, mamy nieco ponad połowę trasy za sobą, a na zegarkach jest już po 16.00. Łebę mijamy, gdzie na przedmieściach posilamy się w biedronce i ruszamy dalej. Kierunek Sławoszyno – byle dotrzeć tam jak najszybciej. Rezygnujemy z jazdy jak najbliżej morza i kierujemy się na Osetnik, czyli Stilo, gdzie czeka na nas kolejna z latarń, którą zdobywamy grubo po 18.00. Mijamy miejscowość Żarnowiec, w której miała powstać pierwsza polska elektrownia atomowa i  docieramy do noclegu – oczywiście nie obyło się tego dni bez licznych podjazdów, w większości długich. Nawet przed samym noclegiem mamy podjazd, który w większości osób pokonujemy już prowadząc nasze rowery – dobrze, że one mają się dobrze i nie odczuwają zmęczenia. Dzisiejszy dzień dla wielu był zaliczeniem kolejnej życiówki przy tempie średnim 18,5 km/h – taki tam turystyczny wypad nad morze chciałoby się powiedzieć. Pomimo wcześniejszych napięć, podjazdów, piasków, podmokłych łąk prysznic zmywa wszystkie bolączki i wieczór spędzamy przy zasłużonym piwku oraz… pyrach z gzikiem, których Pani właściciel nie mogła pojąć jak Przemek może je jeść tak późno.

 

Zdjęcia: https://mega.co.nz/#F!QFE3hCiJ!-Jk8WTFhjkiIt4v3-G--bw


18.07.2015 – Sławoszyno – Karwia – Rozewie – Władysławowo – Hel – Puck – Gdynia – 76/152 km

 

Noc minęła jak zwykle za szybko, szczególnie gdy w piątym dniu wyprawy zaliczamy swoje życiówki w niezłym tempie. Sławek dziś postanawia nas naładować od rana energią, kaloriami i węglowodanami, żeby „noga podawała”- na śniadanie pierwszy od tygodnia makaron z jajem i przecierem, który w zastraszającym tempie znika z patelni. Tego nam było trzeba. Przed wyjazdem szybkie smarowanie łańcuchów po wczorajszych piaskach, fotka pod noclegiem i w drogę. Dziś zdobywamy Hel, więc każdy pomimo zmęczenia czuje podekscytowanie i szczęście, że już finał naszej wyprawy coraz bliżej. Anita przejmuje stery i prowadzi nas przez Karwię do Jastrzębiej Góry, gdzie dopada nas silna, ale krótkotrwała ulewa. Tu zaliczamy Gwiazdę Północy, czyli obelisk wyznaczający najdalej na północ wysunięty punkt Polski. W Rozewiu czeka na nas kolejna latarnia wraz z muzeum maszyn z ówczesnej epoki. Szybko zaliczamy te punkty i kierujemy się do Władysławowa główną trasą. Ruch na niej nie jest aż tak duży, ale pobocze pozostawia wiele do życzenia, także jeżeli macie czas, postarajcie się omijać ten niewygodny odcinek. We Władysławowie zwiedzamy Aleję Gwiazd Sportu i trafiamy na potężny korek, w którym nasze rowery okazują się idealnym środkiem transportu, wzbudzającym zazdrość u kierowców tkwiących w wężyku, aż do ronda przy wjeździe na półwysep helski. Po minięciu tego wejścia czujemy, że jesteśmy już blisko celu – nic bardziej mylnego; do Helu zostało jeszcze 35 km, czyli 1,5 jazdy, a przecież ten półwysep taki malutki jest na mapie… Do samego Helu prowadzi nas równoległa do torów i drogi ścieżka pozbrukowa, a oczy cieszy widok licznych surferów i kitesurferów. Raz po raz widzimy morze z jednej i z drugiej strony półwyspu, jest to niesamowite uczucie. Mijamy Chałupy bez ani jednego nudysty, Kuźnię, Jastarnię, Juratę przedzierając się przez tłumy błędnie poruszających się ludzi niczym w transie; co jakiś czas mija nas pielgrzymka piesza – nie spodziewaliśmy się tylu atrakcji na trasie. Opuszczając Juratę wjeżdżamy do Helu, niestety nie dajcie się zwieść pozorom, to administracyjny znak i do miejscowości pozostaje nam jakieś 9 km, które pokonujemy szutrową pagórkowatą ścieżką rowerową. Zjazd, podjazd, piasek, tory, kamienie tak mija nam te ciężkie 9 km, nie jest to przyjemne w 6 dniu wyprawy, ale dajemy z siebie wszystko, bo finał jest tuż tuż… Jest! Jest! Jest! Mijamy znak terenu zabudowanego, stację PKP – tak to już Hel, w końcu chciałoby się powiedzieć. Szybko  zdobywamy latarnie morską i udajemy się na Cypel Helu, czyli początek Polski. Tutaj Daria i Anita podejmują decyzję, że do Gdyni dojadą koleją, a my w składzie Sandra (brawa za silną wolę i wytrzymałość fizyczną),Tomek, Sławek i Przemek pojedziemy rowerami. Godzina zasłużonego odpoczynku dla zdobywców wybrzeża polskiego, chłodne piwko, trochę kalorii i czas niestety opuścić naszą metę i cel, dla którego pokonaliśmy tyle podjazdów, piasków i kryzysów sił. Wracamy już szosą, w dobrym tempie, chcielibyśmy tu podziękować wszystkim „wyrozumiałym” kierowcom, których rejestracje zaczynały się na literę „W”, za liczne klaksony i okrzyki w naszym kierunku – nie było to miłe uczucie, zwłaszcza, gdy inni kierowcy nie widzieli w nas problemy i łatwo omijali czteroosobowy peleton. Po opuszczeniu helskich lasów, dostajemy podmuch wiatru w twarz i tak przez około 10 km, na najniższych przełożeniach walczymy z wiatrem, który nie motywuje do dalszych 76 km, które przed nami. Od Kuźnicy już zostajemy osłonięci od wiatru przez drzewa i krzewy, co za ulga. We Władysławowie dostajemy poradę i wskazówki, jak szlakiem dojechać do Pucka. Szlak wiedzie tuż przy brzegu zatoki Puckiej z licznymi krajobrazami, ponownie wiatraki i widoki na morze oraz w dalszej części na półwysep helski, na którym przecież przed chwilą byliśmy. W Pucku zaliczmy przejazdem port i dalej asfaltami kierujemy się do Gdyni, której przedmieścia zdobywamy grubo po 22.00. W sobotnią noc tylko port nie śpi, praca trwa tam nieprzerwanie, a my korzystając z pustki na ulicach mkniemy głównymi arteriami miasta, do naszego akademika, w którym czekają już na nas Daria z Anitą. Na koniec jeszcze mała pomyłka z nazwami ulic dzięki czemu zwiedzamy drugą stronę miasta – nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – po dotarciu na miejsce o 23.30 nasze liczniki pokazują kolejną życiówke – 152 km. Dziewczyny pełne obaw i strachu o nas, że tak długo nas nie ma pomagają nam załadować rowery i sakwy na pierwsze piętro naszego mieszkania, gdzie do późnych godzin nocnych toastujemy za zwycięstwo nad naszymi słabościami i wspólne pokonanie tej podróży.

Zdjęcia: https://mega.co.nz/#F!pRt3RZxI!1VCYuf6ohl3aOdOygmF9ig

 


19.07.2015 – Gdynia – Sopot – Gdańsk – 54 km

 

Wstajemy cali obolali, ale szczęśliwi. Kolana i pupy odmawiają posłuszeństwa, lecz już dziś koniec tej wyprawy – szczęście miesza się ze smutkiem. Widzimy, że jesteśmy zgraną ekipą, więc szkoda się rozstawać. W Darii przednim kole zawór w wentylu Presta rozpadł się – dziwna sprawa, ale po szybkiej wymianie dętki opuszczamy Gdynię. Postanawiamy skupić się na Gdańsku i mijamy Gdynie oraz Sopot głównymi arteriami, przy których poprowadzone są ścieżki rowerowe przez całe Trójmiasto. Cała aglomeracja sprawia wrażenie, jakby jechało się przez jedno wielkie miasto. Sandra i Tomek postanawiają jeszcze jeden dzień zostać w Gdańsku i zdobyć Krynicę Morską, trzynastą latarnie oraz dojechać do wschodniego końca wybrzeża. Pełen szacunek dla nich, w końcu to dodatkowe 170 km w jeden dzień! W Gdańsku odprowadzamy naszą parę do ich noclegu, gdzie po zameldowaniu się ruszają z nami na Plac Trzech Krzyży – kolebkę Solidarności. Ogrom stoczni oraz stan w jakim ona się teraz znajduje jeszcze bardziej uświadamiają nam, że zniszczenie takiego kolosa po tej stronie Bałtyku jest czymś, co nie powinno mieć miejsca. Spod bramy Stoczni Gdańskiej ruszamy w kierunku portu zdobyć ostatnią latarnie morską na naszej trasie. Miasto znów nas przytłacza swoim rozmiarem – trasa zdaje się nie mieć końca, dobrze że prowadzi nas ścieżka rowerowa. Niestety brak tu jakichkolwiek oznaczeń odnośnie Latarni czy Portu, jak to było w poprzednich miastach, które już na wjeździe informowały nas o tym nadając kierunek trasy. Po zdobyciu  ostatniej i jak się okazało najdroższej latarni na naszej trasie udajemy się pod Bazylikę Mariacką, na Długi Targ i pod Żurawia Gdańskiego, który jest najstarszym dźwigiem portowym  Europie - pochodzi z XV wieku. Na Westerplatte zabrakło nam niestety czasu, ale to jest już powodem do powrotu do tego miasta – oczywiście z rowerem. Na starówce spotykamy znany wszystkim poznaniakom Pyra Bar, gdzie posilamy się przed powrotem. Gdańsk żegna nas strugami deszczu, tak jak i Świnoujście przywitało nas na początku podróży. Nasza czwórka Anita, Daria, Sławek i Przemek wyruszamy pociągiem do Poznania, a Sandra z Tomkiem wracają do swojego schroniska, regenerować się przed kolejnym da nich dniem podróży.

Deszcz w Gdańsku nie zapowiadał takiej nawałnicy jaka przeszła nad Polską tego popołudnia. Na trasie widzieliśmy ciężkie chmury, co miejscowość widzieliśmy zastępy straży pożarnej zabezpieczającej zerwane dachy. I nas dopadło opóźnienie z powodu przewalonego drzewa na torowisko. Na szczęście podróż klimatyzowanym wagonem InterCity minęła szybko i przyjemnie. Na pokładzie spotkaliśmy czteroosobową ekipę, która również przemierzyła wybrzeże rowerami. Byli pod wrażeniem naszego tempa podróży, ponieważ ich wyprawa trwała 10 dni. Wspólna podróż była świetną okazją do wymienienia wrażeń, doświadczeń i porad na przyszłe wyprawy. Pozdrawiamy podróżników z Wrześni. O 22.30 wysiadamy na Dworcu Głównym w Poznaniu,  którego wydawało by się miesiąc temu wyruszyliśmy w nieznane, dla każdego na pierwszą w życiu taką wyprawę. Z perspektywy czasu, gdy zmęczenie minęło, każde z nas bez wahania zrobiłoby to jeszcze raz, bogatsi o nowe doświadczenia, wiedzę i umiejętności.

Zdjęcia: https://mega.co.nz/#F!xZ1nwYJR!HcxWIhXj-ULU-H8hEVtSjQ

 

 

Pozdrawiamy Sekcja WLKA: Anita, Daria, Sandra, Przemek, Sławek, Tomek.

 

https://www.facebook.com/pages/Sekcja-rowerowo-biegowa-Wi%C4%99cej-Lepiej-Konkretniej-Absolutnie/287270568040330?fref=ts

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zarchiwizowany

Ten temat przebywa obecnie w archiwum. Dodawanie nowych odpowiedzi zostało zablokowane.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...